Po raz pierwszy An Zhe zobaczył, jak Lu Feng się uśmiecha. Do tej pory widział tylko jedną minę na jego twarzy, choć i ten gest był niewielki. W tym drobnym uśmiechu zauważył, że mężczyzna odczuł odrobinę radości z powodu ich przypadkowego spotkania. Jednak gest szybko zniknął, a na twarz Sędziego wrócił beznamiętny wyraz. Jedynie jego palce wciąż pieściły kolbę pistoletu. Ten ruch wydawał się niezwykle niebezpieczny.
– Mogę już pójść? – zastanawiał się An Zhe.
– Co tutaj robisz? – zapytał Lu Feng, a jego mina dalej nic nie wyrażała.
– Pracuję tutaj – odpowiedział szczerze chłopak.
– Na pierwszym czy drugim piętrze?
– …Na trzecim.
– Och.
Zapadła długa cisza, dopóki młody sędzia, który wszystko notował, nie skończył szeleścić papierem, mówiąc:
– Podczas przesłuchania nie wystąpiły żadne nieprawidłowości językowe. To potwierdza wniosek, że ta osoba jest człowiekiem.
Lu Feng spojrzał na kolegę, ale nie wyglądało to na pochwałę. Chłopak zaczął znowu pytać:
– Czy mogę…
– Możesz iść – przerwał mu Lu Feng.
– Dziękuję. – An Zhe odwrócił się szybko i poszedł do wejścia, znajdując wolne miejsce w jadłodajni z zupą kartoflaną. Naprawdę chciał ją dzisiaj zjeść.
W dzielnicy mieszkalnej zupa kartoflana dostarczana przez bazę kosztowała 0,3 R, a tutaj 1 R. Różnica pomiędzy nimi była oczywista. Ta droższa była przynajmniej trzykrotnie gęstsza, a oprócz prawie całkiem rozgotowanych ziemniaków, które rozpływały się w ustach, w zupie były także mięso mielone i może odrobina mleka. Słodki aromat unosił się w powietrzu.
Łyżka była biała. An Zhe wziął ją do ręki i nabrał zupy, dmuchając na nią i przełykając. Mrużył oczy pośród gęstej pary, jedząc z satysfakcją. Byłoby lepiej, gdyby Sędzia nie był obecny.
Chłopak jadł powoli, poważnie i cicho. Po około 20 minutach skończył i zaczął przygotowywać się mentalnie do ponownego przejścia obok Sędziego.
Jak tylko wstał i skierował się w stronę drzwi, z komunikatora Lu Fenga dobył się piskliwy dźwięk. An Zhe przeszedł obok niego i wyraźnie usłyszał, jak Lu Feng mówi chłodno do rozmówcy „śmieć”.
Zszokowany chłopak wyszedł z czarnego rynku.
Był już wieczór, a słońce prawie zaszło. Zachodnie niebo było szaroniebieskie, a wiatr robił się coraz chłodniejszy. Za dwie godziny w bazie wyłączony zostanie prąd. W stacji zaopatrzenia znajdującej się naprzeciwko czarnego rynku właśnie kończono pracę i wychodził z niej strumień ludzi.
Stacja zaopatrzenia, czarny market i stacja kolejowa były wierzchołkami trójkąta z dużym placem na środku. Ludzie nadchodzili ze wszystkich stron jak wędrujące mrówki, zapełniając plac i stację kolejową.
Pociąg kursował co godzinę między 6:00 a 20:00. Zawsze był punktualnie. Właśnie zbliżał się czas odjazdu, a z oddali nadszedł cichy ryk, który stopniowo robił się coraz głośniejszy. Pociąg zatrząsł się przez chwilę gwałtownie, po czym zatrzymał na torach jak srebrny wąż. Tuzin drzwi wejściowych po jednej stronie otworzył się jednocześnie, a ludzie wylali się na peron. Niektórzy wracali z innych części miasta a inni z dziczy, lecz wszyscy chcieli dostać się do swoich domów.
W tej chwili z głośników rozległ się miękki, mechaniczny głos kobiecy:
– Pasażerowie, z powodu awarii prosimy o natychmiastowe opuszczenie pociągu i zaczekanie. Oczekujący na peronie proszeni są o niewsiadanie i zaczekanie, zachowując dystans od pasażerów.
Instrukcje były zapętlone. Niektórzy początkowo nie rozumieli, co się stało, więc zwolnili kroku. Jednak część pasażerów od razu pojęła, co się dzieje i szybko ruszyła ku wyjściu, ciągnąc za sobą swoich towarzyszy. Pozostali wzięli z nich przykład i w ciągu trzech minut panika ogarnęła całą stację. Każdy biegł na plac.
An Zhe czekał, by wsiąść do pociągu, gdy nagle znalazł się w środku miotającego się chaotycznie tłumu. Choć nie wiedział, co się stało, to znał zasady ludzkiego życia. Odwrócił się z zamiarem podążenia za resztą.
Wszyscy się pchali, a on został ściśnięty, gdy ktoś wpadł na niego od tyłu ze stukiem szpilek. An Zhe odwrócił się i poczuł znajomy zapach – była to Du Sai, właścicielka trzeciego poziomu w czarnym rynku. Wyglądała, jakby dopiero co wyszła z pociągu. Kiedy ich oczy się spotkały, ona także go rozpoznała i bez słowa odruchowo złapała go za rękę, ciągnąc za sobą.
Na placu ludzie się przewracali i deptali nawzajem, jednak Du Sai pewnie prowadziła go przez tłum, tak jakby doświadczyła tego tysiące razy. Zatrzymali się dopiero na skraju placu, gdzie w równym rzędzie stały zaparkowane opancerzone pojazdy, jeden co dziesięć metrów. Na karoserii namalowano logo ze srebrną tarczą. An Zhe przeczytał Podstawy życia w bazie i wiedział, że grafika reprezentowała oddział obronny miasta. Jego pełna nazwa brzmiała Stacja Obronna Miasta Zewnętrznego. W tej chwili z pojazdów wysiadali uzbrojeni żołnierze, którzy blokowali wszystkie drogi ucieczki.
An Zhe nie wiedział, co się dzieje. Przed chwilą biegli dość szybko i dostał lekkiej zadyszki, Du Sai zaś zgięła się wpół, dysząc ciężko i kaszląc. Chłopak poklepał ją po ramieniu. Minutę później kobieta zdawała się powoli dochodzić do siebie. Na placu wciąż panował chaos, a ludzie zbierali się na skraju, gdzie zatrzymała ich ściana żołnierzy. An Zhe zaprowadził Du Sai w miejsce, w którym było odrobinę mniej ludzi.
– Co się stało? – zapytał.
– Kiedyś często do tego dochodziło. – Du Sai wyprostowała się i rozejrzała po tłumie zebranym na placu. – Wmieszał się między nas heterogeniczny.
Wzięła głęboki oddech.
– Musiał być już w pociągu, inaczej nie poświęciliby tyle czasu na sprawdzenie przedziałów. Na pewno zaatakował i zdążył kogoś zakazić, zanim wmieszał się w tłum, a teraz rozdzielili się, by go znaleźć. Dawno do czegoś takiego nie doszło. Dlaczego Sędzia nie wykrył go u bram?
– Dzisiaj był na patrolu – powiedział jej chłopak. Przypomniało mu się, jak Lu Feng dostał wiadomość, na którą chłodno odparł „śmieć”. To zapewne wtedy otrzymał wieść o obecności heterogenicznego. An Zhe poczuł, że ściskająca go dłoń Du Sai drżała lekko.
– Jest tutaj?
Chłopak mruknął w odpowiedzi.
Jakby na potwierdzenie jego słów chwilę później rozległ się huk i mignęło coś białego. Leciało z góry, jak oślepiające światło przecinające wieczorne niebo, lądując na ramionach osoby stojącej niedaleko An Zhe i Du Sai.
An Zhe odwrócił głowę i spojrzał w stronę, z której nadeszło światło. Na szczycie szarobiałego budynku czarnego rynku zobaczył szczupłą postać. Mężczyzna powoli opuszczał czarną broń, którą trzymał w prawej ręce. W lewej miał lornetkę, którą podał podążającemu za nim młodemu sędziemu.
– Flara oznaczyła pozycję! – W następnej chwili od oddziału obronnego miasta nadszedł krótki rozkaz: – Atak!
Ze stojącego nieopodal opancerzonego pojazdu natychmiast wydobył się ostry dźwięk. Dymiąca bomba zapłonowa uderzyła w miejsce wskazane przez flarę.
Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Cuchnący odór spalenizny rozszedł się po okolicy, a znajdujące się wśród tłumu ciało padło na ziemię. Zaczął unosić się z niego dym, a znajdujący się na placu ludzie wrzeszczeli.
Du Sai nagle mocniej ścisnęła jego rękę.
– Ten mężczyzna siedział tuż za mną, ale nikogo nie zaatakował. Nic mi nie jest – powiedziała z ulgą. – To była biała bomba fosforowa. Powinien być martwy.
Kobieta spojrzała na dach czarnego rynku. Lu Fenga już tam nie było, ale i tak nie przestawała się gapić. An Zhe ją obserwował. Twarz Du Sai wyglądała niezwykle spokojnie w świetle zmierzchu.
Po chwili krzyki stopniowo ucichły. Czarne, powykręcane kończyny trupa przestały wić się w agonii. Wszyscy poczuli wyraźną ulgę, ale nie zniesiono blokady placu.
– Pułkownik uratował mnie pięć lat temu – powiedziała nagle Du Sai. – Zdarzyło się to przy bramach miasta, a sytuacja była podobna do obecnej.
An Zhe nie odpowiedział, czując, że wszystko się powoli uspokaja. Tamtego dnia przy bramie zrozumiał, dlaczego niektórzy nienawidzili Lu Fenga. Dzisiaj zrozumiał, dlaczego niektórzy czuli wobec niego wdzięczność.
Trzy minuty później żołnierze stacji obronnej miasta siłą zrobili przejście w tłumie, by Sędzia i kilka innych osób mogli przyjrzeć się ciału. Du Sai i An Zhe stali dość blisko. Lu Feng nałożył śnieżnobiałe rękawiczki i przyklęknął na jednym kolanie, przekręcając zwłoki na plecy.
– Nóż – rozkazał.
Stojący obok sędzia podał mu ostry nóż, a Lu Feng natychmiast beznamiętnie rozciął brzuch trupa. Przypieczone ciało strasznie cuchnęło, ale we wnętrzu jamy brzusznej nie znajdowały się normalne, ludzkie narządy. Zamiast tego, w środku zobaczyć można było tysiące, o ile nie miliony gęsto upchanych, małych różnobarwnych oraz żółtoprzezroczystych obiektów.
An Zhe gapił się przez chwilę i miał wrażenie, że to larwy albo pająki. Przestąpił z nogi na nogę, widząc, jak Lu Feng zmarszczył brwi i rozciął także gardło. Na zewnątrz wysypały się podobne robale.
– Typ pasożytniczy, a do tego silnie zakaźny. – Sędzia wstał, zdjął rękawiczki i rzucił je na ciało. Inny mężczyzna natychmiast podał mu nową parę. – Sprawdzić wszystkich.
Du Sai nagle osłabła i się zatoczyła. An Zhe szybko przypomniał sobie, co powiedziała kilka minut temu. Ten mężczyzna siedział tuż za nią. Próbował ją podtrzymać, ale była zbyt ciężka.
Lu Feng spojrzał na nich, a jego oczy zatrzymały się na policzku kobiety. An Zhe podążył za jego wzrokiem. W całym tym zamieszaniu ani razu nie przyjrzał się jej twarzy. Teraz zauważył, że na czole miała coś podobnego do bąbla. Świecił się jasno, a w środku coś lekko się wiło.
– Ja… – Tak jakby coś poczuła, Du Sai powoli sięgnęła i dotknęła tego miejsca. Zadrżała, patrząc na Lu Fenga i zrobiła kilka kroków w jego stronę. Z jej oczu lały się strumienie łez.
An Zhe po raz pierwszy zobaczył taką minę na ludzkiej twarzy. Nie był w stanie odróżnić, czy to była miłość, czy nienawiść. Możliwe, że głównie wyrażała rozpacz.
Rozległ się dźwięk wystrzału.
Kobieta poleciała do przodu, a An Zhe nie udało się jej złapać. Ze stłumionym łoskotem ciało upadło na ziemię.
Chłopak stał teraz tuż obok Lu Fenga. Chłodne, zielone oczy sędziego nagle zdawały się wyrażać pustkę.
Mężczyzna znienacka wyciągnął rękę w jego stronę. An Zhe się wzdrygnął, ale Sędzia nie pociągnął za spust. Nie trzymał nawet w tej dłoni broni. Zamiast tego jego palce dotknęły na chwilę twarzy chłopaka. An Zhe przypomniał sobie moment, w którym postrzelona została Du Sai. Kropla jej krwi chlusnęła na jego twarz. Na początku była ciepła, lecz szybko ostygła.
Zimna ciecz została starta, barwiąc na szkarłatno śnieżnobiałe rękawiczki. Ciepło dotyku zostało przez chwilę na jego policzku.
An Zhe zadrżał i zamknął oczy.
Tłumaczenie: Ashi
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Biedny An Zhe w końcu mógł sobie pojeść tej kartoflanki. Jej opisy sprawiają, że sama mam ochoty jej spróbować i aż burczy mi w brzuchu :D
Biedna też Du Sai, tego się nie spodziewałam. Ale ewidentnie widać, że dażyła Sędziego gorącym uczuciem. Coś czuję, że ta lalka, którą zamówiła, naprawdę jest dla niej.
I oczywiście końcówka. Lu Feng zachowuje się tak dziwnie w stosunku do An Zhe, że już sama nie wiem, co o tym myśleć :AAAA:
Łoł ale się porobiło :facepalm: Ashi ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: