Mo Dao Zu Shi

Rozdział 34 – Trawy II18 min. lektury

Nagły, osobliwy dźwięk kija uderzającego o ziemię brzmiał na przemian miękko i głośno, daleko i blisko, przez co ciężko było ustalić, co lub kto go wywoływał.

Chodźcie tutaj, stańcie blisko siebie. Nie ruszajcie się i nie atakujcie – powiedział Wei Wuxian.

Gdyby w tej mgle wyciągnęli miecze i spróbowali zaatakować, to mogliby zranić siebie nawzajem zamiast wroga. Po chwili dźwięk zamilkł. Odczekawszy chwilę, jeden z uczniów pod nosem wymamrotał:

Znowu to… Jak długo będzie za nami łazić?!

Podąża za wami?

Po wejściu do miasta zdecydowaliśmy się iść blisko siebie, bo w tej mgle łatwo można się zgubić. Nagle usłyszeliśmy ten dźwięk. Wtedy nie był szybki, zaledwie jedno stuknięcie co chwilę. Przez mgłę dojrzeliśmy mijający nas niski cień. Zniknął, kiedy za nim pobiegliśmy. Od tamtej pory ten dźwięk nas prześladuje – odpowiedział Lan Sizhui.

Jak niski?

Bardzo. Malutki. – Lan Sizhui zamachał dłonią na wysokości piersi.

Jak długo tutaj jesteście?

Jakiś kwadrans.

Kwadrans? – zapytał Wei Wuxian. – Hanguang-jun, ile tu już błądzimy?

Mniej więcej pół godziny. – Głos mężczyzny rozbrzmiał zza grubej warstwy mgły.

Słuchajcie, jesteśmy tu dłużej od was. Jak to możliwe, że byliście przed nami i wpadliśmy na siebie, kiedy zawróciliście?

Nie zawróciliśmy. Cały czas szliśmy tą ścieżką do przodu. – Jin Ling nie mógł się powstrzymać przed odpowiedzią.

Skoro obie grupy szły do przodu, to czy to możliwe, że ktoś rzucił klątwę na ścieżkę i zrobił z niej okrągły szyk labiryntu?

Próbowaliście podlecieć na mieczach?

Tak. Myślałem, że wzleciałem dość wysoko, ale tak nie było. Tu i tam wśród mgły widziałem jakieś biegające, niewyraźne cienie. Nie wiedziałem, czym są i bałem się, że sobie z nimi nie poradzę, więc wróciłem na ziemię – odrzekł Lan Sizhui.

Słysząc to, wszyscy zamilkli. Shudong zawsze było mgliste, więc nawet nie mrugnęli okiem na widok takiej mgły w mieście. Teraz oczywiste było, że nie uformowała się naturalnie, ale była tak naprawdę duchowym oparem.

Mgła nie jest trująca, prawda?! – Lan Jingyi był zszokowany.

Raczej nie. Jesteśmy tu już chwilę, ale nadal żyjemy.

Powinienem był wziąć Wróżkę. To wszystko przez twojego cholernego osła.

Ciarki przeszły po ciele Wei Wuxiana, kiedy usłyszał imię zwierzęcia.

To my powinniśmy obwiniać twojego psa! Pierwszy otworzył pysk, żeby ugryźć, więc nic dziwnego, że skończył z kopytem Jabłuszka między zębami. Czyja to wina? Teraz żadne z nich nie może się ruszyć – krzyknął Lan Jingyi.

Co?! Moje Jabłuszko zostało pogryzione przez psa?!

Jak osioł mógłby być ważniejszy od mojego duchowego psa? Dostałem Wróżkę od najmłodszego wuja. Gdyby coś jej się stało, to nawet tysiąc osłów nie wystarczy na rekompensatę!

Nie próbuj straszyć ludzi Lianfangiem-zun. Moje Jabłuszko to prezent od Hanguanga-jun. Jak mogliście zabrać go na nocne łowy? I pozwolić mu odnieść rany?! – odpowiedział absurdalnie Wei Wuxian.

Kłamca! – odpowiedzieli chórem juniorzy z sekty Lan. Nigdy by nie uwierzyli, że ktoś taki jak Hanguang-jun wybrałby coś takiego na prezent. Lan Wangji nie musiał nawet nic mówić. Nie ma mowy, by to było prawdą.

Uch… Sorki, paniczu Mo. Twoje Jabłuszko… Twój osioł codziennie rżał głośno w Zaciszu Obłoków, a seniorzy od dawna na to narzekali, aż w końcu kazali się go pozbyć podczas tych nocnych łowów. Więc my… – zaczął tłumaczyć Lan Sizhui.

Jin Ling też nie wierzył, że osioł był prezentem od Lan Wangjiego.

Nawet nie mogę na niego patrzeć. I nazywa się Jabłuszko! Co za głupie imię!

Lan Jingyi pomyślał, że wpadną w niezłe kłopoty, jeśli to naprawdę prezent od Hanguanga-jun. Natychmiast zaczął bronić zwierzęcia.

A co jest nie tak z Jabłuszkiem? Lubi jabłka, więc się tak nazywa. Ale z ciebie nudziarz. To o dziesięć razy lepsze od nazwania grubego psa Wróżka!

Niby z której strony jest gruby?! Wskaż mi duchowego psa, który ma lepszą kondycję…

Nagle wszyscy zamilkli.

Jesteście? – zapytał chwilę później Wei Wuxian.

Wokół niego rozbrzmiały pomruki, co oznaczało, że wszyscy byli obecni.

Hałas – oznajmił chłodno Lan Wangji.

Jak mógł uciszyć wszystkich na raz? Wei Wuxian nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem swoich ust. Ale miał szczęście!

Nagle z lewej strony pośród mgły rozległ się dźwięk kroków.

Brzmiały, jakby ktoś zataczał się w niezwykle niezdarny sposób. Chwilę później z przodu, boków i tyłu dobiegł ich ten sam dźwięk. Choć mgła była zbyt gęsta, by zobaczyć jakąkolwiek postać, to jełki smród już do nich doleciał.

Oczywiście Wei Wuxian nie martwił się kilkoma żywymi trupami. Zagwizdał lekko, kończąc wysoką nutą, dając im w ten sposób znak, by się wycofały. Tak jak oczekiwał, po usłyszeniu gwizdu na chwilę się zatrzymały.

Sekundę później ruszyły w ich kierunku jak szalone!

Wei Wuxian w ogóle się tego nie spodziewał. Rozkaz nie tylko nie zadziałał, ale też ich sprowokował. Przecież nigdy nie pomyliłby rozkazu „wycofajcie się” z „bądźcie bardziej ożywione”!

Jednak nie było czasu na zastanawianie się. Siedem albo osiem pochylonych postaci pojawiło się wśród szarzyzny. Biorąc pod uwagę gęstość mgły w mieście Yi, musiały być niezwykle blisko, skoro już je widzieli!

Lodowato niebieski rozbłysk Bichenu przeciął mgłę. Otaczając ich, rozrysował wyraźny krąg w powietrzu, rozcinając trupy na pół i wracając do pochwy. Wei Wuxian westchnął z ulgą, podczas gdy Lan Wangji cicho zapytał:

Dlaczego?

Wei Wuxian też się nad tym zastanawiał. Dlaczego nie mogłem kontrolować tych ciał? Szły powoli i strasznie cuchnęły, więc na pewno nie były wysokiego poziomu. Powinienem móc odstraszyć je kilkoma klaśnięciami. To niemożliwe, że mój gwizd nagle przestał działać, bo nie wykorzystuję mocy duchowej. Taka sytuacja nigdy…

Nagle coś sobie przypomniał. Po karku spłynęła mu cienka strużka potu.

Nie. To nie była sytuacja, która nigdy wcześniej się nie wydarzyła. Tak naprawdę już go to spotkało i to nie raz. Istniał jeden rodzaj istot, których nie mógł kontrolować.

To ciała albo duchy, które znajdowały się pod wpływem amuletu tygrysa stygijskiego!

Hanguang-jun, czy sytuacja jest naprawdę niebezpieczna? Może powinniśmy natychmiast opuścić to miasto? – zapytał Lan Sizhui, kiedy zaklęcie milczenia zostało zdjęte.

Ale mgła jest taka gęsta! Nie znajdziemy dobrej ścieżki i nie da się wylecieć…

Myślę, że zbliża się więcej trupów! – oznajmił jeden z uczniów.

Z której strony? Nie słychać kroków.

Słyszałem dziwne sapanie…

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów chłopak zdał sobie sprawę, jaką głupotę palnął i zawstydzony zamilkł.

Naprawdę nie jesteś zbyt bystry, co? Sapanie! Trupy są martwe, więc jak mogą sapać? – powiedział inny dzieciak.

Zanim skończył, kolejna wielka postać wbiegła między nich. Bichen znowu wyskoczył z pochwy i głowa cienia została odcięta od reszty ciała. W tej samej chwili można było usłyszeć chłoszczący dźwięk. Stojący obok uczniowie krzyknęli z przerażenia.

Co się stało? – zawołał szybko Wei Wuxian, martwiąc się, że coś im się przydarzyło.

Coś wyleciało z ciała. Jakiś proszek, smakował jednocześnie gorzko i słodko. Jak zgnilizna! – powiedział Lan Jingyi. Miał wyjątkowego pecha, bo akurat otworzył usta, żeby coś powiedzieć, więc spora ilość wleciała mu do gardła. Nie przejmując się manierami, splunął kilka razy na ziemię. Coś, co wyleciało z ciała truposza, na pewno nie było błahą sprawą. Proszek nadal unosił się w powietrzu i jeśli zostałby z oddechem wchłonięty do płuc, to ciężej by było się nim zająć.

Trzymajcie się z dala od tego miejsca! Chodź tu szybko, niech cię obejrzę – poinstruował Wei Wuxian.

Okej, ale cię nie widzę. Gdzie jesteś?

Ciężko było zobaczyć własną dłoń, nie wspominając już o podejściu do kogoś w tej mgle. Wei Wuxian przypomniał sobie, że błysk Bichenu przebijał się przez szarość. Odwrócił się w stronę Lan Wangjiego, który stał u jego boku.

Hanguang-jun, wyjmij na chwilę miecz, by mógł do nas podejść.

Lan Wangji stał obok niego, ale nie poruszył się i nie odezwał. Nagle jasnobłękitny rozbłysk pojawił się siedem kroków dalej.

Lan Wangji był tam? No to kto stał obok niego?!

Nagle przed oczami Wei Wuxiana błysnął cień. Od przodu podeszła do niego czarna twarz. Była ciemna, ponieważ zakrywała ją gruba warstwa czarnego dymu!

Mężczyzna sięgnął po przywiązaną u jego pasa sakiewkę qiankun. Jednak jak tylko wziął ją do ręki, powiększyła się wielokrotnie. Wiążący ją sznur pękł na pół, a ze środka jak z procy wystrzeliły trzy wściekłe duchy. Kłębiąc się, pomknęły w jego stronę.

Chciałeś sakiewkę qiankun? No to masz naprawdę słaby wzrok. Dlaczego zamiast niej zabrałeś moją sakiewkę więżącą duchy?

Odkąd przejęli świeżo wykopany tors z rąk grabieżcy na cmentarzu rodziny Chang i zmusili mężczyznę do ucieczki, Wei Wuxian i Lan Wangji byli ostrożni. Przewidzieli, że tak łatwo się nie podda i będzie szukał okazji, by go odzyskać. Tak jak się spodziewali, zaatakował ich po wejściu do miasta Yi, planując wykorzystać gęstą mgłę i ich zamieszanie. Jego atak zadziałał, ale Wei Wuxian już dawno podmienił sakiewkę qiankun z lewym ramieniem na inną.

Jego przeciwnik odskoczył i z brzękiem wyjął miecz. Natychmiast rozbrzmiały wypełnione nienawiścią wrzaski duchów, jakby ten atak doprowadził ich do skraju zniknięcia. Więc naprawdę ma wysoki poziom kultywacji, pomyślał Wei Wuxian. Szybko krzyknął:

Hanguang-jun, grabieżca tu jest!

Lan Wangji wiedział po dochodzącym do niego hałasie, że coś się stało i nie trzeba mu było o niczym mówić. Milczał, odpowiadając jedynie gwałtownym ruchem miecza.

Obecna sytuacja nie była zbyt optymistyczna. Czarny dym zakrywał miecz grabieżcy, przysłaniając rozbłysk i wtapiając go idealnie w mgłę. Z drugiej strony, jasnoniebieskiej poświaty Bichenu nie dało się ukryć. Był na widoku, a wróg ukrywał się w ciemności. A do tego ich przeciwnik nie tylko był uzdolniony, ale też zaznajomiony ze sztuką miecza sekty GusuLan. Obaj walczyli ślepo we mgle, ale jeden mógł robić, co chciał, a Lan Wangji musiał uważać, by przypadkiem nie zranić kogoś, kto stał po jego stronie. Wyraźnie był na przegranej pozycji. Słysząc kilka brzęków zderzających się ostrzy, coś ścisnęło Wei Wuxiana za serce.

Lan Zhan? Nic ci nie jest?! – wypalił.

Z daleka dobiegło go głośne sapnięcie, jakby ktoś otrzymał ranę krytyczną. Ale to nie brzmiało jak głos Lan Wangjiego, który po chwili odpowiedział:

Oczywiście, że nie.

No słyszę! – Wei Wuxian wyszczerzył zęby.

Brzmiało, jakby ich przeciwnik zaśmiał się gorzko. Znowu zaatakował. Dźwięki uderzeń mieczy coraz bardziej się oddalały. Wei Wuxian wiedział, że Lan Wangji nie chciał przypadkiem ich zranić i specjalnie odciągnął potyczkę dalej. Oczywiście reszta spoczywała w jego rękach.

Jak się mają ci, którzy wciągnęli proszek? – zapytał, odwracając się do uczniów.

Ledwo mogą ustać na nogach! – odparł Lan Sizhui.

Chodźcie tutaj i się policzcie.

Całe szczęście, że po grupie trupów i grabieżcy nic więcej im nie przeszkodziło. Dźwięk bambusowej laski uderzającej o ziemię także nie rozbrzmiał na nowo. Uczniowie zebrali się wokół niego i policzyli nawzajem. Nikogo nie brakowało. Wei Wuxian podparł ramieniem Lan Jingyiego i dotknął jego czoła. Było lekko rozpalone. Sprawdził temperaturę pozostałych chłopców, którzy nawdychali się pyłu i także mieli lekki stan podgorączkowy. Na koniec uniósł do góry powieki Lan Jingyiego.

Pokaż język. Aaa.

Aaa – wymamrotał chłopak.

Gratulacje. Struliście się zwłokami.

Jak można gratulować czegoś takiego?! – oburzył się Jin Ling.

To kolejne nowe doświadczenie. Świetny temat na przełamanie lodów jak dorośniesz.

Przeważnie przyczyną zatrucia zwłokami była rana zadana przez trupa albo bliski kontakt z ich nekrotyczną krwią. Kultywatorzy normalnie nie pozwalali im podejść tak blisko, by doszło do czegoś takiego, więc nikt z przyzwyczajenia nie nosił mieszanek leczących ten rodzaj zatrucia.

Na tę chwilę to nic takiego, ale jak trucizna dostanie się do krwiobiegu i rozejdzie po całym ciele, docierając do serca, to nic im już nie pomoże.

C-co się stanie?

To samo, co dzieje się ze zwłokami. Jeśli ci się poszczęści, to tylko zaczniesz gnić. A jeśli nie, to zamienisz się w długowłosego truposza i do końca życia będziesz mógł tylko skakać, bo zesztywnieją ci nogi.

Otruci uczniowie sapnęli głośno.

Chcecie być zdrowi? – Wszyscy przytaknęli, więc Wei Wuxian kontynuował: – W takim razie posłuchajcie. Bądźcie grzeczni i róbcie wszystko, co wam powiem. Każdy z was bez wyjątku!

Choć część chłopców go nie znała, to widząc, że może zwracać się do Hanguanga-jun tak intymnie po imieniu, jakby pochodzili z tego samego pokolenia, stojąc na środku złowrogo zamglonego, porzuconego miasta i nie czując się najlepiej, instynktownie pragnęli na kimś polegać. A skoro wszystko, co wyszło z ust Wei Wuxiana, zabarwione było pewnością siebie, która eliminowała wszystkie zmartwienia, to posłuchali się go, odpowiadając chórem „Tak!”.

Naprawdę macie się mnie słuchać. Bądźcie grzeczni. Zrozumiano?

Tak!

Wei Wuxian klasnął.

Wstańcie. Nieskażeni niech poniosą tych, którzy są zatruci, najlepiej na ramieniu. Jeśli nie macie tyle siły, to po prostu pamiętajcie, by głowa i serce były wyżej niż reszta ciała.

Ale mogę iść. Dlaczego musimy być niesieni? – oburzył się Lan Jingyi.

Jeśli będziesz skakał na prawo i lewo, to krew zacznie szybciej płynąć w twoich żyłach i prędzej dostanie się do serca. Więc nie ruszajcie się za bardzo, a najlepiej wcale.

Chłopcy natychmiast stanęli sztywno jak deski, pozwalając podnieść się swoim kolegom.

Trup, który sypnął pyłem, naprawdę oddychał – wymamrotał jeden z niesionych chłopaków.

Już ci mówiłem. Jeśli umiał oddychać, to nie mógł być martwy – sprzeczał się niosący go uczeń, dysząc ciężko.

Paniczu Mo, wszyscy zostali podniesieni. Gdzie pójdziemy? – zapytał Lan Sizhui.

Lan Sizhui był najmilszy, najgrzeczniejszy i prawie nie było trzeba się o niego martwić.

Obecnie na pewno nie uda nam się opuścić miasta. Zapukajmy do drzwi – odpowiedział Wei Wuxian.

Do jakich drzwi? – dopytywał się Jin Ling.

A czy coś oprócz domów ma drzwi?

Chcesz, żebyśmy weszli do tych domów? Już na zewnątrz jest niebezpiecznie. Kto wie, co ukrywa się za tymi ścianami, obserwując i czekając na nas.

Kiedy to powiedział, wszyscy poczuli wpatrzone w siebie oczy ukryte we mgle, uważnie obserwujące każdy ich ruch i słowo. Zadrżeli ze strachu.

Racja. Ciężko powiedzieć, czy bardziej niebezpiecznie jest w środku, czy na zewnątrz. Ale skoro tutaj jest tak, to tam nie może być gorzej. Chodźmy, nie ma czasu na zwłokę. Nadal potrzebujemy lekarstwa na zatrucie.

Grupa musiała zrobić, co im kazał. Słuchając się jego instrukcji, szli gęsiego, a każdy trzymał się za pochwę miecza osoby idącej z przodu, żeby się nie zgubić w gęstej mgle. Pukali do drzwi, chodząc od domu do domu. Jin Ling tłukł pięścią w sztywne drewno dobrą chwilę, ale nie usłyszeli żadnej odpowiedzi.

Wygląda na to, że tu nikogo nie ma. Wejdźmy.

Kto powiedział, że szukamy pustych domów? Pukajcie dalej. Potrzebny nam dom z lokatorem. – Głos Wei Wuxiana rozległ się pośród mgły.

Chcesz znaleźć dom, w którym ktoś mieszka? – zapytał Jin Ling.

Tak. Pukajcie grzecznie. Przed chwilą za mocno uderzyłeś, to bardzo nieuprzejme.

Jin Ling był tak zirytowany, że aż miał ochotę wyłamać kopniakiem drzwi z zawiasów. Ostatecznie tylko… Tupnął nadąsany o ziemię.

Każdy dom miał szczelnie zamknięte drzwi i nikt im nie otwierał, bez względu na to, jak mocno pukali. Im dłużej Jin Ling stukał, tym bardziej się wkurzał, ale robił to zauważalnie lżej, niż wcześniej, zaś Lan Sizhui pozostał spokojny. Przy trzynastych drzwiach powtórzył zdanie, które wielokrotnie zostało już przez niego wypowiedziane:

Przepraszam! Czy ktoś jest w środku?

Nagle drzwi się poruszyły. Zostały uchylone, ukazując ciemne wnętrze.

W środku panował taki mrok, że nikt nic nie widział. Osoba, która otworzyła drzwi, się nie odezwała. Stojący w pobliżu chłopcy nie mogli się powstrzymać przed cofnięciem się o krok.

Lan Sizhui się otrząsnął.

Przepraszam, ale czy to ty jesteś właścicielem tego sklepu?

Minęła chwila. Nagle dobiegł ich dziwny, stary głos:

Tak.

Wei Wuxian podszedł bliżej i poklepał Lan Sizhuiego po ramieniu, dając mu znak, by się odsunął i powiedział:

Właścicielko, jesteśmy tutaj po raz pierwszy. Mgła jest tak gęsta, że się zgubiliśmy i jesteśmy zmęczeni od tego całego chodzenia. Czy moglibyśmy odpocząć chwilę w pani sklepie?

Mój sklep nie jest miejscem odpoczynku dla wędrowców – odpowiedział dziwaczny głos.

Ale w okolicy nikogo innego nie znaleźliśmy. Naprawdę nie wyświadczy nam pani przysługi? Jesteśmy skłonni zapłacić. – Wei Wuxian zachowywał się, jakby w tej sytuacji nie było nic dziwnego.

Skąd weźmiesz pieniądze? Coś ci wyjaśnię. Ani grosza ci nie pożyczę! – wypalił Jin Ling.

Spójrz, co tu mam. – Wei Wuxian pomachał mu przed oczami delikatnie wyglądającą sakiewką. Lan Sizhui był zszokowany.

Jak śmiesz?! To należy do Hanguana-jun!

Kiedy się kłócili, drzwi otworzyły się szerzej. Choć nadal nie widzieli wnętrza, to ich oczom ukazała się siwowłosa kobieta stojąca beznamiętnie za progiem. Choć miała zgarbione plecy i na pierwszy rzut oka wyglądała na wiekową, to jej twarzy nie przyozdabiało wiele zmarszczek czy plam starczych. Możliwe nawet, że była w średnim wieku. Odsunęła się na bok. Wyglądało na to, że wpuści ich do środka.

Naprawdę chce nas wpuścić – wyszeptał zszokowany Jin Ling.

Oczywiście. Trzymałem jedną nogę w drzwiach, więc i tak nie mogła ich zamknąć. Gdyby nie chciała nas wpuścić, otworzyłbym je kopniakiem – odpowiedział również szeptem Wei Wuxian.

Miasto Yi było wystarczająco przerażające i osobliwe, a jego mieszkańcy też zdecydowanie nie byli zwykłymi ludźmi. Wszyscy uczniowie szeptali między sobą, widząc, jak podejrzanie wyglądała ta kobieta. Nie chcieli wejść do środka, ale nie mieli innego wyboru. Mogli tylko podnieść swoich rówieśników, którzy stali sztywno jak deski, bo byli przestraszeni, że trucizna szybciej się rozejdzie po ich ciałach i jeden za drugim przekroczyć próg. Kobieta czekała w środku, patrząc na nich chłodno, a kiedy wszyscy weszli, natychmiast zamknęła za nimi drzwi. W pokoju zapadła ciemność.

Właścicielko, dlaczego nie zapali pani świateł? – zapytał Wei Wuxian.

Na stole. Sami sobie zapalcie.

Lan Sizhui akurat stał obok wspomnianego mebla. Powoli obmacując blat, znalazł lampę olejną pokrytą grubą warstwą kurzu. Wygrzebał z kieszeni talizman ognia i go zapalił. Kiedy zbliżył płomień do knota, odruchowo rozejrzał się po pomieszczeniu i poczuł nagły powiew chłodu. Zadrżał z przerażenia.

W środkowej izbie ramię w ramię i pięta w piętę upchnięci byli ludzie. Wszyscy gapili się na nich szeroko otwartymi oczami, nie mrugając.

Tłumaczenie: Ashi

Tom I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36

Tom II
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57

Tom III
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83

Tom IV
Rozdział 84
Rozdział 85
Rozdział 86
Rozdział 87
Rozdział 88
Rozdział 89
Rozdział 90
Rozdział 91
Rozdział 92
Rozdział 93
Rozdział 94
Rozdział 95
Rozdział 96
Rozdział 97
Rozdział 98
Rozdział 99
Rozdział 100
Rozdział 101
Rozdział 102
Rozdział 103
Rozdział 104
Rozdział 105
Rozdział 106
Rozdział 107
Rozdział 108
Rozdział 109
Rozdział 110
Rozdział 111
Rozdział 112
Rozdział 113
Posłowie autorki I
Posłowie autorki II

Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6

7 Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.