Little Mushroom

Rozdział 239 min. lektury

Nie flirtuję – wyszeptał An Zhe, przekazując notatnik Lu Fengowi, który przyjął go od niego z uniesionymi brwiami. Chłopak zdjął także okrycie. – Twój płaszcz. Dziękuję.

Lu Feng zawiesił płaszcz na ramieniu i spojrzał na An Zhe.

Nie musiałeś na mnie czekać – oznajmił. – Trzeba było położyć to przy bramie.

An Zhe nie odpowiedział. Patrzyli sobie w oczy przez kilka chwil.

Czy… Wszystko w porządku?

Tak. – Lu Feng odwrócił wzrok. Jego ton był lekki, tak jakby sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca.

Och… – wymamrotał An Zhe. – Gdzie idziesz?

Pułkownik spojrzał się na niego. Jego zielone oczy zawsze przypominały An Zhe coś chłodnego przeplecionego z miejskim wiatrem, a do tego przed chwilą zdjął ciepłe okrycie, więc zadrżał lekko.

Lu Feng rzucił mu z powrotem swój płaszcz.

Nie wiem. Najpierw cię odprowadzę.

Chłopak znowu założył ubrania pułkownika, który natychmiast ruszył dalej.

Po obu stronach drogi stali protestujący. Wyglądali poważnie, a ich wargi były napięte i wygięte w podkówkę. Nie odłożyli transparentów, lecz część kartek rozwiał nocny wiatr.

Wszyscy patrzyli na nich milcząco, a zieleń, fiolet i pomarańcz zorzy odbijały się na ich twarzach, tworząc w połączeniu z odcieniem skóry dziwny, metaliczny kolor. W oczach tych ludzi An Zhe zobaczył nienawiść i czujność. Gdyby nie bali się broni Lu Fenga i jego uprawnień do zabijania, to na pewno nie pozwoliliby im przejść bez słowa.

Te same oczy skierowały się na An Zhe. Można było wręcz rzec, że sporo ludzi na niego patrzyło. Chłopak nie mógł powstrzymać się przed przysunięciem bliżej pułkownika. Teraz wiedział, dlaczego ten chciał go odprowadzić. Sam z siebie podszedł do ich wroga, więc teraz obserwowali go niczym stado wygłodniałych wilków.

Na szczęście choć tłum nie był mały, był niczym w porównaniu z wielkością dzielnicy. Pięć minut później zostawili ich daleko w tyle, kierując się w stronę strefy mieszkalnej.

Wszystkie budynki były oświetlone przez zorzę. Szara, betonowa droga poprzecinana była plamami cienia i światła. Bloki rzucały długie cienie, a ich nieregularne kształty nakładały się na siebie.

An Zhe nie wiedział, co powiedzieć, a Lu Feng także nie zaczął żadnej rozmowy.

Choć było późno, to okolica wcale nie była spokojna. Wyminęła ich wielka ciężarówka wojskowa, zatrzymując się na rozwidleniu dróg. Ze środka wysiedli ludzie, którzy przybyli tu, by schronić się przed nadciągającym kataklizmem. Grupa żołnierzy i ubrany w białą koszulę urzędnik miejski, trzymający w dłoni notatnik, zaprowadzili ich do pobliskiego budynku.

Jak długo będziemy musieli tu zostać? – zapytał żołnierza jeden z mężczyzn.

Widzisz, jaka jest sytuacja? – padła odpowiedź.

Słyszałem, że w tej dzielnicy na razie jest bezpiecznie. Możecie to zagwarantować? – zapytał inny.

Nie jesteśmy pewni. Musimy czekać, aż Latarnia zbada sprawę.

No to… – Ktoś zaczął zadawać kolejne pytanie, lecz żołnierze mu przerwali.

Chodźcie szybko.

Rozległ się dźwięk kroków i wszyscy weszli do środka. An Zhe spojrzał w górę, na prawą stronę budynku – był to blok 55. Lu Feng się nie zatrzymał, przechodząc obok znajdującego się trzydzieści metrów dalej bloku 56. Blok 56…

Coś w sercu An Zhe drgnęło. Spojrzał na oznaczenie, a potem na zaciemnione wejście znajdujące się pośrodku budynku. Znajdował się niedaleko bramy. Wojsko zaczęło już umieszczać ludzi w bloku 55, więc wkrótce nadejdzie pora na 56.

Chcesz wejść? – rozległ się głos Lu Fenga.

An Zhe potrząsnął głową.

Wejdź, jeśli chcesz. – Ton mężczyzny był pozbawiony wyrazu.

Chłopak podejrzewał, że sędziowie byli szkoleni w sztuce czytania myśli.

Chodźmy – powiedział w końcu.

Lu Feng się odwrócił, kierując w stronę bloku 56. An Zhe poszedł za nim, wyjmując z kieszeni kartę identyfikacyjną. Odbito na niej szereg cyfr: 3260563209. Oznaczały pokój 9, piętro 2, sekcję 3, blok 56.

To nie był pokój An Zhe, ani jego identyfikator. Należał do Vance’a, mężczyzny, który zabrał go do bazy. Gdy jego ciało zostało zabrane, jeden z żołnierzy przekazał chłopakowi kartę na pamiątkę. An Zhe nosił ją od tamtej pory ze sobą.

Użył jej do otworzenia drzwi. Wciąż działała, co oznaczało, że baza nie zaanektowała jeszcze tego pokoju. Wszedł do środka, włączając światło. Pomieszczenie było proste, a leżąca na łóżku pościel wzburzona, tak jakby właściciel dopiero co wstał. Na stole leżało kilka przedmiotów codziennego użytku, szklanek, paczek papierosów i zapalniczka. To był dom Vance’a.

Minął miesiąc od jego śmierci i An Zhe czasami go wspominał. Zastanawiał się, dlaczego Vance postanowił wrócić do bazy pomimo możliwości infekcji. Jednak po doświadczeniu śmierci i strachu tak wielu ludzi miał wrażenie, że w pewnym sensie go rozumiał.

Zdominował go własny instynkt, każąc mu ryzykować własnym życiem, by wedrzeć się w głąb bazy i znaleźć swój zarodnik. Ludziom ta motywacja mogłaby się nie spodobać, bo w przeciwieństwie do zwierząt polegali na emocjach. Wykonywane przez nich czynności nie miały nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i dla nich każdy powód był dobry. Jeśli to zapamięta, to niewytłumaczalne ludzkie zachowania nie będą dla niego aż tak trudne do zrozumienia.

An Zhe delikatnie wsunął identyfikator pod paczkę papierosów. Pamiętał, jak Vance palił. Po tym drobnym geście odwrócił się i wyszedł. Lu Feng opierał się o framugę, czekając na niego. Jego wzrok osunął się na chłopaka jak opadający płatek śniegu i wydawał się być inny niż w przeszłości.

Co się stało? – zapytał An Zhe.

Subiektywnie wierzę, że jesteś człowiekiem – oznajmił Lu Feng, odwracając się i wychodząc.

Chłopak podążył za nim bez słowa. Sędzia ciągle wątpił w jego człowieczeństwo.

Kiedy byli z powrotem na ulicy, komunikator Lu Fenga zabrzęczał, a z głośniczka dobył się głos doktora.

Wykrywacz jest używany do osądu przy bramie, a emocje mieszkańców nieco się uspokoiły. Latarnia jutro przyśle pięć kolejnych urządzeń, ale to wciąż za mało. Będziesz potrzebny, Sędzio.

Wiem. – Głos pułkownika był zimny. – Wrócę za dnia.

Dziękuję, dobrze dzisiaj wypocznij. – Doktor zawahał się na chwilę, po czym kontynuował: – Howard jest martwy. Co teraz? Jesteś jedynym pułkownikiem w Mieście Zewnętrznym z władzą wykonawczą. Pułkownik z ratusza jest urzędnikiem miejskim i osiwiał od samego zarządzania zasobami awaryjnymi.

Sąd Procesowy tymczasowo przejmie miejską stację obronną, a wojsko będzie przydzielone do prac ratowniczych. Mam nadzieję, że po Dniu Sądu Latarnia pomoże nam wymyślić plan ponownej aktywacji rozpraszaczy.

Oczywiście – odparł rozmówca.

Lu Feng się rozłączył i wybrał numer do Sądu Procesowego, by wszystko z nimi ustalić. An Zhe ukradkiem nadstawił uszu. Słowa Sędziego były proste i jasne, a jego ton zimny jak zawsze. Wiele rzeczy się dzisiaj wydarzyło, ale Lu Feng zawsze był Lu Fengiem.

Chłopak spojrzał na profil Lu Fenga i zrozumiał znaczenie słów doktora. Ten mężczyzna jutro wróci do bram dzielnicy. Sam się na to zgodził. Młody sędzia powiedział, że pułkownik walczył przeciwko niewyobrażalnym potworom. Możliwe, że po prostu był do tego już przyzwyczajony i dlatego jego jedyną reakcją dzisiaj było po prostu opuszczenie tamtego miejsca.

Pułkownik skończył rozmawiać, gdy tylko dotarli do bloku 117. Wyglądało na to, że Lu Feng znał drogę lepiej od niego, bo dotarli bez zbędnego kluczenia. W jego pokoju wszystko było takie, jak je zostawił. Wyjątkiem była jedna rzecz, która wcześniej stała pod ścianą, ale nawet gdyby An Zhe miał dziesięć razy większe jaja, to nie śmiałby zapytać, gdzie podziała się lalka.

Czy chciałbyś wejść? – zapytał An Zhe.

Nie ma takiej potrzeby. Odpocznij.

Chłopak zawahał się przez chwilę, po czym zapytał:

W takim razie… Dokąd pójdziesz?

Le Feng zmarszczył brwi, tak jakby się nad tym zastanawiał.

Nie wiem – odparł po chwili.

Ekran komunikatora pokazywał godzinę jedenastą w nocy. Po krótkim przeliczeniu chłopak doszedł do wniosku, że pułkownik był na nogach od prawie czterdziestu godzin.

Zdawał sobie sprawę, że dzisiejsze wydarzenia były naglące. Wiele rzeczy zostało załatwionych przez Lu Fenga i Howarda, którzy dali z siebie wszystko, by umieścić mieszkańców w Dzielnicy Szóstej. Jednak członkowie Sądu Procesowego i miejskiej stacji obronnej przez jakiś czas mogą nie mieć biura czy innej stałej rezydencji. Możliwe, że przejmą osiedle znajdujące się najbliżej bramy.

Jednak miał wrażenie, że Lu Feng może nie chcieć wrócić jeszcze w tamte okolice. An Zhe nie rozumiał swoich uczuć. Podświadomie zacisnął pięści i wydął usta.

O co chodzi? – zapytał Sędzia. Jego ton był niski, a światła oświetlające korytarz bardzo ciemne. Może to ich wina, ale sylwetka pułkownika nie wyglądała na tak silną jak zwykle.

An Zhe podjął decyzję. Musiał nawiązać z tym mężczyzną lepsze relacje, nawet jeśli robił to tylko dla swojego zarodnika.

Jeśli… jeśli nie masz gdzie się podziać… – Chłopak zerknął na Lu Fenga. – To możesz zostać tutaj.

Tłumaczenie: Ashi

2 Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.