Little Mushroom

Rozdział 417 min. lektury

Skóra tej istoty była czarna – w kolorze skóry Anthony’ego. Jednak jego ludzka twarz została zniekształcona. Miejsca, w których wcześniej znajdowały się oczy, pokryte były gęsto brązowymi łuskami. Nos sięgał w dół, tworząc głęboką szczelinę. Usta sterczały do przodu, a ze środka wystawała długa, spiralna czarna rurka. Zatrzymał się, a krawędzie jego skrzydeł otarły się o samochód, wydając ostry dźwięk.

Anthony, co robisz? – Głos Horsena był pełen niezadowolenia. – Nie lubię, jak ktoś się gapi.

Gdy skończył mówić, ponownie schylił głowę. An Zhe poczuł, jak jego zęby wgryzają mu się w bark i w szyję. Przebił skórę i w tamtym miejscu rozlał się delikatny ból. Jednak An Zhe to nie obchodziło. Spięty patrzył na Anthony’ego, który zmienił się w potwora.

Jedna sekunda, dwie sekundy, trzy sekundy.

Skrzydła Anthony’ego lekko wibrowały, a jego narząd gębowy poruszał się w powietrzu.

Boisz się? – Przygniatający go Horsen poczuł sztywność ciała chłopaka i skarcił go od niechcenia. – Dlaczego udajesz?

Znów ścisnął jego talię i mocno go ugryzł.

W tym momencie –

Rozległo się brzęczenie trzepoczących skrzydeł. Sześć szczupłych nóg Anthony’ego opuściło się, a jego ciało pochyliło się do przodu, zbierając siły. Potem rzucił się na nich jak smukły pająk!

W wąskiej przestrzeni słychać było szum wiatru. Źrenice An Zhe się skurczyły, a jego ciało momentalnie się zmieniło – zastąpiła je miękka i wrażliwa materia grzybni. Strzępki rozrosły się wewnątrz samochodu, niemalże wypełniając całą przestrzeń i chwilowo blokując pole widzenia Anthony’ego.

Zaraz po tym An Zhe poczuł, że przygniatający go człowiek zesztywniał. Horsen zakaszlał parę razy, a potem jego kończyny zaczęły się miotać w panice.

Kurwa, to jest…

An Zhe rozejrzał się i zobaczył, że napastnik przegryza niezliczone miękkie niteczki grzybni. Dostały się do jego przełyku i dróg oddechowych, powodując, że zaczął się dusić i kaszleć w panice i bólu. Jednocześnie ogromna ilość rozgałęzionych strzępek została zerwana przez miotające się ręce mężczyzny. Grzybnia była miękka i łatwa do uszkodzenia, bez żadnej wytrzymałości. An Zhe mógł dzięki niej zyskać najwyżej pięć czy sześć sekund na ucieczkę.

Chłopak oszacował odległość pomiędzy sobą a Anthonym. Szybko zwinął swoje ubrania wraz z grzybnią i wymknął się przez lukę utworzoną przez powykręcane ciało Horsena, odzyskując wolność. Jego strzępki ruszyły do wyjścia jak biała fala. Tam przyjął z powrotem ludzką postać, naciskając przełącznik na drzwiach.

Rozległ się stłumiony dźwięk i wyjście stanęło otworem. An Zhe pospiesznie zebrał całą swoją grzybnię i pociągnął za kołnierz Horsena. Razem wypadli z samochodu na piasek. Przynajmniej było tu bezpieczniej niż w ciasnej przestrzeni pojazdu.

Jednak po chwili z drzwi ciężarówki wyłonił się również Anthony. Jego skrzydła wydały nieprzyjemny, brzęczący odgłos, kiedy podleciał cztery czy pięć metrów w górę, po czym gwałtownie zanurkował. Chłopak wstał błyskawicznie, kiedy potwór wzlatywał do góry, po czym pobiegł w przeciwną stronę.

Zobaczył Horsena leżącego na piasku z pustymi oczami i ostre przednie odnóża napastnika, wbijające się w jego pierś. An Zhe widział w Otchłani wiele polujących potworów i równie wiele sposobów ucieczki przed nimi. Wiedział, jak się ratować i myślał, że Horsen również to wie. Jednakże dopiero w chwili, kiedy trysnęła krew, Horsen się ocknął. Wrzasnął i chwycił przednie odnóża Anthony’ego obiema rękami, kopiąc jego ciało, gdy gorączkowo próbował uciec.

Ziemia ryknęła. An Zhe szybko odwrócił głowę i odkrył, że opancerzony pojazd, który zdążył już odjechać dosyć daleko, wykonał ostry zakręt i pędził w ich stronę. Vance w końcu się zorientował, że coś było nie tak.

Chłopak dyszał parę chwil, zanim ruszył w kierunku nadjeżdżającego wozu. Przez okno widział zaniepokojoną twarz Vance’a. Zanim tam dotarł, drzwi samochodu się otworzyły. Kiedy pojazd minął An Zhe, para silnych ramion poderwała go z ziemi. Współpracował z Vance’m, aby wsiąść do środka. Kierowca szybko wrzucił go na drugą stronę kabiny i zatrzasnął drzwi.

Oni… – wymamrotał chłopak.

Nie możemy ich uratować!

Vance ponownie skręcił kierownicę i pojazd zawrócił w pierwotnym kierunku. Kierowca wcisnął gaz i ciężarówka popędziła na północ.

An Zhe odchylił się do tyłu na siedzeniu pasażera i odetchnął kilka razy. Kiedy trochę się uspokoił, spojrzał w lusterko wsteczne. Okaleczony Anthony i umierający Horsen splątali się w kłębek, tarzając po ziemi. Anthony uniósł przednie odnóża i gwałtownie je opuścił, przebijając ciało Horsena i przyszpilając je do podłoża. Potem stwór spojrzał w ich kierunku. Po pięciu sekundach zrezygnował jednak z pościgu za oddalającym się pojazdem. Pochylił głowę, a jego smukły aparat gębowy przebił głowę Horsena. Ciało ofiary drgnęło, po czym zwiotczało.

Samochód poruszał się szybko. Po chwili ich sylwetki zniknęły między żółtymi pustynnymi krzaczkami i nie dało się ich więcej zobaczyć.

Anthony zmutował? – zapytał Vance.

An Zhe obrócił się, by na niego spojrzeć i odkrył, że oczy mężczyzny poczerwieniały.

Pochylił głowę.

Przepraszam.

Wciąż żył, podczas gdy Vance stracił dwóch towarzyszy.

Za co przepraszasz? – Kierowca zaśmiał się niechętnie. – Ci, co pracują na zewnątrz, często umierają. Przywykliśmy do tego.

Być może następnym w kolejce do śmierci będzie on sam.

Niemniej jednak chłopak czuł się winny. Anthony uległ infekcji. An Zhe znalazł podejrzane ślady ludzkiej krwi na pancerzu, gdy ćwiartowali stawonoga. Gdyby o tym powiedział Vance’owi, to pozostali wiedzieliby zawczasu, że ich kompan jest zakażony.

Pochylił głowę i wyznał to.

Mężczyzna milczał przez chwilę, zanim odezwał się ściszonym głosem:

Anthony nie stał się mrówką. Mógł już wcześniej być zarażony. Spotkaliśmy grupę zmutowanych dzikich komarów, zanim wpadliśmy na ciebie.

A potem… znowu został ukłuty?

Vance wyjrzał przez okno.

Poziom skażenia na Drugich Równinach jest bardzo niski – powiedział po długiej ciszy. – To są zaledwie dwie gwiazdki. Gdyby się skaleczył, to tak mały uraz nie musiał się skończyć infekcją. Jednak każdy, kto o tym powie, zostanie porzucony przez towarzyszy. Dlatego wielu ludzi się nie przyznaje, jeśli doznaje niewielkich obrażeń – zniżył głos – …ponieważ chcemy wrócić do domu.

Chłopak się zastanowił.

A co z Horsenem?

Gdyby dowiedzieli się wcześniej o zarażeniu Anthony’ego, Horsen nie musiałby umierać.

Nie zamartwiaj się tym. Horsen nie żyje. – Vance zapalił papierosa i się zaciągnął. – Popełnił wiele niegodziwych występków i ma na sumieniu życie co najmniej pięciu osób. Anthony i ja nie pracowalibyśmy z nim teraz, gdyby nie braki osobowe. Co on robił w tym czasie? Znęcał się nad tobą?

An Zhe milczał i mężczyzna odwrócił się, by na niego spojrzeć.

O zmierzchu sylwetka chłopca wydawała się cicha i spokojna, jak krystalicznie czysta kropla wody. Taki typ osoby pojawiający się pośród niebezpieczeństw dziczy mógł doświadczać niewytłumaczalnych trudności, ale Vance nie pytał o to.

Podobnie An Zhe nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Rozmyślał o scenie sprzed śmierci Horsena. Wyglądało to tak, jakby Horsen chwilowo stracił rozum i nie ocknął się, zanim nie został zadźgany. A co zrobił przed tym? Ugryzł grzybnię.

Chłopak zmarszczył brwi. On sam nie wiedział, czy był trującym grzybem. Teraz zaczął podejrzewać, że właśnie tak było.

Z czasem roślinność stawała się coraz uboższa. Na bezkresnej pustyni nie było żadnych żywych stworzeń, tylko ich opancerzony pojazd przemieszczał się samotnie.

Wieczorem, gdy zorza znów pojawiła się na niebie, Vance postanowił zatrzymać się i odpocząć. Zgasił niedopałek o kierownicę i otworzył przejście łączące kabinę z częścią wypoczynkową. Zeskoczył i w ciemnej sypialni coś brzęknęło.

Prześpij się pierwszy. Do bazy dotrzemy za półtora dnia.

Do przejścia podszedł też An Zhe. Aby zapewnić jak najszersze pole widzenia, kabina była umieszczona bardzo wysoko. Ponadto, aby zaoszczędzić miejsce na schowek, reszta pojazdu była położona o wiele niżej. Różnica wysokości pomiędzy kokpitem a strefą wypoczynkową wynosiła ponad metr.

Chłopak stał tam z lekkim wahaniem. Po paru sekundach Vance dostrzegł, że jego towarzysz się ociąga.

Najpierw tam usiądź.

An Zhe usiadł na krawędzi ze zwieszonymi nogami. Potem starszy mężczyzna wyciągnął ręce i przytrzymał górną część jego ciała, pomagając mu zejść. Chłopak wylądował pewnie i stabilnie.

Dziękuję.

W porządku. – Vance się uśmiechnął. Jego powolny głos emanował łagodnością. – Mój brat miał lęk wysokości i często mu w ten sposób pomagałem. Był mniej więcej w twoim wieku.

An Zhe podjął wysiłek zgłębienia zasad komunikacji pomiędzy ludźmi.

On też poszedł z wami do dziczy? – zapytał niepewnie.

Tak – odrzekł mężczyzna. – Kiedyś byliśmy razem.

Nie ma go tutaj tym razem?

Umarł. Dwa miesiące temu został zabity przez sędziego przy bramie bazy.

Sędzia. An Zhe usłyszał to słowo po raz trzeci. Pierwszy raz, kiedy An Ze usiłował odwieść go od wyprawy do bazy ludzi. Nie możesz uciec przed wzrokiem sędziów, powiedział.

Drugi raz był wtedy, gdy Anthony nie chciał, by An Zhe dołączył do zespołu. Nie jesteśmy sędziami i nie możemy potwierdzić, że on jest w stu procentach człowiekiem, rzekł.

Ponadto wydawało się, że ten termin często pojawiał się we wspomnieniach An Ze. Dlatego chłopak powtórzył:

Sędzia?

To ty nie wiesz? – Głos Vance’a stał się wysoki ze zdumienia. – Skąd ty się, do diabła, urwałeś?

Nie miałem wcześniej do czynienia z ludźmi – szepnął An Zhe.

Właśnie widzę.

Mężczyzna przekręcił gałkę na ścianie samochodu, zapalając słabe, białe światło w górnej części ściany, ledwie rozjaśniające małą przestrzeń. Wyjął ze schowka suchy prowiant. Chłopak również wyciągnął z plecaka jedzenie i wodę i usiadł naprzeciwko Vance’a.

Usłyszał głos mężczyzny:

Baza posiada system prawny, zwany ustawą o sędziach. Istnieje organizacja, która należy do armii i ma bardzo wysoką pozycję. Nazywają ją Sądem Procesowym. Jej członkowie są sędziami. Zwykle pełnią służbę przy bramie bazy i wszyscy mają licencję na zabijanie ludzi. Jest to zgodne z prawem.

Po wysłuchaniu tych informacji chłopak wrócił myślami do wspomnień An Ze i odnalazł w nich coś istotnego.

Więc sędziowie ustalają, czy osoby wchodzące do bazy nie są ludźmi lub zostali zarażeni? – zapytał.

Tak. Oprócz infekcji, które widać, są też takie, których zobaczyć nie można, kiedy proces mutacji jeszcze się nie rozpoczął lub też poziom mutacji jest zbyt wysoki i zainfekowanego nie można odróżnić od człowieka. W bazie taką osobę nazywa się „heterogeniczną”.

Oczy An Zhe się rozszerzyły. W tym sensie on należał do jeszcze innego gatunku.

Vance rozpiął kurtkę i ja odłożył. Odkręcił butelkę.

Populacja w bazie jest zbyt gęsta – kontynuował. – Jeżeli heterogeniczny przeniknie do wewnątrz, nastąpi potworna masakra, a po niej infekcje na masową skalę. Niezależnie od tego, czy dana osoba jest człowiekiem, czy heterogenicznym, proces oceniania nazywany jest sądem.

Więc… – zastanawiał się chłopak. – Co się dzieje, kiedy wykryją heterogenicznego?

A co innego mogą zrobić? Zastrzelą go na miejscu.

An Zhe nic nie powiedział. Po prostu opuścił głowę i ugryzł sprasowany herbatnik. Dopiero co nauczył się jeść jak człowiek i ludzkie jedzenie było dla niego trochę szorstkie. Przełykanie drapało jego usta i gardło. Jadł bez pośpiechu, ale jego serce biło szybko.

Powoli zapytał ponownie:

Naprawdę potrafią rozpoznać wszystkich heterogenicznych?

Vance upił duży łyk wody. Oparł się o ścianę i przymknął oczy.

A kto ich tam wie? – odparł z nutą przygnębienia w głosie. – Nie ma żadnych dowodów. Nikt nie wie, czy zabici naprawdę byli heterogeniczni. Tak jak mój brat.

Chłopak się nie odezwał. Jego rozmówca pozornie odpowiedział na pytanie, ale on wciąż słuchał w milczeniu.

On… poszedł wtedy ze mną na Pierwsze Równiny. To miejsce ma niższy poziom skażenia niż Drugie Równiny i cały czas go obserwowałem. Byłem pewien, że nie został ranny. – Mężczyzna uśmiechnął się, ale jego głos był ochrypły. – Jednak tego dnia przy wejściu do bazy nie było zwykłego sędziego. To był ich szef i wszyscy nazywają go Sędzią. Inni sędziowie, którzy zabijają, podają powód, ale nie on. Nie przyjmuje żadnej obrony. Nawet gdyby chodziło o najwyższego rangą członka bazy, zabiłby go bez wahania. Taki był tego dnia. Spojrzał tylko na mojego brata i strzelił.

Nie wierzę w to, ale to nic nie zmieni. Takie rzeczy często się zdarzają. Zabił wiele osób i mnóstwo ludzi w bazie go nienawidzi, co mnie wcale nie dziwi. Może pewnego dnia zabije także mnie.

Mówiąc to, Vance patrzył przez chwilę na swoją prawą rękę. Następnie odstawił czajnik na bok i położył się na poduszce. Jego wzrok wciąż był utkwiony w suficie ciężarówki, aż w końcu przeszedł do meritum, odpowiadając na pierwsze pytanie An Zhe.

Wolą raczej zabić kogoś przez pomyłkę, niż przepuścić jednego. Jeżeli heterogeniczny naprawdę przeniknie do bazy, to na pewno się wyda. Od czasu ostatniego takiego incydentu minął już cały rok.

Aby ukryć niepokój, chłopak zamknął oczy i przetarł je lewą ręką.

Idź spać, dzieciaku! – nakazał mu mężczyzna.

An Zhe leżał obok niego. Bez względu na to, co wydarzy się jutro, przynajmniej dzisiaj był bezpieczny. Nie było potworów ani Horsena. Był tylko Vance, który był dla niego dobry.

Przed ułożeniem się do snu trzymał w dłoni łuskę od naboju i patrzył na drzwi na końcu przejścia. Gdyby… gdyby teraz cichutko je otworzył, wysiadł z samochodu i odszedł, wracając do straszliwej dziczy, mógłby nadal żyć. Nie stanąłby przed sądem i nie zostałby zastrzelony na miejscu. Nie wiedział, jak długo uda mu się przeżyć w dziczy, ale z pewnością dłużej niż tylko do jutra.

Czy zarodnik był ważniejszy od jego życia?

Tak.

Dla stworzeń w Otchłani śmierć była najbardziej trywialną sprawą na świecie. W ciągu zaledwie jednego krótkiego dnia poza Otchłanią był świadkiem mutacji Anthony’ego i śmierci Horsena. Ludzkie życie nie było cenne. An Zhe zamknął oczy. Wiedział, że musi iść do Bazy Północnej.

Wczesnym rankiem następnego dnia wyruszyli w dalszą podróż. Ponieważ tylko Vance prowadził i brakowało mu siły, ich czas odpoczynku stał się nieregularny. Po południu udali się na postój i trzeciego dnia kontynuowali jazdę dopiero o północy. Gdy zorza przygasła, a niebo zrobiło się białe, mężczyzna oznajmił:

Już prawie jesteśmy.

An Zhe patrzył przed siebie, gdzie na horyzoncie stopniowo wyłaniało się okrągłe miasto, zasnute szarą mgłą poranka.

Miasto. Znał to słowo. Ludzie zbierali się w miastach, podobnie jak grzyby gromadziły się w czasie pory deszczowej.

Opancerzony pojazd ruszył naprzód. Wczesna poranna mgła stopniowo się rozproszyła i ich oczom zaczęło się ukazywać coraz więcej szczegółów. Okrągłe miasto miało szare stalowe ściany o wysokości najwyższego grzyba. Dwudziestu ludzi mogłoby stanąć jeden na drugim, każdy ze stopami na barkach drugiego, a i tak nie udałoby im się pokonać tego muru. Ściana najeżona była cierniem i stalowymi kłami, ostrymi i zimnymi, jak zimowe skały i ziemia.

Brzegi murów miejskich pokrywał sprzęt monitorujący i urządzenia laserowe. Każdy intruz zostałby natychmiast wykryty. Miasto miało tylko jedno wejście i tylko jedno wyjście. Oni skierowali się teraz do bramy wejściowej.

Później An Zhe ujrzał wiele zespołów podobnych do drużyny Vance’a, powracających ze wszystkich stron. Część z nich miała ze sobą lekki ekwipunek, ale inne były obarczone ciężkim sprzętem. Dzierżący broń ludzie formowali cztero- lub pięcioosobowe zespoły, poruszając się opancerzonymi pojazdami podobnymi do ich własnego. Po zatrzymaniu się wysiedli z samochodu i podeszli do bramy miejskiej. Ciężarówki i ludzie sprawdzani byli osobno.

Vance wysiadł pierwszy. An Zhe chwycił go mocno za ramię i zeskoczył. Poczuł, że ramię mężczyzny było nieco spięte i pomyślał, że może widok bramy przywołał w nim złe wspomnienia dotyczące brata.

Razem podeszli do bramy, przed którą stała długa kolejka. Na jej czele panowało jakieś zamieszanie, ale stąd nie było widać szczegółów. Ludzie wchodzili po kolei. Chłopak szedł za swoim towarzyszem, rozglądając się dookoła po drodze.

Żołnierze w czarnych mundurach stali po obu stronach bramy. Każdy z nich miał w pasie dwa pistolety, gotową do strzału broń i miotacz laserowy. Za nimi, tuż przy bramie, stała ogromna ciężka broń. Można sobie było wyobrazić, że gdyby potwór próbował zaatakować, zostałby przez nią wysadzony w powietrze.

Kiedy An Zhe się rozglądał, jego wzrok przyciągnęła postać w czerni. Stojący w niezaludnionym miejscu w oddali pod murem miejskim mężczyzna również miał na sobie czarny mundur i wyglądał, jak swobodny, niezdyscyplinowany żołnierz. W przeciwieństwie do swoich kolegów, stojących na straży, on opierał się o mur, ze spuszczoną głową powoli wycierając czarny pistolet. Jednakże czarno-srebrny mundur wyglądał na nim dużo bardziej elegancko niż na innych, być może ze względu na jego smukłą sylwetkę.

Vance zerknął w tamtą stronę i z jakiegoś powodu jego ruchy znacznie przyspieszyły. Pociągnął chłopaka za sobą i właśnie w chwili, kiedy mieli dołączyć do końca kolejki…

An Zhe zobaczył, jak mężczyzna w oddali powoli unosi głowę. Pod czarną mundurową czapką błysnęła para zimnych, zielonych oczu. Chłopak nagle się zatrzymał. Poczuł chłód wokół siebie i zamarł.

Vance się odwrócił.

Co ty… – Jego słowa gwałtownie się urwały.

Rozległ się strzał.

Wysoka postać Vance’a zadrżała w miejscu, a potem jego ciało upadło z łoskotem na ziemię, z szeroko otwartymi oczami i charczeniem dobywającym się z gardła. Krew popłynęła z jego skroni i po kilku drgnięciach mężczyzna już się więcej nie poruszył.

An Zhe nie zdążył nawet chwycić go za ubranie. Nie miał czasu, by pomyśleć, co się właśnie stało. Mógł jedynie podnieść głowę i spojrzeć na oficera w czarnym mundurze. W tej chwili mężczyzna powoli obracał czarną lufę – teraz była wycelowana w niego.

Tłumaczenie: Dianthus

4 Comments

  1. YueDream

    Nie, dlaczego Vance? :AAAA: Był taki miły i dobry dla An Zhe, miałam nadzieję, że wprowadzi go w świat ludzi z Bazy, że wyjaśni co i jak, pokaże. A tu tak bez ostrzeżenia i koniec :szok:
    I co się teraz stanie z An Zhe? Wątpię, że go zastrzeli, bo skończyłaby się novelka, ale jakieś eksperymenty, przetrzymywania, tortury… Oby nie, biedny grzybek…

    Odpowiedz

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.