An Zhe zmarszczył brwi. Nie był zadowolony, a jego oczy się zaczerwieniły. Ostatecznie nic nie odpowiedział, próbując tylko odepchnąć rękę Lu Fenga.
Jednak ten mężczyzna był o wiele silniejszy od niego. Jego dłoń ani drgnęła, więc po kilku próbach po prostu zamienił palce w grzybnię, owinął ją wokół przedramienia mężczyzny i odciągnął. Pomimo tego miękka tkanka była słabsza od ludzkich mięśni, więc pod naporem siły kilka wici się odłamało.
– Nie przeciągaj – powiedział cicho Lu Feng prosto do jego ucha.
An Zhe go zignorował.
Pułkownik uśmiechnął się miękko. Dotknął grzybni, delikatnie ściągając ją ze swojej ręki i ponownie musnął palcami brzuch chłopaka.
– Jesteś pewny?
– Wystarczy. – Ton An Zhe nie był zbyt przyjemny.
Ten mężczyzna już raz ukradł mu zarodnik. Nie pozwoli, by doszło do tego po raz drugi, zresztą naprawdę nie miał nowej spory.
Co najdziwniejsze, pierwotny zarodnik został stracony i nie pojawił się nowy, lecz nie miał poczucia straty. Nie czuł w ciele pustego miejsca, które nigdy nie mogłoby zostać wypełnione i w głębi ducha nie dbał o sporę, choć nie wiedział, gdzie była. Miał to samo uczucie, gdy urodził się po raz pierwszy – nie mógł być bardziej kompletny niż w chwili przebudzenia.
An Zhe spojrzał na swoją grzybnię – miękką, białą i giętką. Zawahał się przez chwilę, po czym dotknął własnego brzucha. Podświadomie pamiętał, jak zamykał się w swoim pokoju w instytucie i ostrożnie zamieniał kończyny w grzybnię. Gdy zniknęły ludzkie kości i skóra, zostawała tylko splątana, czarno-szara masa. Oryginalna grzybnia zmniejszyła swoją powierzchnię i zaczęła gnić. Wkrótce całe jego ciało zamieniłoby się w czarną kałużę, która w końcu by wyschła, zostawiając plamę na podłodze. Tak umierał grzyb. Wtedy zamienił się z powrotem w człowieka i wpatrywał w nieskończone niebo, na zmierzch swojego życia, czując nieokiełznany strach, jak każda istota w obliczu nieuniknionej śmierci. Zimno powoli ogarnęło jego ciało. Drżąc, zamknął oczy i czekał, aż te wszystkie uczucia przeminą, po czym wrócił do życia z pozostałymi członkami instytutu jak normalny człowiek.
Lu Feng o tym nie wiedział.
Od wspomnień zapiekły go oczy. Pomyślał o strachu i rozpaczy, które wtedy czuł i spojrzał na Lu Fenga, wyglądając, jakby miał złamane serce. Mężczyzna zrozumiał to spojrzenie.
– Naprawdę płaczesz? – Dotknął kącika oczu An Zhe. – Co się stało?
Chłopak potrząsnął głową.
– Tak czy siak, nie dam ci go.
Po tych słowach próbował wyrwać się z uścisku Lu Fenga, lecz został złapany w inny sposób. Upadli na trawę i nagle znalazł się pod pułkownikiem.
Była połowa lutego, a dzięki miękkiej trawie nie odniósł żadnych ran. Wiosna w tym roku przyszła nadzwyczaj wcześnie do Otchłani. An Zhe zerknął w bok, gdzie biały, grubiutki grzyb niedawno zaczął rozkładać swój kapelusz. Niedługo ten proces się zakończy i wydostaną się z niego tysiące zarodników, ulatując w świat jak mgła.
Inne grzyby miały wiele zarodników, podczas gdy on miał tylko jeden, którego nawet nie było tutaj. Przygryzł wargę.
– Nie bój się – pocieszył go Lu Feng. Chłopak nie odpowiedział, więc mężczyzna kontynuował: – Nie chcę zarodnika.
– A co się stało z moim?
– Chcesz wiedzieć?
– Chcę.
Pułkownik uniósł wić grzybni, pytając:
– Inne grzyby mają wiele zarodników. Dlaczego ty miałeś tylko jeden?
– Nie wiem.
– Kiedy zrozumiałeś, że jesteś grzybem?
An Zhe się zastanowił.
– Dawno temu.
– Czy coś się stało?
– Padał deszcz.
– Coś jeszcze?
– Złamałem nóżkę, lecz nie chciałem jeszcze umierać.
– Bolało?
Chłopak potrząsnął przecząco głową.
– Pamiętasz coś jeszcze?
An Zhe był w stanie pomyśleć tylko o jednym.
– Padało.
Lu Feng zastanowił się przez chwilę, po czym zapytał:
– Czy jesteś w stanie połączyć się z innymi istotami? Potrafisz powiedzieć, w jakim stopniu się z nimi zintegrowałeś? Robisz to świadomie czy nie?
An Zhe znowu potrząsnął głową. Miał kontakt z żywymi istotami, pasywny i aktywny, lecz nie wiedział, czy przejął od nich jakieś geny. Wyjątkiem był dzień, w którym w całości wchłonął krew i tkankę An Ze, zyskując umiejętność przemiany w człowieka.
– Widziałeś kiedyś węża? – dopytywał Lu Feng.
Chłopak przytaknął. Był pewny, że kiedyś go widział.
– Wąż zrzuca skórę i wyczołguje się z jej pozostałości. Wiele zwierząt tak robi.
Przez chwilę An Zhe nie rozumiał, co Lu Feng próbuje powiedzieć, więc po prostu słuchał.
– Jednak pan Polly uważa, że to wciąż różni się od twojej formy życia. W niektórych jednokomórkowych eukariontach występuje pewna cecha – tłumaczył lekko pułkownik. – Kiedy warunki będą złe, przestanie rosnąć. Jego główna część ciała utworzy torbiel, która zapadnie w głęboki sen i zostanie ożywiona w odpowiednim środowisku.
An Zhe zmarszczył brwi. Rozumiał, co mówił Lu Feng, jednak nie był w stanie odpowiednio zareagować.
– Jesteś grzybem. Może i nie jest to ten sam gatunek, lecz tak jak eukarionty grzyby są organizmami o prostej strukturze.
Chłopak miał wrażenie, że słowa mężczyzny nie były zbyt miłe, więc go popchnął. Lu Fenga wcale to nie ruszyło. Obserwował An Zhe z lekkim uśmiechem.
– Przypomniałeś sobie?
An Zhe gapił się na własną grzybnię.
– Chodzi ci o to… Że wyrosłem z własnego zarodnika?
Co dziwne, nie był ani trochę zaskoczony tym zdaniem, tak jakby powiedział coś normalnego. Był oszołomiony, gdy myślał o całej tej sytuacji.
– Polly powiedział, że gdy pozbyłeś się postaci grzyba, zyskałeś także nowe właściwości lub scaliłeś się z innymi organizmami o prostej strukturze, stając się nową formą życia. Zarodnik jest tworem podobnym do torbieli. Uważałeś, że jest ważniejszy od twojego życia, bo był twoim życiem. Możliwe, że dzięki temu stałeś się nieśmiertelny.
Oczy An Zhe otworzyły się szeroko.
– Oprócz tego Polly był pogrążony w bólu, gdy po raz pierwszy go zobaczyłem. W tamtej chwili zarodnik z własnej woli do niego wypełzł. Myślę, że go rozpoznałeś.
Chłopak przytaknął. Miał niejasne wspomnienia smutnego Polly’ego i wiele innych, w których zbliżał się do Lu Fenga. Po prostu wtedy nie był świadomy, co robi. Poczuł, jak całe jego ciało się trzęsie.
– Przepraszam – powiedział ponuro. Jeśli to była prawda, to się mylił, kiedy myślał o towarzyszu w najgorszy sposób. Lu Feng nie złamał obietnicy i zaopiekował się zarodnikiem.
– To w porządku. – Pułkownik przysunął się do niego, a w jego zielonych oczach, które do tej pory zawsze były obojętne, pojawiły się jakieś dziwne fluktuacje. Jego głos był cichy, gdy dodał: – Żyjesz.
Tak, żył. Żył. Złote promienie słońca błyszczały pośród zielonej trawy, a pył mieniący się na wietrze unosił się delikatnie jak sen.
An Zhe złapał Lu Fenga za rękaw.
Wtedy przypomniał sobie kolejną rzecz – coś, czego nienawidził od samego początku. Dawno temu, gdy otworzył drzwi od laboratorium i po raz pierwszy od jego zaginięcia zobaczył zarodnik. Myślał, że podpłynie w jego stronę, lecz spora nie odstępowała od Lu Fenga. Powiedział o tym pułkownikowi.
– Myślałeś o mnie wtedy – odparł cicho mężczyzna.
An Zhe przymknął lekko oczy.
– Nie wiedziałem. Wtedy…
Nie można było powiedzieć, że miał dobre relacje z Lu Fengiem. Dało mu to teraz do myślenia – czy ich obecną relację można było nazwać dobrą?
Jego palce stopniowo coraz mocniej zacisnęły się na rękawie mężczyzny, lecz myśli z wolna uleciały, gdy spojrzał pułkownikowi w oczy. Był 14 lutego, równe cztery lata po tym, jak po raz pierwszy spotkali się w Otchłani.
Przez jakiś czas się dogadywali. Potem usnął na trzy lata, które Lu Feng spędził z zarodnikiem. Nie znali się zbyt długo i nie mieli doświadczenia we wspólnym życiu. To naprawdę niewiele, kiedy spojrzy się na relacje innych ludzi. Jednak dla nich, istoty heterogenicznej i sędziego, nie było nikogo lepszego.
Milczeli pośród szumów wiatru. Po dłuższej chwili usłyszał szept Lu Fenga:
– Dziękuję.
– Za co mi dziękujesz?
– Za wiele rzeczy. – Głos mężczyzny był miękki, a jego oczy nieprzerwanie spoglądały na An Zhe. Wyciągnął dłoń, delikatnie dotykając nią policzka chłopaka. – Dziękuję, że czekałeś na mnie całą noc w Dniu Sądu.
An Zhe uśmiechnął się uszczęśliwiony, lecz widać było w nim odrobinę goryczy. Jego głos był lekko zachrypnięty, gdy mówił:
– W takim razie ja też ci dziękuję, że pozwoliłeś mi odejść.
Blade usta pułkownika wygięły się w uśmiechu, gdy pochylił głowę i pocałował kącik oka An Zhe. W jego zimnozielonych oczach widać było odbicie chłopaka, który nagle poczuł, że ten kolor nadawał im łagodności.
An Zhe został mocniej wciśnięty w trawę. Początkowo naprawdę uważał, że wzrok mężczyzny był bardzo delikatny, lecz nagle poczuł się, jakby z lasu obserwował go drapieżnik, gotowy w każdej chwili go zaatakować.
To poczucie znacznie się wzmocniło, gdy Lu Feng całkiem się położył, opierając ciężar całego ciała na An Zhe i wtulając się w jego szyję.
Byli tak blisko, że wyraźnie słyszał oddech i bicie serca pułkownika. Wyciągnął ręce, by objąć jego ramiona i pomimo swojej ograniczonej wiedzy próbował przeanalizować tę sytuację.
– Chcesz się ze mną przespać? – wyszeptał.
Lu Feng zaśmiał się nisko.
– Kto cię tego nauczył? – zdziwił się mężczyzna.
– Szef Shaw.
– Scott Shaw? Co jeszcze ci powiedział?
– Wiele podobnych rzeczy.
W skrócie mowa szefa Shaw oscylowała wokół tych słów.
– A jeśli chcę, to co pomyślisz? – odparł Lu Feng.
An Zhe mocno się nad tym zastanowił.
– Że… – wymamrotał. – Szef Shaw jest naprawdę wspaniały.
W rzeczywistości myślał, że słowa szefa Shaw były nierozsądne, lecz teraz nawet Sędzia tak mówił.
Lu Feng schował twarz w szyi An Zhe i się zaśmiał, sprawiając wrażenie bardzo szczęśliwego. Gdy skończył, zsunął się z niego i położył obok na trawie. Chłopak zerknął na niego, zauważając, że jest naprawdę zrelaksowany. Nigdy nawet nie przypuszczał, że żyjący w mroku sędzia może tak wyglądać.
– Kto jeszcze chciał się z tobą przespać? – zapytał Lu Feng.
– Horsen, gdy przyjechałem do bazy ich samochodem – wspominał An Zhe. – A także Josey i paru najemników na trzecim piętrze.
– A ty?
– Nie lubiłem ich za bardzo. – Chłopak przypomniał sobie spojrzenia tych, którzy mieli na jego temat nieczyste myśli.
Zauważył, że Lu Feng go obserwuje. Jego brew wyciągnęła się w chłodny łuk, a mina była wyrazista, jak górski wiatr wiejący w tej chwili poprzez dzicz. An Zhe był odrobinę zafascynowany. Gdyby Lu Feng nie był sędzią, a pełnym ambicji młodym oficerem, to może zawsze by tak wyglądał.
– Nie jestem taki jak oni – oznajmił mężczyzna.
An Zhe obserwował go ze zdziwieniem. Zobaczył, że uśmiechnięty pułkownik wygląda bardzo atrakcyjnie, jak zamarznięty strumień, który właśnie stopił się z początkiem sezonu.
– Chodź. – Lu Feng podniósł się z trawy i wyciągnął rękę do An Zhe w blasku słońca. – Zabiorę cię do An Ze.
Chłopak przyjął pomoc, stając na nogi.
– Co się zmieniło? – zapytał.
– Wszystko.
An Zhe spoglądał na niego podejrzliwie.
– Naprawdę?
Tym razem pułkownik nie odpowiedział.
Tłumaczenie: Ashi
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Dziękuję, to było śliczne :)
:ekscytacja: :zachwyt: :zachwyt2: :WeiMądruś: Sędzia zaczął działać. Ashi ślicznie dziękuje za super rozdział :ekscytacja:
:ekscytacja: Lubie to jak się przed sobą otworzyli :)
Meh meh a było tak blisko :zonk:
Dziękuję Ashi za twoja ciężką pracę :ekscytacja: