An Zhe zadrżał gwałtownie, gdy objęły go ramiona Lu Fenga.
Przylgnął do mężczyzny, opierając się czołem o jego ramię. Trudno mu było opisać, co czuł w tym momencie, lecz miał wrażenie, jakby jego serce mocno trzymała czyjaś dłoń. Zalał go intensywny ból i ciepłe krople spłynęły mu z oczu. Wiedział, że właśnie płakał, że to były łzy – coś, co posiadali wyłącznie ludzie. Jednak tego uczucia doświadczył po raz pierwszy – uczucia, iż jego serce zostało rozdarte na strzępy.
Jak do tego doszło? Pomyślał, że gdyby jego heterogeniczna tożsamość została ujawniona dwa miesiące temu, nie byłby taki smutny, że zdradził zaufanie pułkownika.
Gdyby nie przyjaźń z Lu Fengiem w ostatnim czasie, nie byłby tak przerażony w obliczu jego broni. Gdyby Sędzia go nie objął, prawdopodobnie nie czułby się tak… skrzywdzony.
Po prostu nie wiedział, dlaczego mężczyzna upuścił pistolet. Nigdy wcześniej nie doświadczył tak gwałtownych emocji i nie potrafił sobie z nimi poradzić. Nic nie rozumiał, ale płakał przez długi czas. Kiedy łzy przestały mu płynąć, był trochę wyczerpany.
Zapadła głęboka noc. Gdy An Zhe wreszcie się uspokoił, zauważył panującą dokoła ciszę. Zdawało się, że na świecie nie zostało nic poza nimi dwoma. Stał wtulony w ramiona Lu Fenga, a ich klatki piersiowe ściśle do siebie przylegały. Przez tkaninę dochodził delikatny szmer bijącego serca, ale nie wiadomo, do kogo ono należało.
Wciąż żyli.
Chłopak przetarł oczy. Jego głos zabrzmiał trochę ochryple.
– Dlaczego spadliście?
– Silnik jest uszkodzony – odparł pułkownik. – Idę po czarną skrzynkę.
An Zhe w końcu puścił Lu Fenga. Ich uścisk wydawał się bardzo długi. Kiedy się rozdzielili, pomiędzy nich wdarł się wiatr pustyni, chłodząc miejsca, które przed chwilą były blisko siebie. Było nieprzyjemnie zimno i chłopak zadrżał lekko. Mężczyzna okrył go płaszczem i ruszył w kierunku wraku samolotu. An Zhe patrzył, jak przeszukuje części rozrzucone po ziemi i podnosi jaskrawo pomarańczowe pudełko.
– Widziałem kilka spadających samolotów – rzucił młodzieniec, wspominając wydarzenia tego dnia.
– Mhm – mruknął pułkownik.
Nawet jeśli An Zhe był tylko grzybem, wiedział, że to dziwne, iż tak wiele samolotów doznało awarii silników w tym samym czasie.
– Dlaczego? – zapytał.
– Nie wiem. Informacje dotyczące awarii są zapisane w czarnej skrzynce i można je przeanalizować dopiero po powrocie do bazy – powiedział Lu Feng. Odłożył pudełko i odwrócił się do chłopaka.
– Gdzie mieszkasz?
– Na ziemi.
Mężczyzna uniósł brwi. An Zhe zamknął się i przestał gadać. Zwrot: „na ziemi” nie brzmiał jak słowa, które mogły paść z ust człowieka.
Pułkownik szybko dostrzegł rzeczy, które nie pasowały w dziczy: czarną pszczołę i plecak leżący na piasku. Ruszył w tamtą stronę. Chłopak podążył za nim. Jednak ból skręconej kostki szybko dał o sobie znać. Mężczyzna obejrzał się za siebie. An Zhe przygryzł wargę i kuśtykając, parł naprzód.
Lu Feng wziął go na plecy. Młodzieniec był przyzwyczajony do takich zachowań pułkownika i z łatwością odnalazł się w tej sytuacji. Znajdowali się bardzo blisko siebie i wydawało się, że nie była to stosowna odległość, jaką powinni zachować człowiek i gatunek heterogeniczny. Jednak tej nocy pułkownik nie był pułkownikiem, a obcy gatunek nie był obcym.
Trzymając szyję Lu Fenga, An Zhe poczuł niewyraźny zarys sznurka. Przesunął palce i dotknął czegoś ciepłego i chłodnego zarazem. Był to twardy wisiorek zawieszony na szyi mężczyzny.
Ucieczka przed śmiercią z ręki Sędziego dodała mu odwagi. Kształt wisiorka był nader znajomy, więc palce chłopaka dotknęły szyi Lu Fenga i delikatnie wyłowiły zawieszkę. Mężczyzna się nie odzywał, najwyraźniej akceptując jego działania. Na końcu srebrzystego metalowego łańcuszka w ulotnym świetle zorzy migotała mosiężna łuska od naboju.
Jego własna zawieszka z łuski symbolizowała zaginiony zarodnik. Co symbolizował wisiorek Lu Fenga? An Zhe nie wiedział, więc wyszeptał pytanie.
– Mój ojciec – odrzekł krótko pułkownik.
Młodzieniec nie odpowiedział. Po trzech minutach wsunął łuskę z powrotem pod ubranie mężczyzny. Położył głowę na jego barkach, objął go mocno ramionami i już się więcej nie poruszył.
Lu Feng czuł przez ubranie, jak osoba na jego plecach napina się nerwowo, po czym stopniowo się rozluźnia, przylegając do niego całym ciałem. Po tym wszystkim, co się dzisiaj stało, An Zhe wciąż był w stanie oprzeć się na nim bez żadnych środków ostrożności. Ten chłopak zawsze robił coś nieoczekiwanego.
Ciepły oddech młodzieńca omiatał jego szyję i ramiona. An Zhe miał normalną wagę jak na osobę w jego wieku, ale dla Lu Fenga nie był ciężki. Spoczywał na jego plecach bez zachowania jakiejkolwiek czujności, jakby wszystkie niebezpieczeństwa i lęki tego świata nie miały z nim nic wspólnego.
Mężczyzna przypomniał sobie rok, w którym wstąpił do Sądu Procesowego. Nie miał ku temu jakiegoś szczególnego powodu. Chciał tylko chronić każdego. W rzeczywistości ochronił niektórych ludzi, a skrzywdził wielu innych. Nie miał takich intencji, ale stał się obiektem powszechnej nienawiści.
W miarę jak szli, oddech An Zhe stopniowo stawał się lżejszy i łagodniejszy. Płakał dzisiaj dość długo i musiał być zmęczony. Jak wszystkie małe stworzenia na świecie, ta heterogeniczna istotka już prawie zasypiała.
Lu Feng przypomniał sobie też czas, kiedy w mieście szalały owady. Odebrał wtedy telefon od An Zhe, którego głos był delikatny i niemal przerażony. To był jego siódmy rok na stanowisku sędziego i pierwszy raz, kiedy go ktoś poprosił o pomoc. Nikt inny by tego nie zrobił.
W tej erze ochrona wszystkich była tylko iluzją z góry skazaną na niepowodzenie. Jednakże pułkownik czuł, że mógł chronić przynajmniej niektórych – kiedy został poproszony o pomoc, w jego sercu pojawiło się takie ulotne oczekiwanie.
An Zhe niemal zdążył zasnąć, kiedy został ułożony na ziemi. Lu Feng okrył go swoim płaszczem jak kocem, ale ewidentnie nigdy wcześniej nikim się nie opiekował. Odznaka na płaszczu uwierała chłopaka. Zdjął go w półśnie i stwierdził, że to ten sam płaszcz, który miał w bazie. Kiedy uciekł w postaci grzybni, jego ubrania spadły wraz z odznaką na ziemię. Teraz odznaka wróciła do Sędziego.
Trzymając ją, młodzieniec błyskawicznie otrzeźwiał.
– Co ci powiedział doktor? – zapytał ostrożnie.
Lu Feng spojrzał na niego.
– A co byś chciał, żeby powiedział?
Głos chłopaka był zaledwie szeptem:
– Nic…
Mężczyzna początkowo miał zamiar poważnie z nim wszystko wyjaśnić, ale wtedy zobaczył, jak heterogeniczna istotka układa sobie jego płaszcz jak poduszkę i trzymając swój plecak, zwija się w mały kłębuszek. W świetle księżyca wpatrywała się w niego poważnie ciemnymi oczami, jakby łatwo mogła popaść w rozchwianie emocjonalne.
Lu Feng rzucił kpiąco:
– Myślisz, że masz aż takie możliwości?
An Zhe odwrócił się do niego tyłem.
Tłumaczenie: Dianthus
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Chcę życzyć Dracaena zdrowych Świąt Bożego Narodzenia :ekscytacja: :WeiMądruś: Kochani dziękuje że jesteście bardzo was lubię :ekscytacja:
Łoł co tam się wydarzyło :cooo: Dianthus ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: