Little Mushroom

Rozdział 7518 min. lektury

Ostrzeżenie od Bazy Północnej było zwięzłe.

Też to odkryli – oznajmił Polly.

An Zhe spoglądał przez okno. Instytut znajdował się na najwyższym szczycie. Spoglądając w dół, można było zobaczyć Otchłań. Ten ogromny uskok przypominał poważną ranę na szarobiałej skórze ziemi. Gęsty las i bagna były krwią i ropą. W oddali na wschodzie rozciągało się morze albo ogromne jezioro – przeciwny brzeg nie był widoczny. Gdy było cicho, dało się usłyszeć dźwięki porwane przez wiatr. Nad wszystkim unosiła się gęsta mgła.

W skrócie to miejsce przypominało potwora milcząco czuwającego na ziemi.

To nie była Ochłań, którą znał An Zhe. Doświadczył jej już wcześniej. W przeszłości to miejsce wypełnione było krwią i przemocą. Nigdy nie było tak spokojne.

W oddali na niebie pojawił się nagle czarny cień. Zbliżał się, stając się coraz większym, aż w końcu zatrzymał się tuż przy białym budynku instytutu.

Tang Lan wylądował tuż pod drzwiami i ukrył skrzydła z głośnym jękiem, po czym wszedł do laboratorium.

Wróciłem, proszę pana – powiedział i natychmiast odwrócił się do Ruma. – Czy ostatnio były jakieś ataki?

Nie – odparł ciemnoskóry mężczyzna.

Polly Joan dokładnie przyjrzał się Tang Lanowi od stóp do głów, jakby sprawdzał jego stan. Gdyby robił to Lu Feng, to zapewne podejmowałby właśnie decyzję, czy powinien zastrzelić tę osobę, czy też nie. Tymczasem szaroniebieskie oczy Polly’ego przyglądały się mężczyźnie dobrodusznie, tak jakby się martwił, czy Tang Lan nie został ranny.

Czy napotkałeś jakieś niebezpieczeństwo? – zapytał staruszek.

Tak, lecz nic mi się nie stało. Jestem doświadczony.

Tylko mnie pocieszasz.

Tang Lan się uśmiechnął. Mężczyzna był miły i przystojny, choć w głębi jego duszy wyraźnie kryły się okrucieństwo i mordercze intencje. An Zhe przypomniał sobie, że Hubbard był najlepszym liderem najemników. Jego wicekapitan zapewne nie był gorszy.

Jak jest w dziczy? – zapytał Polly.

Mniej więcej tak, jak się spodziewałeś. Wszystko się zrównoważyło.

Wyciągnął przejściówkę z szuflady i za jej pomocą podłączył miniaturową kamerkę do komputera. Setki zdjęć pokazały się na ogromnym ekranie.

Na pierwszy rzut oka nic na nich nie było, poza dziwnym krajobrazem charakterystycznym dla Otchłani, tak jakby były to fotki pamiątkowe robione przez turystów. Jednak po bliższym przyjrzeniu się wstrzymywały widzowi oddech w piersi.

Najbardziej powalające było zdjęcie ogromnego jeziora zrobione z lotu ptaka. Jego tafla zamarzła, pokrywając bielą brązowe algi, dryfujące gałęzie i liście. Tuż pod lodową połacią widać było ogromny, nierówny cień – grzbiet jakiejś morskiej istoty. Tkwiła pod wodą, wyglądając jak abstrakcyjny malunek.

Tuż przy brzegu szare winorośle oplatały martwe gałęzie drzew. Na następnym zdjęciu było na nie zbliżenie. Przypominały dżdżownice, a pod ich skórą znajdowały się promieniste wzory w kształcie gwiazd. Czarne żyły poruszały się nerwowo raz za razem. An Zhe natychmiast zrozumiał, że nie była to zwykła roślina. Wszystkie pnącza były potworami.

Zrobiłem tylko jedno, bo szybko mnie zauważyło – powiedział Tang Lan.

Polly wziął pilot, by przejrzeć wszystkie zdjęcia.

Zabijają już od trzech miesięcy i wszystkie są wielkie. Małe potwory zniknęły albo się chowają – kontynuował Tang Lan. – Walczyłem z nimi kilka razy. Jestem pewny, że z całego instytutu tylko ja mam wystarczająco dużo sił, by przed nimi uciec, lecz nie jestem w stanie ich pokonać. Do tego wszystkie potwory z Otchłani są teraz polimorficzne. Nie jestem do końca pewny, jak groźne mogą być.

Rozumiem. – Polly powoli przytaknął, a w jego szaroniebieskich oczach widać było powagę. – Prawdopodobnie skończyły integrację genetyczną w Otchłani. Potwory są silniejsze i możliwe, że ich iloraz inteligencji także się zwiększył podczas tego procesu. Rozumieją, że bitwa może poskutkować w stratach dla obu stron. Jeśli to prawda, to niektóre z nich zapewne opuszczą teraz Otchłań i wyruszą dalej na polowania. Ludzie prawdopodobnie są jednymi z ich celów, lecz jeszcze nas tu nie znaleźli. Będziemy musieli przygotować się do obrony przed atakami.

To prawda, lecz jedna rzecz się różni od pańskich założeń.

Co takiego odkryłeś?

Tang Lan pokazał im zdjęcie. Ciężko było sobie nawet wyobrazić jego brzydotę. An Zhe miał zerowe poczucie estetyki, lecz był pewny, że można było nazwać je ohydnym, bo w największym stopniu oddziaływało na ludzkie zmysły.

Na powierzchni dwóch mięczaków znajdowały się narządy, których nie można opisać ludzkim językiem. Ich macki ociekały śluzem, stykając się. Na kolejnym zdjęciu się rozdzieliły. Na następnym mięczaki skierowały się w inną stronę.

Zaobserwowałem sześć podobnych przypadków. Potwory nie zajęły indywidualnych terytoriów i nie zostały w jednym miejscu, wbrew twoim przewidywaniom. Poruszają się po Otchłani, sprawdzając się nawzajem i rozdzielając. – Głos Tang Lana spoważniał. – Zgaduję, że dzieje się najgorsze. Wygląda, jakby się komunikowały. Nie wiem, co sobie przekazują, lecz z każdym kolejnym kontaktem ich wewnętrzne fluktuacje przybierają na sile. Podejrzewam, że to rodzaj testu, by sprawdzić, czy nie mają genów, których potrzebują.

Możliwe – odparł Polly. – W końcu to ty spośród nas najmocniej czujesz tę zmienność.

Ostatnio staję się na nią coraz bardziej wrażliwy. – Tang Lan pobladł. – Jest wszędzie w powietrzu i posiada ją każdy potwór. Czasami mam wrażenie, że nawet kamienie wibrują. Coraz ciężej mi się skupić. Nie powinienem był wracać tak wcześnie, ale czuję, że moje własne fluktuacje się z nimi mieszają. Jestem… Inny niż zwykle.

Nie bój się – powiedział spokojnie Polly, trzymając go za rękę. – Sto lat temu, gdy sekwencja genetyczna organizmów była najbardziej stabilna, niektóre gatunki stały się wyjątkowo wrażliwe na zmiany pola magnetycznego. Zapewne połączyłeś się z jedną z takich istot.

Jednak tu nie chodzi o pole magnetyczne. Ona jest innym rodzajem fluktuacji. – Tang Lan zamknął oczy. Uklęknął, opierając czoło o tył dłoni Polly’ego i ochrypniętym głosem mówiąc: – Czy rozumie pan już, co się dzieje? Nie wygląda pan na zaskoczonego moimi odkryciami. Czy nie chce nam pan powiedzieć, bo nie jesteśmy gotowi na prawdę? Jednak ja…

Im więcej mówił, tym dłuższe robił przerwy pomiędzy poszczególnymi słowami, aż w końcu zamilkł całkiem.

Nie bój się, nie bój… dziecko. – Polly zacisnął prawą dłoń na ramieniu Tang Lana, a jego głos był delikatny jak morska bryza. – Będę cię chronił aż do ostatniego tchu.

Mężczyzna uniósł głowę, spojrzał na Polly’ego i uroczyście przysiągł:

My także będziemy chronić pana i ten instytut do ostatniego tchu.

Nigdy o to nie prosiłem, lecz jeśli nadejdzie dzień, gdy instytut przestanie istnieć… – powiedział powoli Polly. – To proszę, byście nie rzucili się w wir potworów i gatunków heterogenicznych. Zamiast tego udajcie się na północ, by chronić ludzką bazę.

Sędziowie zabijają wszystkich mieszańców. Nigdy nas nie zaakceptują.

Polly spojrzał w dal na zachód słońca.

Pomimo tego nawet do ostatniej chwili chcę wierzyć w ludzkie dobro i tolerancję.

Tang Lan uśmiechnął się lekko, spoglądając na staruszka.

To ze względu na pański szlachetny charakter.

Polly odwzajemnił uśmiech, potrząsając głową.

***

Po odejściu Tang Lana poziom energii klatki Simpsona osiągnął wartość krytyczną. Oślepiające czerwone światło oświetlało platformę poniżej białego budynku, wydzielając ogromne ciepło. Gdyby nie wiedział, że to pole energetyczne stworzone przez tę maszynę, by uchwycić wibracje cząsteczek, to uznałby, że na dole płonął dziki ogień.

Ogromny monitor w laboratorium był terminalem obsługującym klatkę Simpsona, lecz z powodu wad projektowych czasami konieczne było manualne ustawienie prętów niektórych urządzeń, jeśli chcieli dostosować parametry.

Linie pokazywane na wielkim ekranie nie były statyczne. Gdy Polly zmieniał ustawienia, to często się przekształcały, szybko się ze sobą plącząc.

Pomimo tego staruszek wciąż je analizował, obliczał funkcje, dostosowywał parametry i korygował częstotliwość odbioru. Ciągle zmieniające się linie podskakiwały na ekranie.

Muzyka przerwała jego tok myśli. Ze starego odtwarzacza zaczęła lecieć Piąta symfonia, zwana także Symfonią losu. Rum stał przy oknie, a przed nim leżał zapis nutowy. Grał na harmonijce, wtórując odtwarzaczowi. An Zhe nie był pewny, jak długo już to robił.

Czy rozumiesz muzykę? – zapytał Rum.

An Zhe potrząsnął przecząco głową.

Czyli po odsłuchaniu melodii nie będziesz w stanie jej zagrać samemu?

Chłopak potrząsnął głową jeszcze mocniej. Był tylko w stanie docenić jedną tysięczną tego skomplikowanego utworu, nie wspominając o odtworzeniu go.

Musi istnieć zapis nutowy – wyszeptał Rum, przekręcając stronę.

Powiedział o nutach, lecz jego wzrok skierowany był na znajdujący się na środku laboratorium ekran.

Można było odnieść wrażenie, że na niebie delikatnie poruszała się niewidzialna struna. Chaos i skomplikowane myśli natychmiast się rozjaśniły, a An Zhe szeroko otworzył oczy.

Ta gwałtowność jest symfonią. Polly chce odkryć zapis nutowy. Wtedy… będzie mógł osiągnąć wiele rzeczy.

Rum spojrzał na An Zhe.

Jesteś mądrzejszy ode mnie.

Chłopak także spojrzał na ekran. Czy sekret stojący za zniekształceniem może być wyczytany z tych kresek? Zagubił się w ich nieregularnych ruchach.

A może w tym niekończącym chaosie kryła się już prawda w innym sensie.

Przeszywająca cisza wypełniła laboratorium. An Zhe opuścił głowę. Przyszłość ludzkości była tak samo nieuchwytna jak ta linia. To wszystko może i nie miało nic wspólnego z grzybem, ale czasami aż go dusiło.

Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, lecz jego palce szybko znalazły się na klawiaturze, a przed nim otwarty był kanał komunikacyjny z Bazą Północną.

Jego stawy nie pracowały tak dobrze, jak wcześniej, tak samo jak jego grzybnia nie była już w stanie się rozciągnąć. Palce chłopaka drżały z każdym uderzeniem w przyciski. Bez światłowodów i stacji bazowej koszt komunikacji był bardzo wysoki. Podobnie jak w przypadku telegrafów musiał być oszczędny w słowach.

Co u bazy?

Doszło do zaskakującego zbiegu okoliczności. W tej samej chwili kanał komunikacyjny się podświetlił, pokazując podobną wiadomość z Bazy Północnej.

Co u instytutu?

Baza była w stanie poświęcić wszystko dla czystości ludzkich genów. Nienawidzili potworów, a Sąd Procesowy nie przepuściłby ani jednej istoty heterogenicznej. Wyglądało na to, że tylko doktor Ji, dobroduszny naukowiec, tolerował istnienie frakcji fuzji i interesował się ich sytuacją.

Wszystko w porządku – odpisał An Zhe.

Udawanie, że wszystko jest w porządku, to unikatowa ludzka umiejętność, której się nauczył. Kilka sekund później druga strona także odpowiedziała: W bazie również.

An Zhe zastanowił się przez dłuższą chwilę, po czym powoli wystukał kolejne zdanie: Jak się ma Sędzia?

Przemyślał to i kliknął przycisk backspace, usuwając wiadomość. Gdy tylko z ekranu zniknął ostatni znak, Baza Północna wysłała kolejną wiadomość.

Czy instytut odkrył ostatnio nowy wariant?

Znowu chwilę pomyślał, po czym zwięźle odpisał: Jeszcze nie.

Po chwili dodał jeszcze: Czy z Sądem Procesowym wszystko w porządku?

Sąd Procesowy pracuje jak zwykle.

An Zhe poczuł lekką ulgę.

Powodzenia. Dobranoc – odparł, żegnając się.

Dobranoc – odpowiedź, która nadeszła z drugiej strony, była równie zwięzła.

Widząc to słowo, An Zhe zabrał dłonie z klawiatury i zamiast tego wyjął srebrną odznakę. Jego ciało coraz szybciej traciło siły i był już bliski ostatnich chwil swojego życia. Zesztywniałymi palcami starał się utrzymać odznakę w ręce.

Od strony schodów usłyszał hałas. Polly wszedł na górę, lecz nie wrócił do laboratorium, zamiast tego opierając się o barierkę plecami do pomieszczenia.

An Zhe wstał, otworzył drzwi i podszedł do staruszka. Muzyka ucichła. Klatka Simpsona wciąż płonęła, choć już nadeszła noc. Z oddali rozległo się długie wycie.

Nie zostaniesz w laboratorium?

Chłopak przecząco potrząsnął głową, zastanawiając się nad słowami Tang Lana.

Zrozumiał coś pan?

Polly uważnie mu się przyjrzał.

Czasami mam wrażenie, że jesteś bardziej wrażliwy od innych. Specjalny. Słabszy, ale też niczego się nie boisz.

An Zhe przymknął lekko oczy i mruknął.

Jednak nie odnalazłem odpowiedzi. – Polly zapiął guziki na kurtce chłopaka. – Czy chciałbyś usłyszeć krótką historię?

Tak.

To stara hipoteza pewnego naukowca. – Głos staruszka prawie został zagłuszony przez wiatr. – Dzisiaj udasz się w podróż poprzez czasoprzestrzeń o rok do przodu. Stamtąd cofniesz się z powrotem do tej chwili. W takim przypadku stałoby teraz przede mną dwóch An Zhe.

Chłopak zastanowił się przez chwilę, po czym przytaknął, że rozumie.

Wiesz, że jednostką materii jest atom składający się z elektronów. Na świecie nie ma dwóch takich samych liści, jednak wszystkie elektrony są identyczne. Więc jak odróżniasz, że są one dwoma odrębnymi bytami?

Znajdują się w innych miejscach – odparł An Zhe.

Lecz przestrzeń nie może być określona poprzez pozycję. Tak samo jest z czasem. Te rzeczy mają sens tylko w czterech wymiarach. W innych czas i przestrzeń są tylko horyzontalnymi i wertykalnymi współrzędnymi na białej kartce papieru. Spójrz. – Polly wyjął z kieszeni kawałek kredy i narysował kropkę na poręczy. – Elektron porusza się w czasie i przestrzeni. Po lewej stronie jest przeszłość, po prawej przyszłość. Przeniósł się o sekundę do przodu.

Narysował długą kreskę w prawą stronę, zjeżdżając lekko w dół.

Po podróży w czasie jest tutaj. Następnie cofnął się o sekundę, zatrzymując tutaj.

Kolejna linia została wyprowadzona w lewy dolny róg.

Teraz na poręczy znajdowały się trzy kropki i dwie kreski. Tworzyły kąt ostry skierowany w prawo, a dwie z kropek znajdowały się jedna pod drugą. Polly połączył je pionową linią.

Nasz czas to ta sekunda. Co teraz widzimy?

An Zhe zastanowił się przez dłuższą chwilę, ostatecznie mówiąc:

Dwa elektrony.

Tak, dwa identyczne elektrony. Są tak naprawdę jednym, lecz pojawiają się w dwóch różnych miejscach w tym samym czasie. – Staruszek narysował wiele gwieździstych elektronów. – Szacunkowo nasza planeta ma około 10⁵¹ elektronów tworzących wszystko, co widzimy. Jak możemy udowodnić, że to nie jest ten sam elektron, który wielokrotnie oscyluje na osi czasu? Albo że nasze uniwersum nie jest rezultatem zaledwie jednej lub kilku cząstek wibrujących w czasoprzestrzeni?

An Zhe zmarszczył brwi. Nie był w stanie tego udowodnić. Ba, ciężko było mu to wszystko zrozumieć z jego ograniczonymi zdolnościami poznawczymi.

Czyli obaj jesteśmy tym samym elektronem?

Polly uśmiechnął się łagodnie i objął chude ramiona An Zhe, tak jakby był starszym przytulającym niewinne dziecko.

To tylko jedno z wielu założeń, jakie ludzie wymyślili na temat natury świata. Nie jest ani prawdą, ani nieprawdą. Ciężko nam to zweryfikować. Podałem po prostu taki przykład, by pokazać ci, że nasze ciała, umysły i wola są mniejsze od elektronu w porównaniu do reszty świata.

Chłopak spojrzał w dal. Był tylko zwykłym grzybem bez umysłu naukowca. Nie miał zbyt wielkiej wiedzy ani nie potrafił spojrzeć poza swoje emocje. Nie rozumiał tego wszystkiego, będąc jedynie pewnym, że tuż przed nim znajdował się prawdziwy świat.

Ale wszyscy naprawdę istniejemy – powiedział delikatnie.

Pobladł nagle, gdy tylko wymówił ostatnie słowo. Jego brwi się zmarszczyły, a płuca zaczęły piec od palącego bólu. Zacisnął dłoń na poręczy, drżąc gwałtownie, wypluwając krew z ust i tracąc równowagę. Ramię Polly’ego trzęsło się, gdy złapał upadającego chłopaka.

Rum! – krzyknął niespokojnym głosem w stronę laboratorium.

An Zhe wiedział, że Polly chciał go wyleczyć albo znaleźć przyczynę jego choroby poprzez mierzenie mu temperatury, antybiotyki, za pomocą defibrylatora… I takich tam. Z jego ust pociekło jeszcze więcej krwi, którą staruszek wytarł swoim rękawem. Biel bawełny została zabarwiona czerwienią. Chłopak spojrzał na niego i niechętnie się uśmiechnął.

Nie musisz. – Powoli złapał Polly’ego za ramię, dysząc przez chwilę. – …Naprawdę tego nie potrzebuję.

Mężczyzna przytulił go mocno.

Trzymaj się.

Ja… – An Zhe wpatrywał się w jego oczy, mając wrażenie, że spogląda w nieskończone morze i niebo.

Wszystko było w porządku. To nie był jego najsłabszy moment. Przynajmniej wciąż mógł się poruszać, a jego myśli były klarowne.

Umrze, czy to dzisiaj, czy jutro. Umrze w ten sposób. Polly był najlepszym człowiekiem na świecie, traktując go jak ukochane dziecko. Był dla niego taki dobry… Mógł spędzić ostatnie chwile swojego życia, będąc czule kochanym, czego większość ludzi żyjących w tej erze nie śmiała się nawet spodziewać. Jednak jeśli odejdzie w ten sposób, to Polly nie zaakceptuje jego śmierci i faktu, że nie był w stanie odkryć przyczyny i temu zapobiec. Wiedział, że dla naukowca nierozwiązywalny problem i tajemnica nie do wyjaśnienia były najgorszą rzeczą, jaka mogła im się przytrafić.

Mógł także umrzeć jako potwór – nie bał się, że Polly go znienawidzi. Staruszek dał mu już wystarczająco wiele.

Przepraszam… Przepraszam. – Spojrzał na niego. Nie przejmował się bólem i czuł ulgę, że podjął w końcu decyzję. Powtórzył: – Przepraszam, Polly.

Polly go obserwował.

Ja… – An Zhe się uśmiechnął. Kaszlnął kilka razy, a z oczu pociekły mu łzy. Miały tę samą wysoką temperaturę, co jego krew. Sapnął kilka razy, po czym udało mu się wymamrotać: – Okłamałem cię. Nie jestem zainfekowanym człowiekiem, od samego początku byłem potworem. Nie jestem człowiekiem… Zjadłem ludzkie geny. Po prostu… wyglądam jak człowiek.

Staruszek przez chwilę wyglądał na zszokowanego, lecz zaledwie chwilę później jego szaroniebieskie oczy wypełniły się smutkiem.

Trzymaj się, dobrze? Bez względu na to, kim jesteś.

An Zhe potrząsnął głową.

Nie jestem chory. Mój gatunek… żyje bardzo krótko. Nie da się tego zmienić… Nie mogę zostać uratowany.

Polly go przytulił, gdy tylko skończył mówić. Obserwowali się wzajemnie, zapadając w smutne milczenie.

Oczekiwana długość życia gatunku była cięższa do pokonania od choroby czy rany. Jego los był przypieczętowany od chwili narodzin. Nikt nie był w stanie przeskoczyć tej przeszkody ustanowionej przez siłę wyższą – o ile taka istniała.

Wiatr wył w ciszy. Pośród jego szumu Polly zadał mu pytanie.

Gdy tylko głos staruszka dobiegł uszu chłopaka, jego serce zabiło mocniej. To zdanie było tak znajome, aż poczuł, że wrócił do tamtej nocy sprzed trzech miesięcy, gdy stawiał czoła Lu Fengowi. Wtedy również wiał silny wiatr.

Polly Joan zapytał:

Co trzymasz w dłoni?

Przed tą osobą nie miał nic do ukrycia. Powoli rozchylił palce. W jego dłoni leżała srebrna odznaka, symbol tożsamości sędziego. Polly spojrzał na nią, a chłopak mógłby przysiąc, że w jego oczach krył się jakiś odległy smutek. W następnej chwili staruszek wyjął coś z kieszeni, pokazując mu.

Oczy An Zhe otworzyły się szeroko. Trzymane przez nich srebrne odznaki były prawie identyczne.

Ty… – Chłopak się zająknął. – Jesteś… sędzią?

Byłem – wyszeptał Polly. – Jestem dezerterem.

Tłumaczenie: Ashi

One Comment

  1. Anonim

    :płaku: Grzybku nie umieraj :NieNie: :WeiMądruś: Może jak by Polly wiedział o nim więcej to by go uratował. Ashi ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja:

    Odpowiedz

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.