– Pułkownik, szanowany sędzia, może odbywać areszt domowy wyłącznie w moim laboratorium – powiedział ze śmiechem doktor Ji, kładąc na stole stos wydruków. – Chcesz, żebym ci przyniósł coś do jedzenia?
Osobą, która zajmowała miękki fotel należący do doktora, nie był on sam, lecz Sędzia w czarnym mundurze. Założył lekceważąco ręce i skrzyżował nogi. Na jego piersi brakowało srebrnej odznaki, lecz lukę kolorystyczną wypełniły srebrzyste kolce, nadal czyniąc jego strój i wygląd nienagannymi.
Omiótł mroźnym spojrzeniem srebrno-szare laboratorium.
– Myślisz, że chcę tutaj zostać?
– Sugerowałbym, żebyś był dla mnie miły. Nie jestem wymagający i wystarczy, jeśli mi okażesz jedną setną przyjaźni z dzieciństwa. Musisz zrozumieć sytuację – dodał. – Sądowi Procesowemu trudno bronić siebie samego. Jeśli nawet ja, twój jedyny przyjaciel w bazie, przestanę cię akceptować, ludzie natychmiast rozerwą cię na strzępy. Słyszałem, że w Centrum Zjednoczonego Frontu odbyły się już trzy spotkania poświęcone debacie, czy kwalifikacje sędziów do zabijania powinny zostać usunięte z ustawy o sędziach. – Mrugnął żartobliwie. – Żałujesz, że wróciłeś z dziczy?
Zamierzał wywołać zmianę nastroju rozmówcy, ale mu się nie udało. Wyraz twarzy Lu Fenga pozostał niezmieniony.
Od chwili odkrycia bezkontaktowego skażenia genetycznego oraz wymianę składników substancji nieożywionych w bazie zapanowała atmosfera paniki. Bieguny magnetyczne mogły w każdej chwili zostać uszkodzone przez zniekształcenie i pożarte przez potwory lub zlać się ze stalową podstawą. Osiem tysięcy mieszkańców bazy stanowiły elity i przywódcy wojskowi oraz naukowcy z Latarni. Były to najbardziej wybitne jednostki spośród całej ludzkości. Mając nieprzeciętne IQ, mogli lepiej przewidzieć grozę nieuchronnie nadciągającego dnia zagłady. Umierająca baza pogrążona była w pełnym napięcia spokoju, niczym jezioro pokryte cienką warstwą lodu. Wyglądał solidnie jak złoto, ale wystarczyło rzucić kamieniem, by całe popękało.
Wszystko zaczęło się od strzelaniny dziesięć dni temu.
– Gdyby to był ktoś inny, wszystko byłoby w porządku. Ale ty… – Lekarz spojrzał na obojętnego Sędziego i zacisnął zęby.
Zabity człowiek był szanowanym naukowcem z Latarni, który wniósł wybitny wkład w obliczanie trajektorii i ulepszanie pocisków artyleryjskich. Był geniuszem przemysłu wojennego. Naturalnie uwielbiali go badacze tej dziedziny, a także cieszył się szacunkiem wojska.
Przed dziesięcioma dniami Lu Feng i Seraing napotkali tego mężczyznę w korytarzu Centrum Zjednoczonego Frontu i skinęli sobie nawzajem głowami na powitanie.
Jednak w chwili, gdy się mijali, Lu Feng wyciągnął broń, którą jego towarzysz miał przypiętą u pasa. Precyzyjnie jak zawsze wycelował, szybko i zdecydowanie naciskając spust. Kula trafiła w tył głowy eksperta od pocisków. Tkanka rozbryzgnęła się na wszystkie strony, a zwłoki upadły na ziemię. To zaszokowało całą bazę.
Studenci i przyjaciele zmarłego twierdzili, że był on bystry, uprzejmy, miły i nie wykazywał żadnych oznak infekcji. Zwrócili się do Sądu Procesowego o wydanie osądu.
Jednak podejrzany o infekcję człowiek nie żył, zaś sprzęt do testów genetycznych był kompletnie zniszczony z powodu uszkodzenia kluczowych elementów podczas fuzji materii dwa miesiące temu. Nie było podstaw do potwierdzenia wyroku Sędziego. Jedynym argumentem pułkownika było oświadczenie, iż działał on w pełnej zgodzie z zasadami Sądu Procesowego.
Wyciągnięto wiele starych spraw. Wróciło nawoływanie do upublicznienia zasad procesu i to nasilone do maksimum. Jednakże uprawnienia przyznane Sądowi Procesowemu przez ustawę o sędziach spowodowały, że nie można było posłać Lu Fenga pod sąd wojskowy, a kontrowersje związane z ustawą wspięły się na wyżyny. Młody mężczyzna o imieniu Colin twierdził, że był pionierem ruchu antysędziowskiego w Mieście Zewnętrznym. Uszedł z katastrofy, w wyniku której pozostało przy życiu tylko osiem tysięcy osób wyłącznie dlatego, że był nauczycielem w Ogrodzie Edenu. Teraz ten entuzjastyczny młodzieniec znowu wykrzykiwał hasła, które niegdyś rozbrzmiewały w Mieście Zewnętrznym, potępiając nieustanne deptanie natury ludzkiej przez system militarny bazy. Szybko zdobył sporą liczbę wiernych zwolenników.
W tej sytuacji Centrum Zjednoczonego Frontu podjęło decyzję o stłumieniu buntu, lecz mieszkańcami bazy byli głównie naukowcy z Latarni oraz personel Ogrodu Edenu. Centrum Zjednoczonego Frontu musiało oszczędzać siły i nie mogło prowadzić ciężkich walk. Śmierć jednej osoby powodowała redukcję populacji o jedną ośmiotysięczną. Zamieszki w społeczeństwie liczącym osiem tysięcy osób wydawały się problemem nie do rozwiązania. Demonstracje osiągnęły apogeum, gdy rozgłoszono pewien mało znany fakt z historii Latarni.
Pochodził ze ściśle tajnego archiwum frakcji fuzji sprzed wielu lat. Obecnie jej istnienie podawano w wątpliwość, ale kiedyś miała niekwestionowane możliwości badań naukowych. Po dziesięciu latach eksperymentów i obserwacji oszacowano, że prawdopodobieństwo, iż żyjąca osoba zainfekowana obcymi genami zachowa pewien poziom ludzkiej świadomości, wynosi jeden do dziesięciu tysięcy. Z kolei sześćdziesiąt pięć procent zakażonych prawdopodobnie częściowo odzyska świadomość w ciągu trzech lat od przemiany w potwora.
Co gorsza, tym szacunkom towarzyszyła pewna obiektywna uwaga. Jeden na dziesięć tysięcy oraz sześćdziesiąt pięć procent stanowiły wynik teoretyczny. W rzeczywistości prawdopodobieństwo mogło być nieco wyższe.
W dniu wycieku tych danych w całej bazie zapanowało szaleństwo. W odpowiedzi Colin napisał długi artykuł zatytułowany: Sto lat Sądu Procesowego – grzech nie do zweryfikowania.
W tym samym czasie przed siedzibą sądu zaczaił się niezrównoważony żołnierz i strzelił do sędziego. Mówiono, że jego ukochany oficer i towarzysz broni zginął z ręki sędziego. Niestety sędzia okazał się sto razy lepszym wojskowym pod każdym względem i kula nawet go nie drasnęła. Mimo to ten czyn zainspirował innych. Przez jakiś czas Sąd Procesowy stał się celem wszelkiego rodzaju ataków.
Trwało to dopóty, dopóki doktor Ji nie złożył wniosku do Latarni.
Zasugerował w nim, że próbka zarodnika z Otchłani wykazywała bezprecedensową odporność na infekcje i zniekształcenie. Gdyby ten mechanizm dało się zbadać i zastosować u ludzi, oni również mogliby posiąść tę cenną cechę. Jednakże ta dziwna spora przejawiała niezwykle bliski związek z pracownikiem Sądu Procesowego. Gdy tylko miała z nim kontakt, jej tempo wzrostu i żywotność komórek wzrastały.
W związku z tym pułkownik Lu musiał współpracować z projektem badawczym, a baza musiała mu zapewnić bezpieczeństwo, ponieważ mógł być ostatnią nadzieją ludzkości.
W ten oto sposób Lu Feng pojawił się w laboratorium doktora Ji.
– Przewidywany czas trzech miesięcy dobiega końca. Wprawdzie nie mamy precyzyjnych danych, ale losy ludzkości weszły w fazę końcowego odliczania – powiedział lekarz, siadając naprzeciwko Lu Fenga. – Pierwotnie Główne Miasto nigdy się nie przejmowało systemem sędziów, ale teraz czeka je osąd, tak jak Miasto Zewnętrzne. Musisz zrozumieć, że jeśli zniekształcenie dotknie biegun magnetyczny, ludzie będą narażeni na infekcje i wszyscy staną przed sądem. Każdy może zginąć od twojej kuli. Chociaż Sąd Procesowy jeszcze nic nie zrobił, stał się powszechnym mentalnym wrogiem. Całkowite zniekształcenie w końcu nadejdzie. Każdy ma nadzieję, że będzie tym jednym na dziesięć tysięcy albo znajdzie się wśród tamtych sześćdziesięciu pięciu procent. Obalenie ciebie pozwoli im żyć dłużej. To nie ma nic wspólnego z tobą. Przetrwanie to instynkt biologiczny. – Spochmurniał z lekka i wyszeptał: – Bez względu na wywieraną przez te wszystkie lata presję, Sąd Procesowy nie ujawnił ani jednego słowa na temat zasad osądu. Wierzę, że miałeś ku temu powody. Natomiast chcę ci zadać inne pytanie. Czy znałeś wcześniej te dane z archiwum frakcji fuzji?
Lu Feng spojrzał przez niego jak przez powietrze, a jego wzrok spoczął na zarodniku unoszącym się w zielonej pożywce.
Ponieważ pułkownik znajdował się w pokoju, grzybnia spory rozciągnęła się zrelaksowana. Zarodnik urósł nieco i był obecnie wielkości ludzkiej dłoni.
– Są jakieś wyniki? – zapytał lekko mężczyzna.
– Niestety nie. Ten maluch jest kłamcą jak An Zhe. Teraz jego jedyną funkcją jest bycie twoją tarczą i nie wiem, jak długo będzie mógł cię ochraniać. – Doktor spojrzał Lu Fengowi w oczy.
Te zielone oczy. Mieszkańcami Bazy Północnej byli głównie Azjaci, choć można było spotkać również sporo mieszańców. Popularne były więc czarne tęczówki, chociaż niebieskie czy brązowe też nie należały do rzadkości. Jednak ta mroźna zieleń była absolutnie wyjątkowa. Czasami doktor ulegał iluzji, że te oczy były jakąś materią nieorganiczną pozbawioną normalnych ludzkich uczuć.
Zdawało się, że bez względu na to, ilu ludzi zabił lub jak był traktowany przez innych, Lu Feng pozostawał nieporuszony. Nie okazywał potrzeby zrozumienia ani wybaczenia. Zawsze był taki wyniosły.
Lekarza ogarnęło uczucie bezsilnego rozgoryczenia.
– Nie powinienem się o ciebie troszczyć ani cię pocieszać. Nie obchodzi cię to. – Wziął głęboki oddech i rozłożył ręce. – Za każdym razem, kiedy próbuję sam siebie przekonać, że jesteś dobrym człowiekiem, robisz coś, co mi pokazuje, że jesteś naprawdę… jesteś naprawdę cholernie utalentowany w byciu obojętnym.
Przyjrzał się twarzy Lu Fenga. Jej rysy były silne i eleganckie, jak u rzeźbionej lalki. Niestety materiał, z którego ją wykonano, stanowił bryłę lodu nietkniętego od tysięcy lat. Sytuacja na zewnątrz była tak napięta, że doktor obawiał się, że ktoś rozwali drzwi do laboratorium i rzuci kamieniem w Sędziego, ale ten człowiek nie wykazywał żadnych oznak wewnętrznego bólu ani udręczenia. Przeciwnie, spuszczone rzęsy nadawały mu wyraz uroczystego spokoju niczym czarny motyl, który przycupnął na oknie świątyni.
Ustawa o sędziach wciąż nie została uchylona, zaś autorytet Lu Fenga nadal był bardzo wysoki. W tym momencie na monitorze komputera stojącego obok niego odtwarzano w czasie rzeczywistym obraz z zatłoczonej bazy, potwierdzający, że nikt nie uległ infekcji.
Lekarz zrezygnował i rzucił sarkastyczną uwagę:
– Jestem ciekawy, jaką zrobisz minę, gdy cała baza pośle cię na szubienicę. – Powiedziawszy to, wbił wzrok w oczy pułkownika, próbując przyłapać go na jakiejś emocjonalnej reakcji. Niestety Lu Feng nie był zainteresowany jego intensywnym spojrzeniem. Patrzył na zarodnik, na całą aparaturę z pożywką, albo może na coś w pustce.
– Dziękuję, zasłużyłem na to – powiedział chłodnym głosem.
Doktor Ji zacisnął leżącą na stole pięść, a potem ją rozluźnił. W końcu oparł się o krzesło.
– Powinienem cię wyrzucić. Od dawna byłeś szalony.
– Jestem przy zdrowych zmysłach. – Sędzia w końcu przeniósł wzrok na rozmówcę. – Czy mogę coś zrobić w laboratorium, żeby ci pomóc?
– Patrz na swojego grzybka i spraw, żeby szybciej rósł – odrzekł lekarz. – Jeśli możesz, pomóż mi nasłuchiwać kanału komunikacji z instytutem badawczym.
Tłumaczenie: Dianthus
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Dianthus dzięki wielkie za tłumaczenie :zachwyt2:
Ciekawe o czym sędzia tak intensywnie myśli :WeiMądruś: Dianthus ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: