Lu Feng wyciągnął An Zhe, owinąwszy jego głowę kurtką od munduru. Oczywiście szef Shaw oraz Poeta również zostali zabrani, ale oni musieli sobie zakryć głowy własnymi rękami.
Pułkownik włączył mały ultradźwiękowy zagłuszacz, chwilowo oczyszczając obszar w promieniu dziesięciu metrów wokół nich. An Zhe bezpiecznie dotarł do samochodu, a jego towarzysze wsiedli razem z nim. Trzech ludzi stłoczyło się na tylnym siedzeniu.
Lu Feng wrócił na miejsce kierowcy.
– Jest przeciążony – powiedział.
Chłopak w jakiś niewytłumaczalny sposób czuł, że to znowu on jest celem ataku.
Szef Shaw wyszedł z inicjatywą.
– Raportując pułkownikowi – odezwał się – nie jestem istotą ludzką i nie jestem przeciążony.
– Och – rzekł Lu Feng.
Wybrał jakiś numer.
– Plan ratunkowy z użyciem zagłuszaczy ultradźwiękowych jest wykonalny. Zaleca się ewakuację mieszkańców na dużą skalę.
– Przeniesienie do podziemnego schronu? – Z komunikatora dał się słyszeć głos Howarda.
– Jadę do Dzielnicy Ósmej, aby potwierdzić, że schron jest bezpieczny – odparł Sędzia.
– Dzięki za pomoc.
Lu Feng uruchomił silnik i skierował samochód w stronę Dzielnicy Ósmej. Po drodze jego komunikator zaczął wariować. Urząd Miasta dzwonił po pomoc, a Dzielnica Piąta poprosiła o wsparcie. Zaraz po wysłaniu jej posiłków zadzwonił Sąd Procesowy z informacją, że brakuje mu ludzi.
Pułkownik zaczął odpowiadać coraz bardziej mechanicznie.
– Proszę udać się do miejskiej stacji obronnej.
– Proszę udać się do miejskiej stacji obronnej.
– Proszę udać się do miejskiej stacji obronnej.
– Dobra robota, proszę udać się do miejskiej stacji obronnej.
– Lu Feng, ty pieprzony…
Tym razem to był Howard. Sędzia po prostu się rozłączył. Zmarszczył lekko brwi i zwrócił się do siedzącego obok badacza.
– Otrzymaliśmy jakąś wiadomość z Dzielnicy Szóstej?
– Wygląda na to, że nie.
Lu Feng wybrał numer.
– Dzielnica Szósta?
– Halo, to urząd miejski Dzielnicy Szóstej. Czy mógłbym poprosić o… – Głos operatora był tak spokojny, że nawet An Zhe był zaskoczony.
Pułkownik jeszcze mocniej zmarszczył brwi.
– Z tej strony Lu Feng z Sądu Procesowego. Jaka jest sytuacja w Dzielnicy Szóstej?
Po drugiej stronie przez moment panowała cisza.
– W Dzielnicy Szóstej wszystko w normie. A czemu…
Sędzia znowu mu przerwał.
– Wszystko u was w porządku?
– Tak.
Lu Feng po prostu się rozłączył i spojrzał na badacza. Ten był początkowo oszołomiony, ale po chwili nie mógł już opanować podniecenia.
– Jest tylko jedno wytłumaczenie. Procedura awaryjna dotycząca rozpraszacza ultradźwiękowego w Dzielnicy Szóstej została pomyślnie aktywowana.
– Łał! – wykrzyknął Poeta.
Sędzia ponownie połączył się przez komunikator.
– Tutaj Lu Feng z Sądu Procesowego. Proszę ponownie potwierdzić, że w Dzielnicy Szóstej wszystko jest w porządku. Proszę potwierdzić, że urządzenie rozpraszające działa normalnie.
– Wszystko w normie. – Głos operatora był nieco zdezorientowany. – Panie pułkowniku, czy coś się stało?
– Tak. – Odpowiedź Lu Fenga była krótka i bezpośrednia. – Proszę natychmiast wznieść barierę ochronną, potwierdzić dostawę towarów i przygotować schronienie awaryjne.
– Tak jest!
– Howard, sytuacja się zmieniła. Całe miasto schroni się w Dzielnicy Szóstej.
– Okej – padła odpowiedź. – Miejska stacja obronna będzie odpowiedzialna za bezpieczeństwo i transfer mieszkańców.
– Przyjąłem – odrzekł Lu Feng. – Sąd Procesowy przejmuje odpowiedzialność za kontrolę ludzi.
– Dzięki za kłopot.
Pułkownik rozłączył się i ponownie wybrał numer. An Zhe zauważył, że tym razem był niezwykle krótki.
– Główne Miasto, Centrum Zjednoczonego Frontu. Witam, pułkowniku Lu.
– Sąd Procesowy, Lu Feng. Wnioskuję o pozwolenie na przetestowanie całego miasta.
– Proszę podać przewidywany współczynnik śmiertelności i czas trwania egzekucji.
Sędzia milczał przez kilka sekund.
– Sześćdziesiąt procent i pięć dni.
– Proszę czekać.
– Osądzić całe miasto… – An Zhe usłyszał mruknięcie Poety. – Czyż to nie jest…
Szef Shaw patrzył prosto przed siebie.
– Dzień Sądu.
Pięć minut później z komunikatora dobiegł głos:
– Jest pozwolenie na egzekucję.
– Tak jest.
Samochód zawrócił i skierował się w stronę Dzielnicy Szóstej. Po drodze An Zhe zauważył, że Lu Feng był wyjątkowo milczący.
Gdy wjechali na drogę Dzielnicy Piątej, zaparkował przed nimi ogromny opancerzony pojazd miejskiej stacji obronnej. Na jego dachu prowizorycznie zainstalowano brzydkie urządzenie ultradźwiękowe, które pomogło ocalić mieszkańców budynku. Pułkownik zatrzymał pancerny pojazd i otworzył drzwi.
– Idę na spotkanie, aby się przygotować na Dzień Sądu – oznajmił. – Wy jedźcie ze strażą miejską.
Chłopak mógł jedynie ślepo wykonać jego polecenie. Dopiero gdy żołnierze miejskiej stacji obronnej wepchnęli go do wozu, nagle sobie przypomniał, że zapomniał oddać Lu Fengowi płaszcz. Mężczyzna nawet o niego nie poprosił.
Było już za późno, by wysiąść i szukać pułkownika. Rozległ się stłumiony dźwięk, gdy drzwi pojazdu się zasunęły, światło zniknęło i wóz ruszył w stronę Dzielnicy Szóstej. Wokół w ciemności tłoczyli się ludzie. Poeta mocno chwycił go za rękę, drugą dłonią ściskając rękaw szefa Shaw. Pojazd zakołysał się lekko. W dusznym, przesyconym wilgocią powietrzu nawet nie było jak zapłakać.
– Słyszeliście to? – odezwał się Poeta. – W czasie tego Dnia Sądu oczekiwana śmiertelność wynosi sześćdziesiąt procent.
– Mhm – mruknął An Zhe.
– Trochę się boję – wymamrotał Poeta. – Czy wyjdziemy z tego żywi?
Młodzieniec nie wiedział. Był trochę zdenerwowany, ale nie z powodu Dnia Sądu. Przyczyną było ugryzienie przez robaka. Poeta zdawał się wyczuwać jego sztywność i poklepał go po plecach.
– Nie bój się i prześpij się trochę.
Chłopak zamruczał cichutko i zamknął oczy. Pojazdem trochę trzęsło, co wzmagało senność u ludzi.
Świat pociemniał, a przed oczami An Zhe nagle pojawiła się pewna scena. Ziemia, wiatr, niewyraźne, choć szerokie pole widzenia i dziwne fluktuacje, niewidoczne dla człowieka. Frunął, otoczony podmuchami wiatru, a jego ciało było bardzo lekkie. Dokąd leciał? Zobaczył rozmyte, szare miasto, emitujące fale ciepła…
Obudził się z gwałtownym wstrząsem.
Spojrzał pustym wzrokiem w ciemność przed sobą. Scena była po prostu zbyt niejasna. Nie wiedział, co mogła oznaczać. Jednak spotkał się z podobną sytuacją. W jaskini w Otchłani, kiedy jego grzybnia wchłonęła krew An Ze, która zakorzeniła się w jego wnętrznościach i kościach, spłynęła na niego ludzka wiedza.
Młodzieniec zaczerpnął tchu i opuścił głowę. Niespokojnie potarł ugryziony palec o kciuk. W Otchłani żaden potwór nie myślał nawet o walce z grzybami. Jednak od czasu do czasu zdarzało mu się wpadać na jakieś żywe stworzenia. Jego grzybnia została pokłuta cierniami winorośli, ale nie doszło do skażenia genetycznego. Nie wiedział, czy po prostu miał szczęście, czy powód był całkiem inny.
A jak było tym razem?
***
Katastrofa pojawiła się równie nagle jak sąd.
Była późna noc i słabe, żółte światło świeciło przy wjeździe do Dzielnicy Szóstej. Niezliczona rzesza ludzi czekała w kolejce ciągnącej się wzdłuż muru jak długi wąż znikający gdzieś na granicy pola widzenia. Słychać było dobiegający ze wszystkich stron brzęk skrzydeł owadów. Można sobie było wyobrazić, jak insekty patrzyły pożądliwie na miasto, jak na przytulne miejsce, w którym mogłyby się rozmnażać. W tym momencie dobiegł dźwięk dudniących kół, a grunt zadrżał, miażdżony przez ciężkie opancerzone pojazdy. Wojsko nieustannie ratowało ludzi z dzielnic mieszkalnych. Odpowiedzialność za ich transport przejęła kolej. Czasami do pociągów przedostawały się insekty, ale nikt o to nie dbał. Kiedy mieszkańcy dotarli do przedmieść Dzielnicy Szóstej, zostali ustawieni na końcu kolejki w oczekiwaniu na sąd.
Na proces czekała czarna rzeka niezliczonych ludzi, poruszająca się powoli do przodu. Osoby, które przeszły przez sąd, mogły wejść do bezpiecznej Dzielnicy Szóstej.
W mechanicznej transmisji wciąż przewijały się zwroty: „Prosimy o przestrzeganie dyscypliny w kolejce” oraz „Prosimy o cierpliwość”. Od czasu do czasu słychać było krzyki, gdy jakaś osoba ulegała mutacji, a żołnierze nadzorujący kolejkę z miejsca ją zabijali. Po kilku strzałach w tłumie zamiast początkowego niepokoju zapanowała cisza. Ludzie przemieszczali się bardzo wolno i nikt nie miał ochoty posuwać się do przodu, ale żołnierze cały czas ich prowadzili.
Jednakże głównym źródłem strzałów nie był środek kolejki, lecz brama w murach dzielnicy.
– Siedemdziesiąt lat – mruknął stary człowiek. – I znów nadszedł Dzień Sądu.
Dziewięcioletni chłopiec, trzymany przez starca za rękę, podniósł głowę, ale nikt mu nie dodał otuchy. Oczy starca były puste i tylko mocniej ścisnął dłoń dziecka.
Na zewnątrz owady zabijały ludzi. Zostali ocaleni przed falą insektów, ale w Dzielnicy Szóstej to ludzie zabijali ludzi. Bóg sądził świat na podstawie dobra i zła. Przed Sądem Procesowym nie można było zrobić nic, poza stawieniem czoła śmierci.
Zapadała coraz głębsza noc, a z oddali dobiegał dźwięk wiatru, jak szum odległego przypływu. Dzielnica Szósta była jedynie samotną wyspą na nieprzebranym oceanie.
Rozległ się strzał i jakiś człowiek upadł tuż przed An Zhe. Dwóch żołnierzy odciągnęło jego ciało. W każdej dzielnicy mieszkalnej znajdowała się ogromna spalarnia śmieci, która teraz pełniła rolę krematorium.
Padł następny strzał i kolejny człowiek upadł. Tłum topniał i więcej ludzi zostało zabitych niż wpuszczonych do środka.
Kolejka posuwała się naprzód i An Zhe mógł zobaczyć, jak zorganizowano proces.
Na początku była strefa buforowa, pilnie strzeżona przez straż miejską. Gdyby dana osoba wykazywała widoczne gołym okiem cechy charakterystyczne dla mutantów, strażnicy zabiliby ja od razu. Na tych, którzy przeszli pierwszy etap, po obu stronach bramy czekało czterech sędziów, z których każdy miał prawo weta. Pozwalało im ono zabić w każdej chwili dowolną osobę, jeśli uznali, że nie była człowiekiem, niezależnie od tego, czy pozostali sędziowie się zgadzali z tą decyzją.
Zastrzeleni przez nich ludzie stanowili mniej więcej jedną czwartą wszystkich zabitych. Składanie jaj przez insekty różniło się od zranienia kogoś. Proces mutacji był bardzo powolny, a objawy infekcji nie rzucały się w oczy. Najczęściej sędziowie patrzyli na siebie nawzajem i przepuszczali daną osobę dalej.
W tym momencie osądzany docierał do ostatniego poziomu i jednocześnie najbardziej krwawej strefy.
Lu Feng.
Nie stał wyprostowany ani też nie przyjął poważnej postawy siedzącej. Oparty leniwie o drzwi, pozornie beztrosko bawił się trzymaną w dłoni bronią. Używał jej, korzystając z przysługujących mu najwyższych i ostatecznych praw w procesie.
Oddał kolejny strzał, którym zabił dwunastoletniego dzieciaka. Upadające martwe ciało wciąż obserwowało mężczyznę.
Młody sędzia pobladł. Ze ściśniętym gardłem pochylił się do przodu, próbując opanować mdłości. Lu Feng skierował na niego spojrzenie.
– Zastąpić go.
Mężczyzna został wyprowadzony przez żołnierzy i nastąpiła krótka przerwa. Urzędnicy miejscy, ubrani w białe koszule, podeszli do każdego z sędziów, podając im po butelce lodowatej wody z liśćmi mięty. Jednak Lu Feng jej nie przyjął. Niecałą minutę później przybył nowy sędzia i proces został wznowiony.
Szef Shaw i Poeta przepychali się nawzajem. Żaden nie chciał iść pierwszy. W końcu An Zhe został wypchnięty przed nich. Strażnik obrzucił go wzrokiem i gestem nakazał mu przejść dalej. Czterej sędziowie skontrolowali go i przepuścili.
Młodzieniec stanął przed Lu Fengiem. Zielone oczy Sędziego wpatrywały się w niego. Były lekko przygaszone i nie wyrażały żadnych emocji. Wyglądały tak samo, jak w dniu, w którym spotkali się po raz pierwszy. An Zhe nieznacznie spuścił wzrok.
Przebywał w ludzkiej bazie zaledwie od miesiąca, ale traf chciał, że już czwarty raz stanął przed Sądem Procesowym. Rankiem został ukąszony przez robaka, ale nic się nie wydarzyło, poza dziwnymi obrazami migoczącymi w jego głowie. Jeśli Lu Feng też nie będzie widział problemu…
Właśnie kiedy o tym rozmyślał, zobaczył, że mężczyzna lekko podniósł, a następnie opuścił lewą rękę. Ten gest zezwalał na przejście. An Zhe wydał westchnienie ulgi i ruszył z miejsca. Wciąż miał przy sobie płaszcz i notatnik Sędziego, ale wręczanie mu go w tej chwili wydawało się absolutnie niewłaściwe.
Zatrzymał się przy wejściu.
Przed nim stały duże wojskowe ciężarówki, ściśnięte razem w taki sposób, żeby zaoszczędzić miejsce. Każda z nich mogła pomieścić od 60 do 70 osób. Ci, którzy przeszli przez bramę, mogli wsiąść do pojazdu. Kiedy uzbierał się komplet pasażerów, wojsko zabierało ich do schronu – kilku pustych budynków mieszkalnych. Nawet gdyby się zapełniły, ludzie zostaliby skierowani do zwykłych budynków, zajmując miejsce obok mieszkańców. Krótko mówiąc – wciąż było dokąd pójść.
Jeśli ktoś był mieszkańcem Dzielnicy Szóstej, miał w niej bliskich krewnych lub przyjaciół, mógł się po prostu zająć własnymi sprawami. W ciągu minuty nadeszli szef Shaw i Poeta.
– Uff – westchnął staruszek. – Żyję.
Poeta się uśmiechnął.
– Kiedy uratował nas z miejskiej stacji obronnej, upewnił się, że nie jesteśmy zarażeni, a potem jeszcze całą drogę spędziliśmy w jego samochodzie. To oczywiste, że przeszliśmy test.
Szef Shaw spojrzał na niego.
– Kto przed chwilą nie chciał jako pierwszy z nas stanąć przed sądem?
– Nie pamiętam – odrzekł Poeta.
Staruszek poklepał An Zhe po ramieniu.
– Gdzie mieszkasz? Muszę się gdzieś przespać. Nie spałem od dwóch dni.
– Nie wracam do domu – odpowiedział chłopak.
– To co będziesz robił? – Mężczyzna zmarszczył brwi.
Młodzieniec zacisnął palce na ubraniu.
– Poczekam na niego, aż skończy i zwrócę mu jego rzeczy.
Szef Shaw poklepał go po głowie.
– Zapomnij o tym, nie pójdę do ciebie. Okej, ja też sobie znajdę kochanka – dodał jeszcze.
An Zhe patrzył, jak jego pracodawca odchodzi, nie rozumiejąc, dlaczego użył słowa „też”.
Poeta się odezwał:
– Szef Shaw od tylu lat działa na trzecim piętrze podziemnym i co najmniej 90% pornograficznych książek i filmów pochodzi z jego sklepu. Mówią, że kiedy był młody, miał niezliczoną liczbę kochanków.
Młodzieniec odkrył, że jego pracodawca wydawał się bardzo sławny.
– Znasz go?
– Baza nie jest aż taka duża – uśmiechnął się mężczyzna. – Kto nie zna szefa Shaw?
– Jednak na starość nie jest zbyt romantyczny – kontynuował. – A skoro już mowa o trzecim piętrze podziemnym, przypomniała mi się Du Sai. Widziałeś ją? To najpiękniejsza kobieta w Mieście Zewnętrznym.
An Zhe przytaknął.
– Nie wiem, gdzie ona teraz jest – westchnął Poeta. – Byłoby mi przykro, gdyby umarła…
Chłopak milczał.
Poeta siedział w więzieniu i rzecz jasna nie miał pojęcia, że właścicielka trzeciego piętra podziemnego na czarnym rynku zmarła przed sezonem lęgowym. Potem, patrząc na lekko niepewny wyraz twarzy Poety, An Zhe nagle coś zrozumiał. Śmierć jednej osoby powodowała smutek u innej. To było wyjątkowe uczucie. Może to był jeden z powodów, dla których ludzie lękali się śmierci bardziej niż inne stworzenia.
– Znowu masz ten wyraz twarzy – rzekł Poeta.
– Jaki?
– Jakbyś był tylko obserwatorem, a te wszystkie wydarzenia nie miały z tobą nic wspólnego. – Poeta oparł łokieć na ramieniu młodzieńca i zażartował: – Wyglądasz, jakbyś patrzył i się nad nami litował. Przez chwilę myślałem, że jesteś bóstwem.
An Zhe zamrugał, nie do końca rozumiejąc. Może naprawdę nie wyglądał jak istota ludzka, w końcu był przecież heterogeniczny.
– Już nieaktualne – westchnął Poeta. – Teraz wyglądasz jak głuptas.
– …
Mężczyzna poklepał An Zhe po ramieniu.
– Też będę się zbierał.
– Dokąd idziesz? – zdziwił się chłopak.
– Gdziekolwiek. Miejska stacja obronna nie ma czasu, żeby mnie pilnować. Chcę uciec z więzienia.
Uśmiechnął się do młodzieńca.
– Do zobaczenia.
An Zhe patrzył, jak jego plecy znikały w ciemności. Poeta był więźniem, nie posiadał komunikatora ani karty identyfikacyjnej. Chłopak nie miał pojęcia, dokąd mógłby się udać. Pomyślał, że może pójdzie do swojego chłopaka. A może do kogoś innego, aby mu opowiedzieć historię bazy. A potem w ciągu trzech dni straż miejska znowu go aresztuje.
Po odejściu Poety An Zhe został sam u podnóża muru. To była otwarta przestrzeń. Nie był tam jedyny – w pobliżu kręciło się sporo ludzi, a trochę dalej zebrało się kilka osób, pochłoniętych jakąś czynnością, której nie potrafił zidentyfikować.
Wzniesiona tymczasowo przegroda separacyjna była przezroczysta i niezbyt wysoka, więc widział przez nią plecy Lu Fenga.
Zorza wirowała i zmieniała kształt na niebie. Każdej nocy niebo przybierało inne barwy. Spod bramy nieustannie zabierano ciała, ale niewielu ludzi wpuszczono do środka. Odgłosy wystrzałów i śmierć wydawały się jedynymi wiecznymi rzeczami. Nocna bryza niosła zapach krwi. An Zhe nie widział twarzy Lu Fenga. Pomyślał tylko, że z tyłu wyglądał bardzo dobrze, ale i niezwykle samotnie.
Śmierć jednej osoby powodowała smutek u innej. Czy Sędzia czuł żal z powodu ludzi, których zabił? Może był już do tego przyzwyczajony.
Za jego plecami rozległy się kroki.
– Co ty tutaj robisz? – Właściciel głosu wydawał się go znać.
Chłopak odwrócił się i ujrzał młodego sędziego, którego często widywał z Lu Fengiem. Trzymał butelkę wody miętowej. Wciąż nie wyglądał najlepiej, lecz zachowywał łagodny wyraz twarzy.
– Nie wracasz do siebie?
An Zhe przytaknął.
– Chcę coś oddać pułkownikowi. – Zdjął płaszcz. – Mógłbyś mu go przekazać? – zapytał.
Sędzia się uśmiechnął.
– Czekasz na niego?
Młodzieniec pomyślał o tym. Założył na siebie płaszcz pułkownika tylko raz i już wszyscy uznali, że coś ich łączy.
– Ja i pułkownik… – powiedział.
– Wiem – odparł sędzia nieoczekiwanie. – Po prostu nigdy nie widziałem go z nikim innym.
Wyciągnął rękę.
– Daj mi to.
An Zhe upewnił się, że notatnik i długopis znajdowały się na swoim miejscu, zanim złożył płaszcz i przekazał go mężczyźnie. Sędzia przytrzymał pakunek ręką i lekko opuścił swoje piękne rzęsy.
– Pułkownik czeka już od tak dawna – wyszeptał. – Naprawdę na niego nie poczekasz?
W tym momencie zorza nagle się zmieniła, jak błyskawica ostro oświetlając niebo i ziemię. An Zhe poczuł, że serce zaczęło mu walić jak szalone i wypełnił je nieodparty instynkt. Nie mógł oderwać wzroku od sylwetki Lu Fenga stojącego przy miejskiej bramie, wysokiej i samotnej pośród nocy. Znienacka owładnęło go przeczucie, że gdyby teraz odszedł, do końca życia nie miałby już nic wspólnego z tym człowiekiem.
Znów chwycił płaszcz. Sędzia wpatrywał się w niego.
– Zaczekam – oznajmił chłopak. – Zaczekam na niego.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, rozłożył płaszcz i ponownie rozpostarł go na ramionach młodzieńca.
– Dziękuję – rzekł.
An Zhe odwrócił się, by spojrzeć na Lu Fenga. W czasie ich rozmowy Sędzia zabił kolejne dwie osoby.
– Kiedy zamierza odpocząć? – zapytał.
– Nie wiem, prawdopodobnie za jakieś dwie, trzy godziny.
– Dziękuję – powiedział chłopak.
– Skąd znasz pułkownika? – zapytał jego rozmówca.
Do An Zhe wróciło wspomnienie tamtego dnia.
– Przy bramie miejskiej… – Pominął temat zarodnika. – Podejrzewał, że nie jestem człowiekiem i zabrał mnie na test genetyczny. Przeszedłem go.
Sędzia uniósł brwi. Młodzieniec ciągnął dalej:
– Potem mnie aresztował.
Oczy sędziego wykrzywiły się w uśmiechu.
– Wiem. Naprawdę masz odwagę, żeby robić takie rzeczy.
– …Później trochę bałem się zimna w miejskiej stacji obronnej. Użyczył mi swojego pokoju na jedną noc. – An Zhe odliczał na palcach. – Potem ja i moi przyjaciele zostaliśmy uwięzieni w celi. Nie wiedziałem, co robić i zadzwoniłem po niego. Pomógł mi dostać się tutaj.
Skończył i się zaciekawił:
– Czy pułkownik często pomaga ludziom?
Jeśli tak, to Lu Feng był naprawdę dobrym człowiekiem.
– Nie wiem, z nikim się nie zadaje – odparł sędzia. Potem dodał: – Czasami chciałbym pomagać ludziom, ale nie mam szansy. Nikt nie szuka pomocy w Sądzie Procesowym.
Chłopak zacisnął usta.
– Jesteś naprawdę dobry. Wcale nie jak sędzia – dodał.
Młody sędzia miał bardzo łagodne usposobienie, może nawet najłagodniejsze spośród wszystkich ludzi, jakich spotkał An Zhe. Uśmiechnął się.
– Wiele osób tak mówi. Być może taki talent jak pułkownik ma większe kwalifikacje.
– Na to wygląda. – Pomyślał, że to zimna osobowość Lu Fenga powodowała, że jego osąd był tak dokładny.
– Właśnie mija siódmy rok, od kiedy pułkownik zaczął pracę dla Sądu Procesowego – wyjaśnił sędzia. – Heterogeniczni nie różnią się wyglądem od ludzi, ale my musimy zdecydować, do jakiego gatunku naprawdę należą. Czasami się mylimy i niechcący zabijamy ludzi. To najtrudniejsza rzecz na świecie. Jeśli sędzia patrzy na innych sędziów, mogą wspólnie ocenić, czy mają rację, czy nie. Jednakże w przypadku samego Sędziego, nikt nie potrafi stwierdzić, czy popełnia on błąd. Sprawy, z którymi mierzy się Sędzia, są niewyobrażalnie wielkie. Jak przyczajona heterogeniczność, wątpliwości co do innych… i siebie samego.
– Dlatego pomyślałem, że pułkownik ma coś innego niż obojętność, co dawało mu oparcie przez siedem lat w Sądzie Procesowym. Mam nadzieję, że potrafisz go zrozumieć – dodał sędzia.
Zawsze kierował temat na Lu Fenga, a An Zhe go przejrzał.
W tym momencie mężczyzna lekko zmarszczył brwi i zerknął na miejsce obok muru. Zgromadziło się tam wielu ludzi i liczba ich stale rosła. Młodzieniec w pierwszej chwili myślał, że to mieszkańcy dzielnicy, którzy przyszli popatrzeć, ale wszyscy wyglądali bardzo poważnie, jakby uczestniczyli w ważnym wydarzeniu. Rozmawiali o czymś. Ich głosy były bardzo ciche, lecz An Zhe niewyraźnie wyłapał kilka słów.
– Wskaźnik… straszny…
– 4000 osób…
– Zaczyna się…
Chłopak ujrzał, że sędzia obok niego zmarszczył brwi i gestem przywołał strażników. Natychmiast podeszli, ale ludzie zebrani pod murem się rozproszyli. Były ich setki, lecz liczba ta ciągle rosła. Z dzielnicy wciąż przybywały nowe osoby i dołączały do nich.
Z tłumu ktoś pomachał i An Zhe stwierdził, że ten człowiek macha do niego. Spojrzał uważniej i zobaczył znajomą młodą twarz. To była osoba, którą spotkał pierwszego dnia po przybyciu do bazy ludzi. Ten, który zaprowadził go do budynku 117. Uczestniczył wtedy w proteście.
Do młodzieńca nagle dotarło, co robią ci ludzie i patrzył na nich szeroko otwartymi oczami. Ich lider wyciągnął z kieszeni złożoną na pół białą kartkę papieru i ją rozłożył. Zapełniały ją duże czerwone litery układające się w słowa: „Zaprotestuj przeciwko okrucieństwu sędziów”.
Osoba stojąca obok niego również rozłożyła swoją kartkę. „Natychmiast ujawnić zasady sądu”.
„Proszę opublikować zasady sądu”.
„Brak zgody na powtórkę z Dnia Sądu”.
„Rozliczcie się ze zmarłych”.
„Nie ma akceptacji dla zabijania bez powodu”.
„Odmowa utrzymywania bezpieczeństwa bazy poprzez masowe zabójstwa”.
„Żądamy regularnej oceny stanu psychicznego sędziów”.
„Do Sądu Procesowego: Proszę przyjąć odpowiedzialność za wskaźnik spadku populacji bazy”.
„Obecny wskaźnik zabójstw sędziego jest znacznie wyższy niż w poprzednim pokoleniu. Proszę dostarczyć bazie wyjaśnienie”.
W świetle zorzy te białe kartki rozłożyły się jak kwiaty, a potem zebrały się razem, tworząc cichy i falujący ocean. Biel tła była wodą, a czerwone jak krew słowa – falami oceanu.
Ludzie zza muru byli zszokowani. Wyciągnęli szyje i spoglądali przez przezroczystą barierę, by zobaczyć sytuację po drugiej stronie. Martwa atmosfera uległa nagłej zmianie i ludzie zaczęli głośno szeptać.
An Zhe wpatrywał się w bramę. Postać Lu Fenga poruszyła się lekko, gdy zerknął z ukosa na miasto. To było tylko bezbarwne spojrzenie. Odwrócił się, jakby nic nie zobaczył, przeładował broń i pociągnął za spust. Następna osoba padła w kałużę krwi – krótkowłosa dziewczyna.
O ile An Zhe dobrze pamiętał, była to jedenasta osoba z rzędu zabita przez Sędziego. Przyszła kolej na dwunastą osobę. Był to mężczyzna o ogorzałej skórze, a jego przerażone spojrzenie miotało się gorączkowo pomiędzy Lu Fengiem, sędziami i głęboką kałużą krwi na ziemi. Nie potrafił zrobić kroku naprzód.
Podszedł uzbrojony strażnik i popędził go do przodu. Mięśnie twarzy mężczyzny drgnęły i wpatrywał się w tłum stojący w ciszy po drugiej stronie. Wreszcie zacisnął zęby, zamknął oczy i usiadł na ziemi.
– Nie pójdę!
To posunięcie niezwykle zainspirowało protestujących, którzy podnieśli swoje sztandary wyżej. Za murem usiadła druga osoba.
Potem trzecia.
Czwarta.
To było jak rozlewający się strumień. W ciągu zaledwie pięciu minut wszyscy usiedli jak przewrócone kostki domina. Nikt się nie odezwał i nikt nie wkroczył na teren sądu. Zorza tańczyła dziko na niebie, a oni w milczeniu obserwowali wyraz twarzy Lu Fenga po odmowie przez nich współpracy.
Przed nimi był sąd, a za nimi fala owadów. To było tak, jakby siedząc w tym miejscu, mogli się przeciwstawić wszystkiemu, co mieli przed sobą i za sobą, zyskując życie wieczne…
Wyraz twarzy Lu Fenga się nie zmienił. Lekko opuścił rzęsy i wymienił magazynek w swojej broni na nowy. Jego lekko skośne i wąskie oczy nawet w normalnej sytuacji wyglądały zimno i surowo. Teraz kiedy spuścił wzrok, zdawały się wyrażać skrajnie obojętną pogardę.
Rozległo się delikatne kliknięcie i magazynek został wymieniony.
– Przyprowadzić go! – rozkazał pułkownik.
Żołnierze z miejskiej stacji obronnej wahali się przez chwilę. Przez 10 sekund nikt się nie poruszał, po czym dwóch strażników wystąpiło do przodu i brutalnie pociągnęło siedzącego mężczyznę. Lu Feng powoli uniósł broń.
Wszystkie spojrzenia były skierowane na nich. Jakaś kobieta szlochała w tłumie i płacz rozprzestrzenił się jak wirus. Płacz dochodził zewsząd, jakby ludzie szli na rzeź, a nie na proces. Być może istotą Dnia Sądu była masakra, czy to sto lat temu, czy sto lat później.
Napiętą atmosferę przerwał odgłos silnika opancerzonego pojazdu. Howard wysiadł z wozu na czele grupy strażników.
– Co się dzieje? – rzucił do Lu Fenga.
Ton Sędziego był bezbarwny.
– Mieszkańcy odmawiają współpracy.
Howard rozejrzał się wokoło i zmarszczył brwi.
– Lu Feng, czy nie zabijasz zbyt wielu? – zapytał z lekką naganą.
Ton Sędziego nie uległ zmianie, ale jego głos był nieco ochrypły.
– Nie.
– Sytuacja jest dzisiaj nagląca. – Zastępca Howarda wręczył mu megafon i ten przemówił przez niego do mieszkańców. – Chodzi o bezpieczeństwo bazy. W każdej chwili może wystąpić infekcja na masową skalę. Proszę współpracować przy czynnościach Sądu Procesowego i miejskiej stacji obronnej.
Nikt z siedzących nawet nie drgnął. Być może infekcja, która mogła wybuchnąć w nieznanym momencie, była mniej przerażająca niż broń Sędziego stojącego przed nimi.
Howard najwyraźniej zauważył to wszechobecne milczenie. Spojrzał na transparenty protestujących, pomyślał przez chwilę, po czym rzekł:
– Zdystansujemy się od siebie nawzajem. Sąd Procesowy ujawni zasady testu, a mieszkańcy zaczną do niego podchodzić.
– Howard. – Ton Lu Fenga był lekki.
Tłum wydał nagle zbiorowy okrzyk. Wylot lufy broni Lu Fenga obrócił się powoli w kierunku Howarda. Ten zamarł, po czym zmarszczył brwi.
– Pułkowniku Lu, co pan próbuje zrobić?
Strażnicy Howarda wystąpili naprzód, załadowali broń i wycelowali ją w Sędziego. To był pat. Tylko Howard parsknął.
– Pułkowniku Lu, byłem cały dzień na zewnątrz, ale przysięgam, że nie tknąłem dzisiaj żadnego owada.
– Zostałeś zainfekowany – oznajmił Lu Feng.
– Rozumiem, że Sąd Procesowy chce przejąć miejską stację obronną i nie zamierza podać do publicznej wiadomości zasad sądu – przemówił cichym głosem Howard. – Jednak w tej chwili stawką jest przetrwanie bazy. Pułkowniku Lu, nie powinien pan nadużywać swojej władzy.
W chwili, gdy wypowiedział te słowa, w tłumie zapanowało poruszenie.
Palce Lu Fenga zacisnęły się na spuście. Nie wymówił ani słowa, ale jego ruchy pokazały, co zamierzał zrobić. To samo dotyczyło strażników. Ich gesty były jeszcze bardziej dobitne. Jeśli pułkownik strzeliłby do kapitana Howarda, natychmiast by go uśmiercili.
Martwa cisza rozprzestrzeniła się jak kryształy lodu. To duszące milczenie przerwał głos mężczyzny zza muru.
– Staw opór władzy sędziego!
Wszyscy zgromadzeni po obu stronach muru zaczęli wykrzykiwać ten slogan.
– Staw opór władzy sędziego!
– Staw opór władzy sędziego!
– Staw opór władzy sędziego!
Głosy rosły w siłę, ale Lu Feng pozostał nieruchomy. An Zhe wpatrywał się w jego plecy, niemal zapominając o oddychaniu. Niewiele wiedział o pułkowniku, ale nawet przy tak skąpej wiedzy rozumiał, że mężczyzna naprawdę zamierzał strzelić.
A tego by nie przeżył.
Młody sędzia obok niego również mruknął:
– Nie…
Zorza szarpnęła się gwałtownie, a atmosfera była zimna jak lód. W tym momencie –
Jazgotliwy dźwięk syreny wdarł się w głęboką noc, zagłuszając krzyki. W oddali na drodze pojawiło się nagle białe światło, które zbliżało się, migocząc. Tłum musiał się poruszyć, aby zejść mu z drogi, gdy biały samochód z namalowanym czerwonym trójkątem przedzierał się naprzód. Kiedy podjechał, otworzyły się drzwi i wystawił z nich głowę młody mężczyzna w białym fartuchu. An Zhe go rozpoznał. Miesiąc temu przy bramie miasta to właśnie on zrobił mu testy genetyczne.
– Jestem kierownikiem działu wykrywania w Latarni. – Lekarz wziął megafon i odetchnął kilka razy, walcząc z zadyszką. Godzinę temu skonfigurowaliśmy pierwszą generację czynnika wiążącego geny. Może osiągać szybkie obrazowanie docelowe i zajmuje to tylko…
Zabrakło mu tchu i ponownie wziął głęboki oddech, zanim dokończył:
– Zajmuje to tylko pięć minut.
Ludzie nie poruszyli się, gdy wysiadł z samochodu i podbiegł. Otworzył jednorazową strzykawkę i zrobił krok w przód.
– Dyrektorze Howard, gdybyś zechciał współpracować.
Howard podwinął rękawy swojego całkowicie zakrytego munduru ochronnego i pozwolił sobie pobrać krew. Potem uniósł brwi i spojrzał na Lu Fenga. Wszyscy pozostali również się w niego wpatrywali. An Zhe wiedział, że czekali na wynik. Jeśli test genetyczny Howarda okaże się w normie, będzie to dowód, że Sędzia zabija bez zastanowienia.
– Wpłyniemy na bieg historii – mruknął jeden z protestujących stojący za chłopakiem.
An Zhe ujrzał, że Lu Feng opuścił broń. Jego twarz była bez wyrazu, gdy wycierał pistolet, oparty leniwie o ścianę. Wyglądał, jakby go nic nie obchodziło.
O czym myśli? – zastanawiał się An Zhe.
Trzy minuty później Sędzia skończył wycierać broń i zapiął ją z powrotem przy pasie. Jego spojrzenie lekko prześlizgiwało się po otaczającym go tłumie. Chłopak patrzył na niego i przez chwilę ich oczy spotkały się na kilka sekund.
An Zhe natychmiast stanął przy boku sędziego, aby jasno określić swoją pozycję. Wydawało się, że Lu Feng się uśmiechnął, ale młodzieniec nie widział tego wyraźnie, ponieważ mężczyzna odwrócił się w następnej sekundzie.
Została minuta. Tłum demonstrantów zachowywał się coraz gwałtowniej i głośniej.
Pół minuty.
Dziesięć sekund.
Zaczęli odliczanie,
– Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…
Światło na dachu pojazdu działu wykrywania świeciło jaskrawą czerwienią. Nagle zabrzmiał złowrogi dźwięk syreny. Alarm!
Na kilka sekund tłum zamilkł.
Huk!
Rozległy się strzały. Lu Feng nie musiał się fatygować. Strzelali strażnicy przy bramie.
Wciąż panowała cisza i nikt się nie odezwał. Wreszcie lekarz otworzył usta.
– Pułkowniku…
Lu Feng nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł w kierunku miasta, mijając wszystkich, łącznie z An Zhe. Milczący tłum był jak zamarznięte marionetki. Reagowały dopiero, gdy się zbliżył, powoli tworząc przejście. Sylwetka pułkownika w oczach An Zhe nałożyła się na postać, która odwróciła się od bramy miejskiej miesiąc temu. Widział wtedy, jak się odwracał, ale nie zauważył, żeby do kogoś podszedł.
Młody sędzia nagle dotknął łokcia chłopaka. Ten zareagował natychmiast. Ścigał Lu Fenga, ściskając jego płaszcz i notatnik. Sędzia miał jednak długie nogi i młodzieniec musiał biec truchcikiem, aby go dogonić.
– Pułkowniku!
Lu Feng nie odpowiedział.
– Pułkowniku, proszę chwilę zaczekać.
Lu Feng wciąż nie odpowiadał.
– Pułkowniku! – Chłopak dostał zadyszki. Nie miał zbyt wiele siły i jego głos był zmieniony i osłabiony przez wysiłek. Zmarszczył brwi. – Zwolnij, proszę. Nie mogę za tobą nadążyć…
Pułkownik zatrzymał się i odwrócił głowę, aby na niego spojrzeć.
Kiedy An Zhe podniósł głowę, wciąż jeszcze miał zadyszkę.
– Pułkowniku…
– Mów normalnie. – Lu Feng zerknął na niego i powiedział chłodno: – Nie flirtuj.
– …
Tłumaczenie: Dianthus
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
ಠ◡ಠ co ty taki chłodny Lu Feng
Nie zła akcja z Lu Fengiem :WeiMądruś: Dianthus ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: