Little Mushroom

Ekstra 6 – Narzekanie13 min. lektury

1.

An Zhe siedział z przodu samochodu.

Promienie popołudniowego słońca wpadały ukośnie przez szyberdach opancerzonego wozu.

Był pierwszy dzień ich wyprawy do Otchłani.

Kiedy oddziały żołnierzy wyruszały na misje w dziczy, pojazd był ich mobilnym obozem. Z przodu znajdowała się kabina kierowcy, a ogromna przestrzeń bagażowa zajmowała ponad trzy czwarte pozostałej części. Resztę miejsca wykorzystano na nisko położoną, ciasną strefę wypoczynkową, w której z trudem można się było wyprostować. Przedzielona była na dwie części cienką ścianką, mimo wszystko lepszą niż nic, tworząc kajuty dla dwóch osób. Pomiędzy nimi stał stoliczek na kubki z wodą. Jako że nie docierało tam światło słoneczne, koce i poduszki wydzielały lekki zapach pleśni.

Kiedy An Zhe pierwszy raz trafił do ludzkiej bazy, przyjechał pojazdem Vance’a, a w jego pamięci zachowały się okruchy wspomnień dotyczące opancerzonych wozów. Doszedł do wniosku, że mieszkanie w jednym z nich przez pół roku pułkownik musiał w przeszłości uważać za udrękę. Zapewne za każdym razem, gdy po odpoczynku wstawał z tego wąskiego łóżka, musiał uderzać głową w sufit.

A to z pewnością nie poprawiało mu nastroju.

Kiedy Lu Feng był w złym humorze, jego stan udzielał się wszystkim, jakby na całą drużynę padał ogromny cień. Nikt nie miał odwagi odezwać się nawet słowem.

Taka atmosfera wprowadzała pułkownika w jeszcze gorszy nastrój, który wpływał na jego sen.

Zatem kiedy pułkownik budził się następnego ranka, na skutek niedoboru snu jego inteligencja była wyraźnie słabsza, a działania pozbawione perfekcji i zdecydowania.

i w konsekwencji znowu uderzał się w głowę.

Na wyprawę oddziału żołnierzy do Otchłani każdego dnia kładłby się olbrzymi cień.

Pierwszą noc spędzili w samochodzie pułkownika. Przez szyberdach podziwiali pięknie rozgwieżdżone niebo, a An Zhe siedział w przestronnym pomieszczeniu na równym, wielkim łóżku, tuląc do siebie poduszkę. Napawając się delikatnym powiewem wpadającym przez boczne okno, opisywał Lu Fengowi swoje wcześniejsze wyobrażenia.

Mina mężczyzny wskazywała, że był skonsternowany.

Młodzieniec dostrzegł jego zakłopotanie, ale nie potrafił odgadnąć przyczyny.

Dlaczego moja inteligencja miałaby być niższa po przebudzeniu? – zapytał Lu Feng.

Ponieważ wyobrażałem sobie, że poprzedniej nocy nie wyspałeś się wystarczająco – odrzekł An Zhe.

Nawet przy niedoborze snu taka sytuacja nie miałaby miejsca – oznajmił pułkownik. – Poza tym, gdybym się uderzył w głowę, drugiego razu już by nie było.

Co oznacza, że kiedyś naprawdę się uderzyłeś – powiedział chłopak.

Tym razem pokonał towarzysza w słownej potyczce.

Po krótkiej chwili ciszy Lu Feng znów się odezwał:

To było tylko raz i to jak miałem czternaście albo piętnaście lat. Zresztą nieważne kiedy, moje emocja i inteligencja są bardzo stabilne.

Czyżby? – Młodzieniec popatrzył na niego podejrzliwie. – Ostatnio często widuję, jak rano obserwujesz mnie bez ruchu, jak gdyby twój mózg pracował na zwolnionych obrotach.

To dlatego, że za późno wstajesz – rzucił pułkownik z miną pozbawioną wyrazu. – Gdybyś obudził się przede mną, sam mógłbyś sobie popatrzeć.

Właściwie miało to sporo sensu. An Zhe odwrócił się plecami do towarzysza, dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej z nim gadać. Trzy minuty później nie wytrzymał:

Dlaczego traktują cię inaczej niż pozostałych?

Pułkownik nie spał w kajutach na dole. Jego pojazd był wyraźnie przebudowany, a sypialnię stanowiło przestronne, jasne pomieszczenie na podwyższeniu, którego ściany miały piękny srebrzystobiały kolor i zamontowano w nich okienka, podobnie jak w suficie. W ograniczonej przestrzeni znalazło się nawet miejsce na osobną łazienkę.

Przy łóżku zainstalowano biurko, podobnie jak w standardowych pokojach w Mieście Zewnętrznym. Właśnie przy tym biurku Lu Feng zapełniał niezwykle lakoniczną treścią swój służbowy notatnik.

W każdym razie ten jasny i komfortowy pokój różnił się od obrazu, który powstał w głowie An Zhe.

Jeden z sędziów oszalał w kajucie. Powód był zupełnie inny, ale stacja zaopatrzenia wciąż poprawiała warunki do życia sędziów, którzy przyszli po nim – wyjaśnił pułkownik.

Może po prostu chcą was wprawić w lepszy nastrój? – zapytał młodzieniec.

Mn – mruknął Lu Feng. – Później, kiedy zostałem dowódcą, wydałem rozkaz, aby stacja zaopatrzenia przebudowała wszystkie pojazdy Sądu Procesowego i dodałem pięć samochodów z prowiantem.

Jesteś taki dobry – rzekł An Zhe.

Głos Lu Fenga był zupełnie bezbarwny:

To dlatego, że zauważyłem, że często uderzali się w głowę, co wprawiało ich w zły nastrój.

Chłopak przytulił poduszkę i wybuchnął śmiechem.

Jednak jego towarzysz dodał niespodziewanie:

A ty uderzyłeś się wcześniej w głowę?

Nie – odrzekł młodzieniec.

Różnił się od głupich ludzi.

Mężczyzna zmierzył go taksującym wzrokiem od góry do dołu.

Zapomniałem – rzucił. – Nie posiadasz tego, co niezbędne, żeby się uderzyć w głowę.

An Zhe stwierdził, że jeżeli pewnego dnia umrze, to dlatego, że Lu Feng wkurzy go na śmierć.

2.

An Zhe siedział na dachu samochodu.

Blask zmierzchu wlewał się przez szyberdach do wnętrza pojazdu.

Był trzydziesty dzień ich wyprawy do Otchłani.

Znaleźli przepiękną dolinę. Porastały ją wiotkie i wysokie pędy ziół, otaczające przejrzyste jezioro. Niemal przezroczyste źdźbła trawy spowijał ledwo dostrzegalny blask.

Jak tu pięknie – powiedział An Zhe, rozglądając się po otoczeniu.

Słomka wąskolistna numer 29 – odrzekł Lu Feng. – Może nocą wydzielać silnie żrące substancje w celu upolowania zdobyczy. Powinniśmy stąd iść.

Młodzieniec wsunął się do środka przez szyberdach i zszedł po małej drabince, a pułkownik podążył do kabiny kierowcy.

Pomiędzy szoferką a salonem zostawiono przejście, więc jeśli chłopak nie siedział na miejscu pasażera, cały czas widział swojego towarzysza. W normalnych okolicznościach sam również przebywał w miejscach, w którychpułkownik mógł go widzieć w świetle lampy.

Poczytał w salonie przez chwilę, a potem zabrał się za sprzątanie. Tak naprawdę nie było co sprzątać, więc zrobił tylko symboliczne porządki.

Zamknął notatnik Lu Fenga, umieścił długopis w uchwycie, przechylił go pod kątem 45 stopni, ustawił książki na swoim miejscu, złożył małą drabinkę i schował ją do kąta, gdzie była ledwo widoczna, a następnie poskładał koc w idealną kostkę. Na parapecie osiadła odrobina kurzu. Wydawało mu się, że nie było potrzeby go wycierać, ale zawsze odnosił wrażenie, że pułkownik cierpiał na lekką mizofobię. Jego pokoje w Głównym Mieście i w biurze obrony były tak neurotycznie proste i puste, że nie wyglądały na miejsca, w których ktoś mieszkał. Dlatego An Zhe starannie wytarł odrobinkę kurzu, a potem powtórzył tę czynność trzykrotnie.

Kiedy skończył, podniósł wzrok, a jego spojrzenie napotkało robaczka.

Owad był maleńki. Młodzieniec rozpoznał to stworzonko. Był to świetlik pozbawiony walorów odżywczych. Żył w chmarach, a ponieważ często koegzystował z trującymi grzybami, całkiem nieźle radził sobie w Otchłani.

Po zmroku brzuch świetlika rozjarzał się słabym blaskiem. An Zhe uwielbiał to piękne zjawisko. Nawet kiedy jeszcze był tylko grzybem, ukradkiem podziwiał inne grzyby, które potrafiły świecić.

Zawahał się przez chwilę, a potem dmuchnął lekko, wyrzucając owada z kabiny. Uznał, że skoro pułkownik był kimś, kogo podejrzewał o lekką mizofobię, to prawdopodobnie nie chciałby mieć w pokoju owada.

Kiedy robaczek zniknął, chłopak zamknął okno i zaczął ścierać kurz z jego powierzchni.

Podczas sprzątania cały czas czuł, że towarzysz go obserwuje.

Rzeczywiście trzy sekundy później pułkownik zapytał:

Dlaczego zawsze wycierasz te okna? Masz mizofobię?

– …

Młodzieniec odwrócił się i opuścił obszar oświetlony przez lampę.

Przez następne trzy dni An Zhe obserwował Lu Fenga.

Po pierwsze odkrył, że bez względu na to, czy koc jest schludnie złożony, czy nie, nie wpływa to na nastrój pułkownika.

Kąt, pod jakim był umieszczony długopis, nie zmieniał sposobu, w jaki mężczyzna go używał.

W końcu celowo ubrudził biurko. Tej nocy, kiedy pułkownik ujrzał na nim plamy z herbaty, ewidentnie nie był zirytowany. Wziął spray do czyszczenia, wytarł zabrudzenia i niestrudzenie kontynuował pracę.

An Zhe zaczął powątpiewać w sens swojego neurotycznego, ustawicznego sprzątania.

Poczuł się trochę przygnębiony.

Nocą leżeli razem w łóżku.

Nie mam mizofobii. To dlatego, że w przeszłości widziałem, że wszystkie twoje pokoje były bardzo zimne – rzekł chłopak cichym głosem. – Myślałam, że ci się to spodoba.

Lu Feng pieścił jego twarz.

Dziękuję – powiedział.

An Zhe oparł palce na jego ramieniu i nie odpowiedział.

Wcześniej tego nie zauważyłem – dodał pułkownik po chwili milczenia.

A teraz? – zapytał młodzieniec.

Twój komfort jest dla mnie najważniejszy – stwierdził Lu Feng.

An Zhe ułożył się na jego ramieniu i spuścił oczy.

To był tylko drobiazg, ale zmusił go do przemyślenia wielu spraw.

Po prostu, po prostu czuję… – Składał słowa z pewnym trudem, jego spojrzenie przybrało zagubiony wyraz. – Czasami nie rozumiem cię zbyt dobrze.

Niemożliwe jest zrozumieć kogoś całkowicie – oznajmił mężczyzna.

Ale… – zaczął chłopak, lecz zaraz urwał.

Ludzie zawsze mają za dużo problemów, zbyt wiele emocji, pomyślał. Zawsze próbują odgadnąć się nawzajem, zastanawiają się. Były momenty, kiedy naprawdę pragnął, aby byli z Lu Fengiem dwoma prostymi grzybami, owiewanymi przez ten sam wiatr, moknącymi w tym samym deszczu. Mogliby spędzić całe życie rosnąc sobie razem, nie potrzebując nikogo innego.

Odwrócił się do swojego towarzysza, ale mężczyzna wstał.

An Zhe obserwował go skonsternowany. Ujrzał, jak pułkownik otworzył szufladę komody stojącej u wezgłowia łóżka, wyjął z niej coś i mu podał.

W ciemności przedmiot emanował piękną, jasnozieloną poświatą. Oczy młodzieńca rozszerzyły się, gdy wziął go do ręki. To był szklany słoik wypełniony mnóstwem świetlików, takich samych jak ten, którego widział wcześniej tego wieczora.

Owady fruwały we wnętrzu przejrzystego słoja. Trwała noc, niebo było zupełnie ciemne, ale te migoczące, rozgwieżdżone ogniki były piękniejsze niż iluminacja zmierzchu.

Łał – sapnął chłopak.

Przytulił słoik, trzymając go mocno.

To dla ciebie do zabawy – powiedział pułkownik.

Odkręcił pokrywkę i owady wyleciały. Były stworzeniami żyjącymi w chmarach, więc razem fruwały z jednego końca pokoju w drugi, od podłogi do sufitu, jak małe latające światełko.

An Zhe usiadł na łóżku i kilka razy wyciągnął rękę, aby pochwycić robaczki. Stworzonka te żyły blisko grzybów, więc go nie unikały, krążąc wokół niego.

Kiedy je złapałeś? Nie zauważyłem. – Odwrócił się, spoglądając z uśmiechem na Lu Fenga i zauważył, że mężczyzna obserwował go uważnie od chwili, gdy otworzył słoik.

Nagle coś sobie uświadomił.

Jeden człowiek może nigdy w pełni nie pojąć drugiego, lecz ludzie zawsze próbują zrozumieć siebie nawzajem.

To też jest jakaś forma szczęścia, tak jak moknięcie razem w deszczu.

3.

An Zhe znajdował się przy drzwiach samochodu.

Przez szyberdach widać było mżawkę.

To był trzeci raz, kiedy razem z Lu Fengiem wyruszyli do Otchłani.

Chłopak był w trakcie przemiany w grzyba.

Grzybnia pełzała po ubraniu pułkownika, a postać An Zhe stopniowo się zmieniała. Po całkowitym przekształceniu uwolni się od więzów ludzkiej formy i będzie mógł swobodnie wędrować po Otchłani.

W połowie transformacji Lu Feng nacisnął jego brzuch. Ten facet zawsze lubił się tak zabawiać.

Kiedy będziesz miał zarodnik? – zapytał.

Jego ton był tak rzeczowy, jakby pytał: „Kiedy zamierzasz mieć dziecko?”.

Oczywiście to nie było takie proste.

Po pierwsze An Zhe nie mógł urodzić, mógł tylko wyhodować zarodnik, który do niego należał. Spora, zgodnie z wyjaśnieniami Polly’ego, była młodziutką formą nowego ciała.

Poza tym młodzieniec nie miał pojęcia, kiedy będzie miał zarodnik. Nie pamiętał już, kiedy pierwsza spora zaczęła rosnąć, ani z jakiego powodu.

Nie wiem – powiedział. – Tak bardzo chcesz mieć malutki zarodnik? – zapytał jeszcze.

Tak – odparł Lu Feng.

Dlaczego?

Bo to zabawne – rzucił pułkownik.

An Zhe znów był na niego wściekły.

Naprawdę było tak zabawnie pogrywać sobie podświadomie z zarodnikiem?

Nie pozwolę ci się z nim bawić – oświadczył.

Lu Feng poważnie pogładził go po brzuchu, jakby to mogło przyspieszyć rozwój spory.

Chłopak nie zawracał już sobie nim głowy. Kontynuował zmianę postaci, używając grzybni do ciasnego skrępowania swojego towarzysza.

Mężczyzna odsunął część strzępek, a potem zawiązał dwa pasma na kokardkę. An Zhe rozwiązał się jednak za pomocą swojej specjalnej techniki.

Lu Feng zawiązał bardziej skomplikowany węzeł.

An Zhe go rozplątał.

Kolejny węzeł.

Rozplątany.

W końcu An Zhe całkowicie odebrał mu oba pasma grzybni.

Co za dziecinna gra, nawet ludzkie niemowlęta nie chciałyby się w to bawić.

Pułkownik zachichotał cicho, po czym oddzielił pokaźny pęk grzybni i zaczął go przeczesywać.

An Zhe nie potrzebował tego rodzaju obsługi. Po każdym głaśnięciu Lu Fenga zabierał część pasemek z powrotem. Dziesięć minut później skurczył się już do trzech czwartych normalnego rozmiaru i był teraz zaledwie wielkości orzecha kokosowego.

Pułkownik jakby nagle dokonał jakiegoś odkrycia.

Potrafisz się zmniejszyć? – zapytał.

Potrafię.

To także było coś, co An Zhe odkrył ostatnio; mógł kontrolować rozmiar swojej postaci. Kto wie, może miało to coś wspólnego z bezmyślnym jedzeniem, chociaż przecież minęło sporo czasu od kiedy jadł podejrzane rzeczy.

Możesz stać się jeszcze mniejszy? – usłyszał pytanie Lu Fenga.

An Zhe spróbował zebrać grzybnię trochę ciaśniej i przybrał wielkość jabłka.

Skurczył się bardziej, zmniejszając się do rozmiaru piłeczki pingpongowej.

Wydawało się, że mógł kontynuować.

Wciąż czuł, że kontroluje grzybnię i dalej się kurczył.

Nagle jego ciało stało się nieważkie i wzleciało do góry.

Zaskoczony zdał sobie sprawę, że to Lu Feng go podniósł.

Następnie został wrzucony do kieszeni na piersi jego munduru.

Zapięto ją z kliknięciem zatrzasku.

Idźmy gdzieś się zabawić. – Ton mężczyzny był lekki i spokojny, sprawiał wrażenie całkiem pogodnego.

– …

Pułkownik musiał mieć jakieś dziwne poczucie szczęścia.

Tłumaczenie: Dianthus

2 Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.