– Przepraszam. Po prostu martwię się o Sinana – wyszeptała Lily.
– Czy jest coś, czego nie możesz mi powiedzieć? – Pani Lu wyciągnęła do niej rękę, a dziewczyna posłusznie do niej podeszła, odchodząc od chłopaka.
Kiedy ostatnio się spotkali w Latarni, pani Lu nosiła maskę i An Zhe widział jedynie jej oczy. Tym razem w końcu zobaczył jej twarz – rysy kobiety były delikatne, brwi lekko wygięte, lecz na jej wąskich ustach nie było widać ani cienia uśmiechu. Zmrużyła lekko oczy, co dodało powagi jej łagodnej twarzy. Lu Feng w ogóle jej nie przypominał.
Lecz z jakiegoś powodu An Zhe miał wrażenie, że jest bardzo podobna do Lily. Skoro wszyscy mieszkańcy bazy zostali wyhodowani z embrionów pobranych od kobiet z Edenu, to Lily mogła być najmłodszą córką pani Lu.
W tym wypadku zachowanie dziewczynki na jej widok było zrozumiałe. W końcu była dzieckiem tej kobiety, a nie jego. Na tym świecie tylko własny zarodnik cię nie zostawi.
Pani Lu go obserwowała, a An Zhe nie wiedział, co z nim zrobi.
– Czy to twój przyjaciel? – zapytała pani Lu. – To jego szukałaś na klatce schodowej?
Lily i An Zhe spojrzeli na siebie, po czym przebiegłe spojrzenie dziewczynki ponownie skierowało się na swoją opiekunkę.
– On nie chce wracać. Czy mogę go do nas zaprosić? – Po chwili dodała: – Możemy zjeść obiad z An Zhe. Będzie pyszny.
Chłopak wiedział, że dziewczynka próbowała pomóc mu się ukryć przed szukającymi go ludźmi, lecz nie sądził, by pani Lu się zgodziła. W końcu jego nagłe pojawienie się było zbyt dziwne.
Jednak ku jego zaskoczeniu pani Lu przytaknęła.
– Okej.
Lily wydała z siebie ciche „łał” i powiedziała:
– Jest pani dzisiaj bardzo miła.
Pani Lu zniżyła głowę i dotknęła włosów dziewczynki.
– Zawsze cię kochałam.
– Też panią lubię – odparła Lily, czule dotykając dłoni kobiety.
An Zhe został zabrany na 22 piętro Ogrodu Edenu. Było tu bardzo spokojnie. Na korytarzu puszczano spokojną muzykę, a białe ściany pokryte zostały rysunkami kwiatów, motyli, pszczół i chmur. W porównaniu z resztą to miejsce sprawiało wrażenie alternatywnego świata.
Idąc szerokim korytarzem An Zhe napotkał także inne kobiety. Wszystkie miały na sobie długie, białe sukienki, ciemne lub orzechowe włosy i spokojne miny. Witały przyjaźnie panią Lu, gdy tylko ją zobaczyły.
An Zhe zjadł obiad na publicznej stołówce. Dostał słodzone mleko, pół pieczonego kurczaka i miskę zupy kukurydzianej.
– Pora odprowadzić twojego przyjaciela – powiedziała pani Lu po obiedzie.
– Niech pani pozwoli mu zostać dłużej. – Dziewczynka zachowywała się dość zadziornie.
– W takim razie chodźcie ze mną podlać kwiaty – zgodziła się kobieta.
I tak Lily złapała An Zhe za rękę, prowadząc go białym korytarzem do kolejnego okrągłego pokoju, w którym w oczy od razu rzuciła się bujna zieleń i czerwień. Na środku znajdowały się rabaty, na których rosły piękne róże.
– Mój partner zwykł przynosić mi nasiona z dziczy – powiedziała chłopakowi pani Lu. – Później Lu Feng także to robił. Pamiętam, że byłeś z nim tamtego dnia.
An Zhe przytaknął.
– Rzadko się do kogokolwiek zbliża. – Pani Lu podniosła srebrną konewkę stojącą na stojaku z akcesoriami ogrodniczymi. Nagle coś błysnęło w polu widzenia An Zhe. Odwrócił się w tamtą stronę i zobaczył telewizor. Nikt nawet nie dotknął pilota. Włączył się automatycznie.
– Mam do przekazania wiadomość z centrum reagowania awaryjnego. – Prezenter mówił szybciej niż zwykle, a na ekranie pojawiło się zdjęcie An Zhe. – Podejrzany musi zostać złapany jak najszybciej. Jeśli ktoś go widział i zna jego obecne położenie, to prosimy o natychmiastowy kontakt.
Chłopak spiął się lekko. Godzinny spokój okazał się być tylko iluzją, a jego świat wciąż był zagrożony. Wtem usłyszał szept pani Lu:
– Nie bój się.
Jej zachowanie było nieoczekiwane. Pierwotnie myślał, że była zagorzałym zwolennikiem zasad bazy, lecz ta opinia najwyraźniej okazała się błędną.
– Ty… – wymamrotał An Zhe.
Kobieta się uśmiechnęła.
– Nie pomogę ci uciec, lecz także im cię nie wydam.
– Dlaczego?
– Zawsze mają milion powodów, by kogoś zaaresztować. – Pani Lu odwróciła się plecami do ekranu. Pochyliła się, podlewając krzaki róży, a krystaliczne krople wody spływały ku krawędziom szkarłatnych płatków i skapywały z zielonych liści na ziemię. – Na przykład 40 lat temu zatrzymali moją matkę.
An Zhe nie wiedział, co miała przez to na myśli, lecz wyglądała, jakby chciała opowiedzieć mu historię. Spotkał wielu takich ludzi, tak jakby każdy w sercu ukrywał jakieś warte przekazania opowieści.
Z tego powodu nic nie powiedział. Nasłuchiwał milcząco w otoczeniu zapachu róż. Lily się pochyliła i zerwała kilka płatków, trzymając je przez chwilę w dłoniach, a następnie wyrzucając w powietrze. Spadły jak deszcz, ozdabiając czerwienią jej włosy i ciało. Jeden płatek wylądował na pani Lu.
– Dwadzieścia trzy tysiące trzysta siedemdziesiąt jeden kobiet z wynikiem płodności powyżej 60 punktów we wszystkich czterech bazach ludzkich głosowało za przyjęciem następującej deklaracji, bez żadnych wyjątków: Dobrowolnie poświęcam swoje życie dla dobra ludzkości, akceptuję eksperymenty genetyczne i wszelkie formy wspomagania reprodukcji, aby wesprzeć walkę rasy ludzkiej o przetrwanie. – Pani Lu wyrecytowała Deklarację Róży, którą chłopak wcześniej słyszał od Lily. Jednak jej ton wydawał się pewniejszy i bardziej wesoły od głosu dziewczynki. – Deklaracja miała warunek wstępny. Opierał się na założeniu posiadania podstawowych praw człowieka z wyłączeniem eksperymentów genetycznych i wszelkich form wspomagania rozrodu. Ponadto inicjator deklaracji doszedł do konsensusu z bazą, że kobiety będą zarządzać kobietami.
Jej palce dotknęły miękkich płatków róży.
– Jednak to miało miejsce prawie 70 lat temu. Wtedy mieliśmy nadzieję. Przed nami znajdowała się przyszłość ludzkości. Sytuacja by się polepszyła, gdybyśmy tylko przetrwali. Gdybym była jedną z 23000 tamtych kobiet, to także zgodziłabym się bez wahania. Wszyscy się poświęcali, więc również dałabym z siebie wszystko dla dobra ludzkości. Technologia embrionalna nie była wtedy jeszcze tak dopracowana, więc dziecko musiało pozostać w ciele matki przez minimum siedem miesięcy. Baza miała nadzieję na stworzenie ogromnej populacji, więc macica nie mogła się regenerować przez dłużej niż piętnaście dni. – Pani Lu spojrzała na metalowy sufit. – Ciągłe rodzenie dzieci było zbyt ciężkie. Życia kobiet zostały zniszczone. Miały nadzieję, że baza zluzuje wymagania, lecz nikt się nie zgodził. Te, które dobrowolnie przystąpiły do Deklaracji Róży i urodzone później dziewczynki oddały się swojemu zadaniu. Aż nazbyt potrzebowaliśmy dużej populacji. Latarnia i wojsko tak myślały, mieszkańcy Miasta Zewnętrznego i Głównego tak myśleli, nawet kobiety zarządzające projektem tak myślały.
Jej ton był tak delikatny, że wywoływał emocjonalny rezonans. An Zhe cicho słuchał, spoglądając na Lily siedzącą nieruchomo na skraju kwietnika.
– Niektóre kobiety wszczęły protest, by walczyć o ochronę podstawowych ludzkich praw. Moja matka czterdzieści lat temu była jego inicjatorką, choć jednocześnie to ona jako jedna z pierwszych podpisała Deklarację Róży. – Pani Lu się uśmiechnęła. – Wszystkie zdjęcia i zapisy z protestu zostały zniszczone. Byłam zbyt młoda, by to zapamiętać, lecz jedno utkwiło mi w pamięci. Noc, gdy żołnierze Zjednoczonego Frontu wdarli się do mieszkania. Matka zamknęła mnie szybko w pokoju, po czym usłyszałam wystrzał… Przez szparę pod drzwiami zaczęła się sączyć krew. Zostałam wysłana do Ogrodu Edenu. Później odkryli najlepszy sposób na zachowanie kontroli nad zasobami rozrodczymi i usunęli jedno zdanie z deklaracji. Nowe pokolenie dziewczynek zostało uwięzione na stałe w Ogrodzie i uczone wyłącznie umiejętności z nim związanych. W ten sposób baza nie musiała martwić się płodnością, ani że kobiety będą cierpiały z powodu utraty podstawowych praw człowieka w wyniku ciągłych porodów.
Rozejrzała się po otaczających ich ścianach, wyglądając, jakby spojrzeniem przenikała przez ściany i widziała całą ludzką bazę.
– Cierpię przez to, lecz jednocześnie wiem, że mój ból nie jest tu najważniejszy. Co sekundę ktoś tu umiera. By przetrwać w tej erze, ludzie muszą zamienić się w bestie. Każdy dzierżący tu jakąś odpowiedzialność stanowi inny narząd tej bestii. Latarnia to mózg, wojsko to kły i szpony, ludzie z Miasta Zewnętrznego są mięsem i krwią, budynki i mury to skóra, a Eden jest łonem. – Spojrzała na An Zhe, widząc w oczach chłopaka pytanie. – Nigdy nie nienawidziłam tego miejsca.
Schyliła się i wzięła na ręce Lily, która schowała twarz w ramieniu kobiety.
– Po prostu czasami ciężko mi to zrozumieć. – Pogłaskała dziewczynkę po włosach. – Stawiamy opór potworom i gatunkom heterogenicznym. Walczymy, by obce geny nie skaziły ludzkich, nie chcąc, by naszym unikatowym intelektem władały bestie. Lecz by to wszystko osiągnąć, wszystkie nasze czyny są pogwałceniem praw ludzkiej natury. Kolektyw, który uformowaliśmy i wszystko, co robimy – zdobywanie zasobów, zwiększanie sił, rozmnażanie – odzwierciedla naturę bestii. Tak naprawdę ludzie wcale się od nich nie różni, ale jesteśmy zwodzeni przez naszą inteligencję. Człowiek to jeden z wielu gatunków zwierząt. Rodzimy się jak one i tak jak one umieramy.
Spojrzenie pani Lu było martwe.
– Ludzka cywilizacja jest tak samo nic nie warta, jak nauka i technologia.
Zamilkła i przez długi czas wpatrywała się w sufit. An Zhe obserwował, jak jej dłoń złapała za czarną gałkę i powoli ją przekręciła.
Odporny na promieniowanie sufit został otwarty. Znajdowali się na ostatnim piętrze Ogrodu Edenu, więc za szybą widać było niekończące się niebo. Zapadła noc, wiatr słoneczny chwilowo ustał, a milczący zmierzch i Droga Mleczna wzięły we władanie nieboskłon.
– Kiedyś nadejdzie lepszy dzień – wyszeptał An Zhe.
Pewnego dnia sędziowie może nie będą musieli zabijać swoich ludzi, żołnierze nie będą umierali w dziczy, a dziewczynki z Ogrodu Edenu będą wolne.
– Nie. Nadchodzi czas całkowitego upadku świata. – Kobieta odwróciła się do trzymanego w ramionach dziecka. – Lily, czy chcesz latać?
An Zhe widział jej delikatny profil. Gdy usłyszał te słowa, nagle przeszły go dreszcze.
– Mogę? Tak jak Sinan? – zapytała czystym głosem dziewczynka, wciąż wtulając się w swoją opiekunkę.
– Tak.
W tej chwili chłopak w końcu zrozumiał intencje Sinana, gdy prosił Lily o powrót do Edenu. Było to przeciwne ich wcześniejszym domysłom.
Wróć do Edenu – ale nie dlatego, że było to bezpieczne.
Tłumaczenie: Ashi
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Woooow, aż mózg eksploduje :zonk: Dzięki ci o wielka Ashi!! :ekscytacja:
:zachwyt: Dziękuję za kolejny rozdział i kolejną historię, którą mogę poznać dzięki Wam. Mam nadzieję, że Lu Feng niedługo wróci.
Łoł to mnie zaskoczyła pani Lu. Ashi ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: