Szelest
Powietrze zdawało się drgać na wskutek rozchodzenia się fal dźwiękowych. An Zhe nagle uświadomił sobie, że potwór nie polegał na wzroku, lecz na słuchu, aby ich zlokalizować. Wywijając niezliczonymi kończynami, przesunął się w ich kierunku
Bang!
Odgłos wystrzału wzbił się w nocne niebo. Wiatr owiał młodzieńca, podczas gdy Lu Feng z niewyobrażalną prędkością wspiął się na skałę i oddał pierwszy strzał. Szeleszczenie ustało. Oczy na cielsku poczwary przesunęły się i dał się słyszeć głuchy, przerywany syk. Jego tchawica musiała być pokryta krostami. Druga kula trafiła go w górne prawe oko.
Syczenie się wzmogło, a oczy An Zhe nagle się rozszerzyły.
Krew. Czarno-czerwona krew tryskała z rany po oku. Nie, nie tryskała. Była wypluwana. Lu Feng oddał kilka strzałów i otwór po kuli stopniowo rósł i coraz bardziej się jątrzył. Krew i woda chlusnęły jak fontanna, a wycie potwora wzmogło się kilkukrotnie.
Chłopak spojrzał na swojego towarzysza i zobaczył, że jego oczy były zimne, jakby spodziewał się wszystkiego.
Obejrzał się na stwora. Jego skrzydła wibrowały, ale ciało było zbyt ciężkie, by normalnie latać. Zatrzepotał szaleńczo, uderzając prosto w skałę, na której stał Lu Feng. Rozległ się głośny dźwięk, gdy głaz zadrżał, a pył i kamienie osypały się w dół. Mężczyzna stał na szczycie i ani drgnął. Tkwił wysoko, spoglądając z góry na ogromną bryłę mięsa.
Uderzenie w kamień przyspieszyło upływ krwi. To było jak rozerwany worek z wodą. An Zhe obserwował tę niewyobrażalną scenę i zaczął podejrzewać, że ciało potwora składało się z gigantycznej ilości płynów.
Po dziesiątym uderzeniu wycie osłabło i olbrzymi korpus powoli osunął się na ziemię.
To nie była tylko krew. Z rany wypłynęły kawały tkanek i dziwacznie ukształtowane organy. Serce i płuca były ze sobą zrośnięte. Wylały się w półpłynnej postaci. Nieopisany odór rozszedł się po okolicy. Nawet potwory w Otchłani nie skrywały w swoich wnętrzach tak groteskowych organów.
Młodzieniec oniemiał.
Miał pustkę w głowie, wpatrując się w pułkownika. Mężczyzna uniósł brwi i zeskoczył z kamienia.
– O co chodzi?
– To wszystko?
– To wszystko.
– To… paskudztwo szybko zdechło.
– Tak. – Lu Feng schował pistolet. Kolba delikatnie obróciła się w jego białych palcach, zanim umieścił ją w kaburze przy pasie. – A siebie uważasz za przystojnego?
An Zhe był mocno skonfundowany i nawet zaczął się zastanawiać, jakby to było zostać postrzelonym, więc nie odpowiedział na pytanie Czuł się trochę przestraszony.
Sędzia obserwował go z lekkim uśmiechem w oczach, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie.
Brzydota potwora oraz szybkość, z jaką umarł, przerosły wyobrażenia An Zhe. W Otchłani było wiele ogromnych i paskudnych stworzeń, ale ta kupa zmielonego mięsa przed nim wyraźnie nie spełniała tamtejszych kryteriów, gdzie paskudne potwory były silniejsze.
Ciało bestii osunęło się na piasek pustyni i sączyła się z niego czarno-czerwona ropa, tworząc na ziemi ciemne plamy. Ta sama ropa zachlapała również okoliczne krzewy. Jej krople skapywały z nich powoli. Po minucie zostały zaabsorbowane przez liście.
Lu Feng zerknął na zegarek. Pół godziny po stwierdzeniu śmierci potwora zbliżył się do truchła. Wciąż lekko oszołomiony An Zhe podążył za nim.
Dziwaczne cielsko emanowało w świetle zorzy nienaturalną metaliczną poświatą. Pomimo że każda jego część pochodziła od innego stworzenia, były ze sobą mocno połączone i wyrastały z wnętrza ciała. Chłopak przypomniał sobie, jak bestia połknęła czarną pszczołę i doszedł do wniosku, że pożarcie przez nią genów jakiegoś organizmu powodowało natychmiastowe wyhodowanie jego organu.
Lu Feng przez długi czas wpatrywał się w truchło. Wreszcie powiedział:
– Chodźmy.
– Dokąd idziemy?
– Tu może być dużo takich stworów. Znajdziemy bezpieczne miejsce – wyjaśnił mężczyzna.
An Zhe rozejrzał się dookoła. W polu widzenia nie dostrzegł nic poza pustynią.
– Dokąd idziemy? – indagował.
– Przed nami są ruiny – odparł Sędzia.
Młodzieniec zastanawiał się, jak mógł nie dostrzec ruin podczas lotu. Potem pomyślał, że przecież jego środkiem transportu była pszczoła, podczas gdy pułkownik leciał samolotem. To naturalne, że jego pole widzenia było szersze.
– Możesz iść? – dobiegło go pytanie Lu Fenga.
– Tak.
Nie był grzybem obawiającym się bólu.
– Chociaż to naprawdę trochę boli.
Pułkownik zerknął na niego.
– Chodź tutaj – rozkazał.
Ostatecznie An Zhe wrócił na jego plecy. Objął szyję Lu Fenga i wtulił głowę w jego ramiona. Czuł oddech mężczyzny i ruchy podczas marszu. Pofałdowany pagórkowaty teren nadawał się tylko dla czworonożnych gadów. Postawienie tam stopy powodowało, że piasek się lekko zapadał. To nie były odpowiednie warunki dla posiadacza silnych kości i mięśni. Wydawało się, że tylko istoty pozbawione stóp mogą się czuć w takim środowisku jak ryba w wodzie. Wiele miejsc na świecie nie było przystosowanych do działalności człowieka. Chodzenie tutaj wymagało dodatkowej siły fizycznej i jeszcze większego wysiłku, kiedy się kogoś niosło. Jednakże wydawało się, że Lu Feng się nie skarżył. W ograniczonej pamięci An Zhe pułkownik nigdy się na nic nie skarżył, pomijając fakt, że nie lubił za dużo mówić.
W otaczającej ich ciszy chłopak obejrzał się za siebie i ujrzał bezkresny ciemny nieboskłon. Na białym piasku ciągnęła się linia głębokich śladów stóp jak mistyczny symbol.
Nagle przypomniał sobie ten dzień w Ogrodzie Edenu. Przemierzał wtedy pusty korytarz i kilku oficerów w bieli zebrało się w nieużywanym pokoju, intonując piękną pieśń i trzymając srebrny krzyż. To było wtedy, gdy pole geomagnetyczne zniknęło i nastąpiła przerwa w zasilaniu energią elektryczną. Wszyscy byli przerażeni, ale ci ludzie emanowali spokojem, jakby czerpali skądś jakąś siłę, która pozwalała im iść naprzód.
– Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną – zaczął recytować. – Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza.
Głos Lu Feng zdawał się wnosić nutę łagodności do zimnego wiatru.
– Jest coś jeszcze?
– Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy – dokończył An Zhe.
– Oni wierzą w Boga.
– W Boga? – zaciekawił się chłopak.
Przypomniał sobie słowa „Bóg” albo „bogowie”, pojawiające się w artykule, który An Ze napisał dla bazy. Lu Feng cicho mruknął w odpowiedzi.
– A ty?
Mężczyzna nie odpowiedział. Jedynym dźwiękiem naruszającym ciszę był nocny wiatr. Potem młodzieniec zaczął recytować pułkownikowi wiersze z podręcznika dla dzieci, proste i rozbudowane. Przestał dopiero wtedy, gdy skończył „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy”. Później powtórzył wszystkie od początku. Nie miał o czym rozmawiać z Lu Fengiem, więc chciał powiedzieć, coś, co choć trochę ożywi noc. To było wszystko, co mógł zrobić.
Wiatr był silny i porywał dźwięki ze sobą, ale znajdowali się tak blisko siebie, że An Zhe był pewien, iż pułkownik go słyszy.
Zanim wszystkie wersety zostały powtórzone dwukrotnie, przebyli długą drogę.
Chłopak nie wiedział, jakie szkolenie odbył Sędzia w wojsku, lecz był pewny, że ta droga i ta noc były zbyt długie. Wydawały się trwać całe życie, do końca świata albo do końca ich życia. Wyczerpanie fizyczne również przekraczało granicę normalnego człowieka.
Młodzieniec ukradkiem zmienił część swojego ciała w lżejszą grzybnię. Bał się, że ta zmiana była zbyt mała, więc po cichu zamienił kolejną partię. Wreszcie Lu Feng się odezwał:
– Czy wiesz, dlaczego tak łatwo było zabić tamtego potwora?
An Zhe nie wiedział, skąd to nagłe pytanie. Przestał recytować wiersze.
– Nie wiem.
– Zmiany niskiego poziomu to mutacje genetyczne. Potwory o wysokim poziomie zmienności można podzielić na dwa typy. Typ mieszany i typ polimorficzny – zaczął wyjaśniać Sędzia. – Po zmieszaniu jadalnych genów otrzymasz część pierwotnego organizmu, a także geny i cechy wielu organizmów współistniejących. Jednak jest to etap przejściowy. – Mężczyzna ruszył naprzód i kontynuował: – Pierwotne geny i te nowo nabyte wchodzą w konflikt, w wyniku którego łańcuch genów ulega drastycznym zmianom i koliduje z pierwotną funkcją narządów. Ciało popada w chaos. Dlatego inteligentne potwory typu mieszanego zachowują długie odstępy czasowe pomiędzy spożywaniem genów. Muszą zbudować stabilne geny. Ten dzisiejszy potwór był zbyt zachłanny.
– A co z typem polimorficznym? – zaciekawił się An Zhe.
– Typy polimorficzne to najwyższe poziomem obserwowane obecnie odmiany. Ich liczba nie jest duża i egzystują głównie w Otchłani. Ich metoda zmienności nie opiera się na współistnieniu genów, ale na swobodnej konwersji. Na przykład od pszczoły do rośliny… czasami może się to częściowo zmieniać. Sekwencja genetyczna wariantów polimorficznych jest bardziej stabilna niż wariantów mieszanych – mówił spokojnie Lu Feng. – Mimo to nie jedz za dużo na raz, bo może to mieć wpływ na umysł. Sąd Procesowy badał kiedyś przypadek, kiedy potwór roślinny i zwierzęcy przeszedł niepełną konwersję. Doznał całkowitego zwłóknienia narządów i zmarł na miejscu.
An Zhe poczuł ukłucie strachu i w milczeniu objął szyję pułkownika. Zawsze czuł, że w jego słowach kryła się prawda.
Tłumaczenie: Dianthus
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Feng jest osobą pełną wyrzeczeń. Obierając w młodości ścieżkę sędziego, został skazany na stłumienie własnych emocji na rzecz wyższego dobra. W fekcie doświadczył dojmującej samotności. I nawet się z nią pogodził. Ale po poznaniu An Zhe, po raz pierwszy doświadczył poczucia przynależności i miłości. Pustka, wypełniała się krok po kroku, w nie w pełni świadomym procesie. Ciepło ogrzało zimno i wszystko nabrało koloru. Naturalna tendencja Fenga do poczucia odpowiedzialności, przekształciła się w potrzebę opieki nad ukochaną osobą. Po raz pierwszy na szyczycie prioryterów, zdegradowane dobro kolektwu, zajęła jednostka- An Zhe. Feng zdaje sobie sprawę z wyjątkowości An Zhe… Wyjątkowości zarówno dla niego samego, jak i wyjątkowości An Zhe na tle całego ekosystemu. Oddanie An Zhe miastu, to jednoznaczna kara śmierci. A kto chciałby śmierci swojego ukochanego? Użyję parareli… polimorficzna zmiana, jest powolna i adaptacyjna. A jej efekty są stabilne i stałe. Uczucia Fenga uległy powolnej polimorficznej konwersji. Zdał sobie z nich sprawę i zaakceptował je we własnym sercu. W momencie przytulenia An Zhe, jego wewnętrzny konflikt zanikł. Przynajmniej taka jest moja diagnoza. Teraz to dopiero się zacznie…. Może i An Zhe wie jak wpływać na miesznie własnych genów, ale dla Fenga ten proces jest raczej samorzutny i niekontrolowany. Na zewnątrz Feng jest bardziej narażony. I co z tego, że ubił stwora…. skoro nawet pierdnięcie komara może mieć wpływ na jego być lub nie być.
Nie mogę się już doczekać ich konwersacji…
Wyśmienity komentarz z idealną puentą :D
I to „pierdnięcie komara”….haha xD
Świetne tłumaczenie. Bardzo dziękuję.
Feng czyżby miękł :WeiMądruś: Dianthus ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: