Little Mushroom

Rozdział 6713 min. lektury

Całował tak zaciekle, tak nieodparcie i mocno, że An Zhe w ogóle nie mógł oddychać. Przechylił głowę, by uciec, ale został ponownie przyciśnięty.

Dopiero co było mu szkoda Lu Fenga, lecz teraz aż trząsł się ze złości. Jego grzybnia się rozprzestrzeniała, instynktownie stawiając opór, gdyż chciał udusić tego mężczyznę. Jednak szybko wpadł w trans, a przed jego oczami pojawiła się obca scena.

Tuż przed nim ktoś upadł. Jego serce nagle zamarło, gdy złapał tę osobę, mocno ją obejmując.

An Zhe?

Chłopak zrozumiał, że był to fragment wspomnień Lu Fenga. Podczas pocałunku przełknął trochę krwi pułkownika, coś z niej zyskując. Najwyraźniej był teraz świadkiem momentu, w którym stracił przytomność.

An Zhe? – Lu Feng kilkakrotnie zawołał jego imię, lecz leżąca w jego ramionach osoba nie odpowiadała, marszcząc tylko brwi, jakby bardzo cierpiała. Pułkownik nie rozumiał, co takiego się stało i mógł tylko mocno go trzymać. Chłopak wyglądał, jakby nagle zaczął umierać – tak jak ten niestały świat.

An Zhe zrozumiał, co mężczyzna czuł w tej chwili. Tak się składało, że ich uczucia były identyczne.

Lu Feng się bał. Naprawdę się bał. Czego? Że straci tę osobę. Tak jakby… Gdyby go stracił, to straciłby wszystko.

An Zhe zadrżał. Ten mężczyzna…

Dlaczego Lu Feng był dla niego jednocześnie tak dobry i tak okropny?

Siła, z którą był obejmowany, na chwilę wytrząsnęła go z tej sceny. Jego świadomość podzieliła się na pół – jedna część była całowana jakby za karę przez Lu Fenga, podczas gdy druga zanurzyła się we wspomnieniach, obserwując, jak ten człowiek trzyma go, wykrzykując ciągle jego imię.

Jednak chłopak się nie obudził. Wyglądał na tak zbolałego i uroczego! Był kruchy, lecz znosił intensywny ból.

Lu Feng wytarł pot z jego czoła, a An Zhe podświadomie chwycił go za rękaw, tak jakby łapał linę ratującą życie. Co takiego w tej chwili myślał pułkownik? Zapewne: „Zrobię wszystko, by się wybudził, nawet go zranię”.

An Zhe zamknął oczy. Wciąż stawiał opór, lecz nie miał wiele sił. Wydawał się zniechęcony i ostatecznie zaprzestał walki, pozwalając Lu Fengowi pojmać jego usta, duszę, wszystko.

To była długa wojna. Intensywne emocje wywołane tym długim pojedynkiem powoli go wymęczyły. Gdy Lu Feng w końcu go puścił, An Zhe oparł się o jego pierś, nic nie mówiąc. Pułkownik po prostu go przytulił, również milcząc. Czas ciągnął się w nieskończoność. Ani Sędzia, ani istota heterogeniczna nie mieli nic do powiedzenia.

Po długiej chwili ciszy Lu Feng nagle się odezwał:

Jak stałeś się człowiekiem?

To dzięki An Ze.

Wtulił się mocniej w ramiona mężczyzny. Nie było już między nimi żadnych tajemnic, dzięki pocałunkowi, który wyjawił wszystkie uczucia. Z tego powodu uważał, że nie ma sensu nic ukrywać. Tak naprawdę nie był istotą heterogeniczną, a kimś bezużytecznym, kto nie mógł nawet nikogo zainfekować. Tak naprawdę był grzybem skażonym ludzkimi genami.

W tej chwili Lu Feng spojrzał na jego grzybnię. Jej biała tkanka wciąż była splamiona krwią pułkownika z miejsca, w którym został ugryziony przez An Zhe. Wyglądało na to, że ten grzybek był bardzo zaciekły, gdy się go zezłościło. Ciecz znikała stopniowo, wchłaniana przez grzybnię.

An Zhe także spojrzał w tamtą stronę.

Umrzesz – zadeklarował nagle chłopak.

Dlaczego? – zapytał Lu Feng, ściskając jego palce.

Rosnę w tobie – odparł beznamiętnie An Zhe. – Pożeram twoją krew, narządy i mięśnie. Wrastam w twoje kości.

Druga dłoń pułkownika powoli zacisnęła się wokół przedramienia chłopaka. Zadrasnął go paznokciem, zostawiając na alabastrowej skórze jasnoróżowy ślad. Przypominało to białego grzyba tracącego życiowe płyny po złamaniu nóżki.

Czy wiesz, o czym w ogóle mówisz? – wyszeptał.

An Zhe potrząsnął przecząco głową. Coś stanęło mu w gardle, a oczy zaszły łzami. Spojrzał na zieloną, zgrzybiałą ścianę i powykręcany żyrandol. Przez otwarte wcześniej okno do środka dostał się deszcz i wycie wiatru. Na początku nie wiedział, jak nazwać swoje uczucia, lecz był pewny, że nie było sposobu na pozostanie u boku Lu Fenga. Spoglądał na będące poza jego zasięgiem niebo.

Znowu płaczesz – powiedział pułkownik.

Chłopak spojrzał na niego, odrobinę unosząc głowę. Obserwowali się przez chwilę. Nie wiedząc czemu, An Zhe nagle się zaśmiał. Jego usta były zaczerwienione, a policzki pokryte błyszczącymi śladami po łzach.

Lu Feng odwzajemnił uśmiech i wziął w dłonie twarz An Zhe, mamrocząc:

Głuptas.

Chłopak tylko się na niego gapił. Po dłuższej chwili zapytał:

Przyjadą po ciebie?

Tak.

An Zhe nic nie odpowiedział.

Lubisz bazę? – zaciekawił się Lu Feng.

Gdy tylko usłyszał słowo „baza”, ból bycia porażanym prądem na nowo rozszedł się po ciele chłopaka. Zadrżał, mocniej wtulając się w ramiona pułkownika. Mężczyzna odwzajemnił uścisk, delikatnie klepiąc go po plecach.

Przepraszam.

An Zhe potrząsnął głową. Poruszył się dopiero po chwili, spoglądając znowu na Lu Fenga i mocno ściskając jego dłonie.

Wygląda, jakby na coś czekał – pomyślał Lu Feng. Miał pewien pomysł, co to może oznaczać, więc pochylił się lekko i znowu pocałował chłopaka.

Tym razem nie było żadnego oporu czy intensywnych gestów. To był głęboki, spokojny pocałunek.

Usta An Zhe były bardzo miękkie. Podczas krótkiej przerwy na oddech Lu Feng spojrzał na jego minę. Chłopak lekko dyszał, jego oczy były przymknięte, a rzęsy lśniły od łez. Jego dłonie zaciskały się na ramionach pułkownika z nieśmiałą i delikatną niewinnością. W jego spojrzeniu kryła się pewna boskość – jak jakiś rodzaj duchowej miłości, którą chciał w tej chwili ofiarować.

Mimo wszystko wciąż płakał. Lu Feng scałował jego łzy, tak jakby w ten sposób mógł wymazać wszystkie stojące za nimi smutki.

Deszcz powoli ustał. Żółta poświata przebijała się przez chmury na wieczornym niebie.

An Zhe klęczał na łóżku. Jego ręce drżały, gdy przytulał Lu Fenga, powoli kładąc go na łóżku.

Oczy mężczyzny były zamknięte. Zasnął, a jego oddech był miarowy. Nic nie byłoby w stanie go teraz obudzić. To było proste. Podczas pocałunku zamienił czubek języka w miękką grzybnię, czego pułkownik nie byłby w stanie wyczuć.

Śpiący Lu Feng nie mógł go złapać, ani powstrzymać. An Zhe się uśmiechnął. Tak naprawdę nigdy nie został złapany. W końcu to zrozumiał – sam musiał zdecydować, czy zostanie.

Nagle…

Przed oczami chłopaka pociemniało, gdy poczuł silny ból. Ostatnia strzępka także się oderwała. Tak jak człowiek bez oka bądź ramienia, miał wrażenie, że coś stracił. Jednak to nie było coś tak błahego – istnienie zarodnika było dla niego ważniejsze od kończyn czy organów.

Nagle jego ciało stało się puste. To było silniejsze odczucie, znacznie głębsze i bardziej jałowe niż kiedy porwano jego niedojrzałą sporę. Tak jakby jego więź ze światem nagle została zerwana. Najważniejsza dla niego rzecz go opuściła, pozostawiając mu zepsute, rozkładające się ciało, zwykłą skorupę.

An Zhe nagle poczuł się zdławiony. W tym momencie był przekonany, że los szepcze mu do ucha jak złowrogi demon. Spojrzał przed siebie, unosząc drżącą rękę.

Jeszcze chwilę temu uważał, że ma wybór. Naprawdę tak myślał. Jednak teraz odkrył, że to była zwykła iluzja.

Był naprawdę zdziwiony.

Zarodnik wyszedł z jego ciała, spoczywając na jego dłoni. An Zhe spoglądał przez chwilę na to białe maleństwo, po chwili w końcu wykrzesując z siebie uśmiech.

Przepraszam… Co… Co teraz zrobię? Pójdziesz ze mną? Mogę nie być w stanie… się tobą opiekować.

Grzybnia spory dotknęła jego palców. An Zhe wiedział, że nic nie zrozumiała. W następnej chwili nagle poruszyła się powoli w drugą stronę. Grzybnia powoli zsunęła się z jego dłoni, opadając na czarny mundur Lu Fenga i sunąc dalej.

Chłopak przyglądał się tej scenie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. To nie był pierwszy raz, gdy zarodnik wykonał taki ruch.

Dlaczego aż tak bardzo go lubisz?

Spora zatrzymała się na skraju dłoni An Zhe i znowu dotknęła jego palców, nie mogąc nic powiedzieć. Chłopak westchnął lekko i położył ją na ciele pułkownika. Szybko wykorzystała swoją grzybnię, by wczołgać się na pierś Lu Fenga i spontanicznie weszła mu do kieszeni. Zdawała się szczęśliwa, tak jakby już dawno chciała to zrobić.

Chłopak obserwował tę scenę. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego zarodnik tak bardzo zbliżył się do Lu Fenga i jak do tego doszło. Wyjął z plecaka kartkę papieru, położył na stoliku do kawy i zaczął pisać.

Jest już dorosły i inny niż wcześniej. Możesz go trzymać gdzieś, gdzie jest wysoka wilgotność.

Potrzebuje dużo wody, a także boi się gryzoni i robaków.

Jeśli będziecie przeprowadzać badania, to nie rańcie go zbyt mocno. Nie pozwól mu umrzeć.

Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś.

Odchodzę.

Zostawiając notatkę z boku, sięgnął do kieszeni pułkownika i wyjął fiolkę z substancją śledzącą, otwierając wieczko. Bladozielony płyn chlusnął na podłogę, wpływając w szpary. W końcu upuścił butelkę, a w pomieszczeniu rozległ się wyraźny dźwięk rozbijanego szkła.

Podejmując decyzję, odczepił od piersi Lu Fenga odznakę i schował do swojej kieszeni. Wziął plecak, spojrzał po raz ostatni na śpiącego mężczyzną i wyszedł z pokoju.

Co planujesz? – zapytał Xi Bei.

Wyjdę się rozejrzeć – odparł An Zhe.

Okej. – Chłopak najwyraźniej trochę się już uspokoił. – Uważaj na siebie.

Jasne.

Otworzył zardzewiałe drzwi i cofnął się o krok. Zerknął z powrotem w głąb pokoju, spoglądając poprzez leżącego na kanapie kościotrupa na drzwi do pokoju Lu Fenga. Szare drewno zdawało się go milcząco kusić. Gdyby to było możliwe i nie miałby innych zmartwień, to chciałby razem z zarodnikiem zostać przy pułkowniku. Jednak nie wchodziło to w rachubę.

Zamknął drzwi, wchodząc po schodach na górę. Każdy stopień był bardzo wysoki, a jego ciało było wyzute z sił. Wspięcie się na szczyt zajęło mu dużo czasu, lecz w końcu dotarł na dach budynku.

Po wcześniejszym deszczu powietrze było okropnie chłodne.

Sztuczne pole magnetyczne zniknęło na kilka dni, więc atmosfera wciąż była wyjątkowo rzadka. Kiedy funkcjonowała Latarnia, usłyszał, jak naukowcy przepowiadali, że pogoda w tym roku będzie niezwykła, a zima przyjdzie trzy miesiące wcześniej.

Nadchodziła zima jego życia.

Gdy jego zarodnik dojrzał, zrozumiał instrukcje przekazywane przez instynkt i otrzymał wskazówki od losu. Nigdy nie widział grzyba, który był jego matecznikiem, od początku będąc skazanym na niepowodzenie w kwestii ochrony dorosłej spory.

Powietrze było suche i często szalały huragany. Straszne potwory wszędzie się panoszyły, a w Otchłani napotkać można było zmutowane gryzonie i stawonogi. Zarodnik mógł przypadkiem zostać zdeptany lub zniszczony podczas jednej z ich walk. W ostatniej chwili An Zhe mógł tylko zaufać Lu Fengowi.

A to dlatego, że umrze.

Grzyby nie żyły długo. Już i tak można było go uznać za najstarszego przedstawiciela swojego gatunku. Każdy miał swoje zadanie, a gdy je wykonał, spełniał także swoją życiową misję. Dla grzyba było nią jedynie wytworzenie zarodnika.

An Zhe trząsł się lekko na zimnym wietrze, obejmując się ramionami. Nie musiał już czuć. Jego ciało się rozpadało. Wielokrotnie widział martwe grzyby. Gdy zarodnik je opuszczał, ich kapelusz powoli się rozpadał, zwijał w sobie, a ostatecznie usychał. W końcu wszystkie tkanki, grzybnia, korzenie i nóżka zamieniały się w ciemną ciecz, pochłanianą przez inne istoty żyjące w glebie.

Niedługo sam zacznie doświadczać tego procesu. Nie wiedział, jak długo to potrwa, ale miał nadzieję, że zakończy się przed całkowitym upadkiem ludzkości.

Pierwotnie planował wrócić do bazy z Lu Fengiem, ignorując potencjalne konsekwencje, jednak wolał, by pułkownik myślał, że wciąż żył gdzieś w dziczy. Sędzia był świadkiem zbyt wielu śmierci.

Na dachu budynku znajdował się mały, zaniedbany ogródek. Usiadł na rabatce, obejmując ramionami nogi i kierując twarz na wschód, by zobaczyć, jak świt odgania ciemność nocy. Nie znajdowali się daleko od bazy. Pszczoła leciała zaledwie niecały dzień.

Było tak, jak się spodziewał. Gdy tylko słońce oświetliło miasto poprzez poranną mgłę, opancerzone pojazdy pojawiły się na placu przed osiedlem. Musiano ich poinformować odnośnie panującej sytuacji, gdyż wszyscy byli silnie uzbrojeni – mieli wystarczająco dużo broni ciężkiej, by nie bać się żadnych ataków. Wielki orzeł latał nad nimi, uważnie się im przyglądając, lecz nie śmiał się zbliżyć.

Szare chmury, ptak, rozciągające się ruiny i pancerne pojazdy tworzyły scenę jak ze snu. Wiatr znowu zawył.

An Zhe obserwował, jak Lu Feng i Xi Bei wyszli z budynku, wsiadając do samochodu po krótkiej rozmowie z żołnierzami. Z oddali był w stanie rozpoznać postać doktora.

Czy odjeżdżając Lu Feng spojrzy przez tylne okno na miasto? Nie mógł wiedzieć, że An Zhe wybierał się do Otchłani. Planował wrócić do tamtej jaskini i odnaleźć kości An Ze. Wszystko się tam zaczęło i tam się zakończy.

W obliczu śmierci zrozumiał, że pułkownik miał swoje przeznaczenie, a on swoje.

To był koniec.

Tłumaczenie: Ashi

3 Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.