Little Mushroom

Rozdział 3616 min. lektury

Cyk

Cyk

Cyk

Jakieś urządzenie emitowało nie wiadomo skąd dochodzący monotonny dźwięk. Jednakże w środku dał się słyszeć jeszcze inny odgłos.

Tu dum

Tu dum

Tu dum

Brzmiało to jak bicie ludzkiego serca, ale nie mogło nim być, gdyż dźwięk przenikał całe pomieszczenie. Ściany zdawały się kryć w sobie jakiś mechanizm, który odtwarzał ten odgłos. W tym momencie z końca pokoju dobiegły kroki. Dwie osoby idąc, rozmawiały ze sobą, jakby coś notowały.

Po chwili rozbrzmiał krótki dialog.

Obszar 4 w normie.

Obszar 6 w normie.

Nie. Numer 113 przestał się rozwijać.

Kontynuuj obserwacje.

Nie. Numer 334 namnaża się nienormalnie i musi zostać zniszczony.

Nie ma mowy. Mój raport nie został zatwierdzony. Przełożeni są zdeterminowani, aby wysoki wskaźnik anormalności zrównoważyć wysokim wskaźnikiem urodzeń.

Odsetek anormalnych embrionów wzrasta od dwóch lat. To nie była mądra decyzja. Zarodek musi pozostać z matką przez co najmniej miesiąc, aby mieć gwarancję pomyślnego rozwoju.

Okres płodności matki jest zbyt krótki. Jeśli wydłużymy czas, to wskaźnik urodzeń będzie niewystarczający.

Czemu to jest takie trudne?

Patrzmy optymistycznie, ogólna liczba dzieci wzrasta.

Kroki ucichły. Tylko bicie serca rozbrzmiewało wciąż w całym pomieszczeniu. Światło było przyćmione i miękkie. Miejsce to sprawiało wrażenie bezpiecznego gniazda albo ogromnego wydrążonego organu. Potężne uderzenia serca brzmiały jak dowód życia.

An Zhe powoli opuścił rurę i poczuł się trochę nieswojo. Wyczuwał tu jakieś dziwne fluktuacje, które wpływały na jego ciało. Na szczęście po obejrzeniu układu pomieszczenia w końcu odzyskał orientację. Musiał się znajdować blisko zewnętrznej części budynku.

Po wielokrotnej zmianie kierunku rurociągu natrafił na wiele otworów wentylacyjnych. Każdy z nich prowadził do kolejnego niewielkiego pomieszczenia, lecz żadne nie było puste. W tej chwili ludzie wydawali się spać. Nie mógł wyjść, aby to sprawdzić, ale słyszał szmer oddechów. Odgłos był bardzo słaby i prawdopodobnie wydawały go dzieci. Okna były pozamykane, a na suficie każdego pokoju płonęło czerwone światełko kamery. Nie mógłby uciec przez taki pokój.

Tak więc upłynęło dużo czasu, zanim An Zhe udało się znaleźć otwór wentylacyjny w suficie korytarza.

Wślizgnął się tam ostrożnie, rozpościerając swoje ciało płasko na suficie, kiedy sunął przez korytarz. Kamery były skierowane w dół i nie obejmowały sufitu.

Wszystkie piętra Ogrodu Edenu miały podobny układ. Rozpoznał korytarz przeznaczony do zadań gospodarczych. Znajdowały się tu schowki na narzędzia do sprzątania, sprzęt gospodarstwa domowego, żywność i inne materiały.

Poczuł lekkie podniecenie. W korytarzach tego typu zwykle znajdowały się drzwi prowadzące na niewielki taras. Czasami suszono tam pranie albo personel wychodził, aby zapalić. Dość szybko udało mu się znaleźć drzwi i przecisnąć grzybnię przez szczelinę. Na zewnątrz było już jasno, co oznaczało, że nadszedł kolejny dzień.

Zanim zdążył się spokojnie zastanowić nad dalszymi krokami, jego uwagę odwróciło coś innego. Na betonowej barierce pustego tarasu stała dziewczynka w białej sukience. Odwrócona była plecami do An Zhe, a jej twarz kierowała się w stronę miasta. Powoli rozpostarła ramiona i pochyliła się do przodu. Sprawiała wrażenie, jakby mogła spaść w każdej chwili.

An Zhe pojawił się w ludzkiej postaci i zrobił kilka kroków do przodu, chwytając dziewczynkę za ramię i ściągając ją z barierki na ziemię.

Ty…

Mała się odwróciła. Młodzieniec drgnął zaskoczony. Widział ją już wcześniej. Zaledwie dwa dni wcześniej uciekła z Ogrodu Edenu i została zatrzymana przez Lu Fenga. Ostatecznie zabrał ją personel Edenu.

W tym momencie dziewczynka spojrzała na chłopaka. Jej wzrok był pusty. Nie miała w sobie tego blasku co dzieci z klasy An Zhe. Przez chwilę sprawiała wrażenie martwej lalki. Młodzieniec wiedział, że jego obecny wygląd nie był normalny. Miał na sobie szatę z grzybni i być może wyglądał jak człowiek ubrany w prześcieradło, ale normalni ludzie nie chodzili w prześcieradłach.

Jednak dziewczyna zdawała się nie dostrzegać niczego niezwykłego. Wyglądała, jakby nie zwróciła uwagi, jak dziwaczny był strój An Zhe i jak znienacka on sam się pojawił. Wydawało się również, że w ogóle go nie rozpoznała ani nie pamiętała o jego istnieniu. Trzy sekundy później odwróciła się powoli i spojrzała przed siebie.

Był wczesny poranek i zorza właśnie zdążyła zniknąć. Gęsta biała mgła płynęła przez ciemnoszare miasto. Skłębionymi falami ulatywała w szaro-błękitne niebo. Połowę pola widzenia zasłaniał cylindryczny generator pola magnetycznego ulokowany niedaleko stąd. Był potężniejszy i wyższy niż wszystkie inne budynki. Wyglądał jak góra, jak wyspa na morzu mgły albo jak spiralna drabina łącząca nieboskłon z ziemią. Uliczne światła migotały wespół z porannymi gwiazdami, ale jedne i drugie pozostawały w cieniu tego ogromnego obiektu.

Dziewczynka spoglądała w górę na bezkresne niebo.

Nie chciałam skoczyć. – Jej głos był cichy, ale słowa brzmiały wyraźnie. – Chciałam polecieć.

Spadniesz – odparł An Zhe.

Wiem o tym.

Mówiła monotonnie, niepodobnie do dzieci w tym wieku. Podmuch porannego wiatru rozwiał jej białą spódniczkę i czarne włosy. Wyglądała na niezwykle szczupłą i delikatną. Nie była to uroda typowa dla dziewcząt i kobiet. Du Sai dysponowała takimi cechami, ale u tej dziewczynki były one jeszcze bardziej nasilone.

An Zhe stanął za nią. Właśnie ochronił ludzki dziecko i teraz miał za swoje. Mała dowiedziała się o jego istnieniu, co postawiło go w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa. Nie mógł zrobić żadnego fałszywego kroku.

Co tu robisz? – zapytał.

Monitoring się zepsuł, a oni jeszcze tego nie zauważyli – wyjaśniła dziewczynka. – Wykorzystałam ten czas, aby wyjść i popatrzeć na niebo.

Na niebo możesz patrzeć w czasie wolnym – rzekł An Zhe. – Z której jesteś klasy i na którym piętrze mieszkasz?

Bardzo poważnie traktował swoje nauczycielskie obowiązki i nie mógł pozwolić temu dziecku na przebywanie w tak niebezpiecznym miejscu.

Jestem z Ogrodu Edenu – odparła.

Z której klasy Ogrodu Edenu?

Nie mamy zajęć na tamtych piętrach. Tam są sami chłopcy – stwierdziła.

W klasach są też dziewczyny – tłumaczył cierpliwie młodzieniec.

Było tam wiele dziewcząt jak choćby Jisha, choć były ubrane jak chłopcy. Nie nosiły sukienek ani nie miały włosów do ramion jak dziewczynka przed nim.

Te dziewczyny nie są dziewczynami. – Odwróciła się, by spojrzeć na chłopaka. – Na dwudziestym piętrze i wyżej są prawdziwe dziewczyny.

Dlaczego? – zdziwił się An Zhe.

Nawet tego nie wiesz?

Nie wiem. – Niewiele wiedział o tej ludzkiej bazie.

Po raz pierwszy twarz dziewczynki wyrażała coś innego niż pustkę. Uśmiechnęła się i oznajmiła z nutką dumy:

Więc nie wiesz o Deklaracji Róży.

Co to takiego? – zapytał.

Przetrwają tylko ludzie z dobrymi genami – oświadczyła.

Tak.

Medycyna była bezsilna w obliczu agresywnych zmutowanych bakterii. Można było uniknąć infekcji jedynie dzięki wrodzonej odporności. Ludzkie geny mogły oprzeć się chorobie i przetrwać.

Ci, którzy przeżyli, odkryli, że na świecie rodziło się bardzo niewiele żywych dzieci. – Wyciągnęła rękę i przeczesała włosy, zatrzymując na chwilę swój wywód, jakby porządkowała myśli. – Po infekcji osobniki żeńskie, które przeżyły, miały upośledzoną płodność. Było ich bardzo mało, lecz defekty były stosunkowo niewielkie.

An Zhe się nie odzywał. Dziewczynka zmarszczyła nos i ciągnęła dalej:

Naukowcy zrobili im testy genetyczne. Jeśli zdobyły 60 lub mniej punktów, były całkowicie bezpłodne. Jeśli punktów było ponad 60, możliwe było urodzenie żywego dziecka. Potem powstała Deklaracja Róży. Jesteś chłopakiem, więc to cię nie dotyczy.

Co to za deklaracja?

Po prostu ją wyrecytuję – zasugerowała. – Chcesz posłuchać?

Okej.

Jej ton był spokojny, gdy mówiła:

Dwadzieścia trzy tysiące trzysta siedemdziesiąt jeden kobiet z wynikiem płodności powyżej 60 punktów we wszystkich czterech bazach ludzkich głosowało za przyjęciem następującej deklaracji, bez żadnych wyjątków: Dobrowolnie poświęcam swoje życie dla dobra ludzkości, akceptuję eksperymenty genetyczne i wszelkie formy wspomagania reprodukcji, aby wesprzeć walkę rasy ludzkiej o przetrwanie. To właśnie to – powiedziała. – Więc jestem z 20 piętra. Teraz wiesz.

Dziękuję – odparł An Zhe. – Mimo to powinnaś na siebie uważać i nie przychodzić w tak niebezpieczne miejsce.

Nie zamierzam skakać – rzekła, a potem się zastanowiła: – Przychodzę tu co tydzień, a ciebie nigdy nie ma. – Znów spojrzała na chłopaka. – Przyszłam, bo chciałam zobaczyć niebo. A czemu ty tutaj przyszedłeś?

Nie mogę znaleźć drogi powrotnej – odpowiedział młodzieniec.

Znam drogę. Mam tajne przejście.

An Zhe zastanowił się przez chwilę.

I nie mam się w co ubrać.

Wiem też, gdzie trzymają pranie.

Powiesz mi?

Zamiast odpowiedzieć wprost, zaczęła się zastanawiać:

Jesteś uczniem z młodszej klasy?

Jestem nauczycielem.

Obiecaj mi jedną rzecz. – Gdy rozmawiała z An Zhe, jej spojrzenie stało się bardziej ożywione. – Obiecaj mi jedną rzecz, a znajdę ci ubranie i zaprowadzę do tajnego przejścia.

Co to ma być?

Znajdź na szóstym piętrze chłopca o imieniu Sinan i powiedz mu, że złapał mnie tropiciel i nie mogę się z nim więcej bawić. W przyszłym tygodniu o tej samej porze możesz tu znowu przyjść i przekazać mi, co odpowiedział.

An Zhe milczał. Dziewczynka zerknęła na niego.

Nie możesz tego zrobić?

Ja… – Młodzieniec spojrzał na nią. Zamrugała i w końcu wyglądała jak normalne dziecko. – Mogę nie być w stanie tego zrobić.

Możesz go znaleźć na szóstym piętrze.

Chłopak się nie odezwał.

Przyniosę ci jakieś ubrania.

Zanim zdążył ją powstrzymać, zniknęła za drzwiami. Jeśli Sinan, o którym wspomniała, był tym samym chłopcem, którego znał, to nie przebywał już w Ogrodzie Edenu, tylko w Latarni. An Zhe po prostu nie wiedział, jak by zareagowała, gdyby przekazał jej tę wiadomość. Ludzkie emocje mogły sprawić jej ból.

Dziewczynka wróciła. Pociągnęła go przez pusty, ciemny korytarz, zatrzymując się wreszcie przy małych otwartych drzwiach pośród sterty rupieci. Przez cały ten czas wciąż nie wymyślił odpowiednich słów.

Jeśli dasz radę się tędy przecisnąć, to możesz dostać się na pierwsze piętro.

Drzwi były uchylone. Ściśle mówiąc, z powodu ich opłakanego stanu nie były już szczelnie zamknięte, lecz się poluzowały. Jednak zardzewiały metalowy łańcuch wciąż na nich wisiał i był przymocowany do ściany, tak że otwierały się tylko na małą szerokość. Była wystarczająca, aby prześliznęło się przez nią bokiem dziecko.

Spróbuję – oznajmił chłopak.

Podszedł do drzwi i lekko się pochylił. Dorosły człowiek nie mógłby tędy przejść, ale on był przecież grzybem. Jego ciało przeszło w stan grzybni pod okryciem ubrania. Pozbywszy się ograniczających go ludzkich kości, z łatwością przeszedł przez drzwi.

Twoje ciało jest takie miękkie – zdumiała się dziewczynka.

Mam jedną prośbę. Możesz nikomu nie mówić, że tu byłem? – zapytał An Zhe.

Jeśli przyjdziesz tu w przyszłym tygodniu… – Jej słowa urwały się raptownie.

Lily? – rozległ się kobiecy głos, w którym słychać było lekką naganę. – Znowu tu jesteś.

Młodzieniec odwrócił się bokiem, aby go nie było widać.

Przepraszam, proszę pani – usłyszał słowa dziewczynki.

Tym razem to ja cię znalazłam – powiedziała cicho kobieta. – Gdyby to byli oni, to znowu by cię zamknęli.

Już nie będę – odrzekła Lily.

Rozległ się odgłos kroków. Zdawało się, że odeszły. Chłopak wyjrzał przez szczelinę i zobaczył Lily prowadzoną przez idącą za nią kobietę w długiej sukni. Ich sylwetki stopniowo oddalały się w mrocznym korytarzu.

Dziewczynka nie dokończyła swoich słów, ale An Zhe wiedział, co chciała powiedzieć. Zawarli umowę. Będzie musiał przyjść tu za tydzień i przekazać odpowiedź Sinana.

Rozejrzał się dookoła. Otoczenie było ciemne i wilgotne, a na ścianach dostrzegł szarozieloną pleśń. Podłoże również pokrywał szarawy pył. Znajdował się na wąskich, stromych schodach. Najwyraźniej nie były używane od dłuższego czasu.

An Zhe wymacał poręcz i powoli zaczął schodzić w dół. Na schodach nie było okien i panowały tu ciemności większe niż w nocy. To miejsce nie było wiele lepsze od rur.

Każde piętro liczyło 20 stopni. Młodzieniec schodził, odliczając kolejne piętra. Kiedy dotarł do szóstego, ujrzał, że drzwi na klatkę schodową były uchylone. Szczelina miała podobną szerokość jak ta na dwudziestym piętrze. Wymknął się przez nią i znalazł się w pomieszczeniu gospodarczym.

Oślepiło go jaskrawe światło. Lily dała mu strój, w jakim chodzili członkowie personelu Ogrodu Edenu, w tym śnieżnobiałą koszulę. Nie różnił się on od jego poprzednich ubrań. Wyszedł i rzucił okiem na zegar ścienny wiszący w korytarzu. Była siódma. Musiał się dostać z Edenu do bazy treningowej, więc był już spóźniony.

Chłopak pośpiesznie zszedł schodami w dół i szybkim krokiem skierował się w stronę drzwi. Jaskrawoczerwony slogan „Ludzkie dobro ma pierwszeństwo przed wszystkim innym” wyglądał szczególnie olśniewająco na białej ścianie. Wokoło krzątali się pracownicy w białych uniformach, a z oddali dobiegały głosy dzieci. An Zhe poczuł, że znowu powrócił do żywych.

Wtedy otworzyły się szklane drzwi w holu i wpadł prosto na jakiegoś mężczyznę.

Był nim Lu Feng. Za nim szedł Seraing. Młodzieniec ujrzał, jak Sędzia zmrużył oczy i wyczuł nadchodzące niebezpieczeństwo. Jak można się było spodziewać, pułkownik zapytał:

Co ty tu robisz?

W obecności tego człowieka An Zhe miał wrażenie, że jego grzybnia za chwilę eksploduje. Nie powinien być teraz w Edenie. Jego miejsce było u boku Colina w bazie treningowej.

Ja… – Chłopak spojrzał na Lu Fenga.

Zimne zielone oczy wpatrywały się w niego, jakby mówiły: „Możesz już zacząć kłamać”.

Zabłądziłem – powiedział młodzieniec.

Rzeczywiście poszedł w złą stronę i kompletnie się zgubił w podziemiach miasta. Gdyby nie trafił do Ogrodu Edenu i nie znalazł na czas tarasu, mógłby pozostać tam uwięziony na zawsze, całkowicie zatracając ludzką tożsamość i nigdy nie wychodząc na zewnątrz.

A wtedy…

Już nigdy nie miałby do czynienia z Lu Fengiem, tym podłym draniem.

An Zhe spuścił oczy. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że obecny pułkownik nie był tak odrażający jak wcześniej.

Dzisiaj powinieneś iść do pracy do bazy szkoleniowej – powiedział łagodnie Seraing. – Zapomniałeś, że miałeś zmienić miejsce?

Chłopak nie odpowiedział. Słońce wzeszło zza sztucznego bieguna magnetycznego w oddali, a jego złote promienie oświetliły srebrną sprzączkę munduru Lu Fenga. Głos młodzieńca brzmiał nieco ochryple:

Spóźnię się.

Pułkownik nie powiedział ani nie zrobił nic, co mogłoby sprawić mu kłopot. An Zhe uznał, że biorąc pod uwagę zdanie Lu Fenga na temat jego IQ, musiał on uznać powód podany przez Serainga za całkiem przekonujący. Ruszył przed siebie, chcąc wyminąć Sędziego i opuścić to miejsce.

Do jego uszu dobiegł nagle głos mężczyzny:

Podrzucę cię.

Samochód pułkownika był solidny i szybki, rozwijał co najmniej dwa razy większą prędkość niż autobus wahadłowy. Gdy zatrzymali się w bazie treningowej, zegar wskazywał dopiero 7:25. Do rozpoczęcia dyżuru pozostało mu jeszcze pięć minut.

An Zhe wysiadł z auta Lu Fenga i poczuł spojrzenia ludzi idących do pracy w bazie. Cóż, to nie był pierwszy raz, kiedy ludzie się na niego gapili. Skierował się do czytnika kart umieszczonego naprzeciwko wejścia. Pracownicy podchodzili jeden po drugim, używając swoich kart identyfikacyjnych, aby otworzyć bramę i wejść.

Chłopak się zatrzymał. Odkrył jedną rzecz.

Za nim rozległ się odgłos kroków. Odwrócił się i ujrzał Sędziego przypatrującego mu się z uniesionymi brwiami.

Zapomniałem swojej karty – wymamrotał An Zhe.

Usłyszał ciche westchnięcie mężczyzny. Smukłe palce chwyciły kartę identyfikacyjną i przyłożyły ją do czujnika. Rozległ się brzęk i brama się otworzyła. Lu Feng użył swojej karty, aby pomóc mu wejść.

Jednocześnie chłopak usłyszał jego głos:

Co za głupek.

Tłumaczenie: Dianthus

One Comment

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.