Za oknem grzmoty i błyski mieszały się ze sobą. Krople deszczu wielkie jak ziarna fasoli uderzały o szybę jedna za drugą. Było dopiero popołudnie, ale niebo wyglądało tak ciemno, jakby nadciągała apokalipsa. Podpierając głowę rękami, Tang Feng wyglądał przez okno na ociekające deszczem miasto. Zabłąkane pasma czarnych włosów, które wdawały się wyjątkowo miękkie, opadły na policzek mężczyzny. Wdzięczny łuk tworzony przez jego podbródek i szyję sprawiał, że wyglądał jak dumny, czarny łabędź.
Wycieraczki wędrowały tam i z powrotem, pozbywając się deszczu. Krople były wycierane od razu, gdy tylko opadły na szkło. Jakość izolacji akustycznej samochodu była wyjątkowo dobra – nie dało się usłyszeć nawet pojedynczego dźwięku z zewnątrz. W rezultacie w samochodzie słyszalne były jedynie oddechy dwóch mężczyzn. Cisza była wystarczająca, aby sprawić, by każdy poczuł się niezręcznie. Jaka szkoda, ze żaden z nich nie należał do typu, którego łatwo zawstydzić. Jeden z nich spokojnie prowadził samochód. Drugi rozmyślał o przesłuchaniu i całkowicie lekceważył prowadzącego.
– Kim jesteś? – Pytanie niespodziewanie wybuchnęło w cichej atmosferze. Głos był miękki, jednak w uszach Tang Fenga brzmiał jak eksplozja.
– Prezesie Lu, jestem Tang Feng, twój pracownik. – Celowo położył nacisk na ostatnie dwa słowa.
Jeżeli nadal nazywasz siebie prezesem firmy i widzisz mnie jako swojego pracownika, wtedy proszę, nie dogaduj się tak dobrze z kimś z innej agencji tuż przed moim nosem.
Wiedział, że nie o to pytał Lu Tian Chen, ale postanowił udawać głupka do samego końca. Nawet po badaniu DNA fakt, że był Tang Fengiem, pozostałby niezmieniony.
– Uskarżasz się, że nie postrzegam cię jako pracownika? – Co było zaskakujące, mężczyzna naprawdę podążył za tym tematem i kontynuował rozmowę.
– Nie, to ja nie jestem dobrym pracownikiem. – Odwracając się od okna, Tang Feng wsparł głowę o miękkie siedzenie. Zmrużył oczy. Mimo że nie był zaznajomiony z Miastem S, był całkiem pewny, że ta droga nie prowadziła do rezydencji Charlesa.
– Dobrze, że to rozumiesz. – Słowa Lu Tian Chena były aroganckie.
Tang Feng powstrzymał przemożną chęć wywrócenia oczami i rzekł z roztargnieniem:
– Prezesie Lu, jesteś pewny, że to właściwa droga, by zabrać mnie do domu?
– Więc już uważasz rezydencję Charlesa za swój dom? To jest tylko na miesiąc, a kiedy się skończy, będziesz musiał się wyprowadzić. – Lu Tian Chen kontynuował jazdę, nie odpowiedziawszy na pytanie Tang Fenga.
Z pewnością się wyprowadzi. Żyjąc przez miesiąc z Charlesem, zaledwie wypełniał umowę, którą poprzedni Tang Feng zawarł z tym mężczyzną. Poza tym Charles nie był taką złą osobą.
Za każdym razem, gdy myślał o tym, że poprzedni Tang Feng był zwykłym pionkiem w rękach Lu Tian Chena, z jego ust wyrywało się westchnienie. Na tym świecie nie było łatwo o szefa tak strasznego, jak Lu Tian Chen. Aby powstrzymać się przed wypaplaniem jadowitych słów, Tang Feng zamknął usta. W końcu jego kontrakt biznesowy nadal był pod kontrolą Lu Tian Chena.
Samochód obrócił się, aby zaparkować przed dobrze znaną w mieście ekskluzywną restauracją. Gdy Tang Feng był supergwiazdą, odwiedził raz to miejsce. Jedzenie było całkiem dobre, a ceny jeszcze lepsze. Czy skąpy, sarkastyczny i przykry prezes Lu zapraszał go na wspólny posiłek? Siedząc na przednim siedzeniu pasażera, Tang Feng posłał spojrzenie mężczyźnie obok.
– Twoje oczy zdają się mówić, że jestem zbyt skąpy, by zapraszać pracowników na jedzenie. – Lu Tian Chen uśmiechnął się nagle. Mężczyzna zawsze przybierał poważny i oschły wyraz twarzy. Jego niespodziewany uśmiech nie sprawił, że Tang Feng uznał go za bardziej przystojnego. Sprawił tylko, że zjeżyły mu się włosy na karku.
– Prezesie Lu, moje oczy nie mogą mówić. – Tang Feng popatrzył na drzwi samochodu, które rzecz jasna nadal były zamknięte. Jeżeli Lu Tian Chen ich nie odblokował, nie mógł wyjść. Co jeszcze robili w środku?
– Według mnie twoje oczy są całkiem zdolne do mówienia. – Lu Tian Chen skinął
na Tang Fenga. Ten spojrzał skonfundowany na mężczyznę.
– Pocałuj mnie. – Lu Tian Chen wyrzekł te słowa prosto i naturalnie.
– Co powiedziałeś, prezesie Lu? – Tang Feng z pewnością musiał źle usłyszeć.
– Pocałuj mnie. – Lu Tian Chen wyciągnął rękę i chwycił ramię Tang Fenga. – Tak, jak zrobiłeś to przed chwilą z Gino.
– Dlaczego?
Przecież tak bardzo mnie wcześniej nie trawiłeś.
– Twoje całowanie się jest okropne, haniebne.
O co chodziło z tym strasznym powodem? Czy Ge Chen miał być w takim razie lepszy? W ramionach Gino był jak przepióreczka, nie wykazująca chociażby najmniejszej wytrzymałości. Tang Feng przynajmniej był zdolny opierać się przez jakiś czas.
Tłumaczenie: Berenice96
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Rozdział 71 Rozdział 72 Rozdział 73 Rozdział 74 Rozdział 75 Rozdział 76 Rozdział 77 Rozdział 78 Rozdział 79 Rozdział 80 Rozdział 81 Rozdział 82 Rozdział 83 Rozdział 84 Rozdział 85 Rozdział 86 Rozdział 87 Rozdział 88 Rozdział 89 Rozdział 90 Rozdział 91 Rozdział 92 Rozdział 93 Rozdział 94 Rozdział 95 Rozdział 96 Rozdział 97 Rozdział 98 Rozdział 99 Rozdział 100 Rozdział 101 Rozdział 102 Rozdział 103 Rozdział 104 Rozdział 105 Rozdział 106 Rozdział 107 Rozdział 108 Rozdział 109 Rozdział 110 Rozdział 111 Rozdział 112 Rozdział 113 Rozdział 114 Rozdział 115 Rozdział 116 Rozdział 117 Rozdział 118 Rozdział 119 Rozdział 120 Rozdział 121 Rozdział 122 Rozdział 123 Rozdział 124 Rozdział 125 Rozdział 126 Rozdział 127 Rozdział 128 Tom II
Rozdział 129 Rozdział 130 Rozdział 131 Rozdział 132 Rozdział 133 Rozdział 134 Rozdział 135 Rozdział 136 Rozdział 137 Rozdział 138 Rozdział 139 Rozdział 140 Rozdział 141 Rozdział 142 Rozdział 143 Rozdział 144 Rozdział 145 Rozdział 146 Rozdział 147 Rozdział 148 Rozdział 149