Little Mushroom

Rozdział 8025 min. lektury

Silnik zaryczał i PL1109 powoli wystartował. Towarzyszyła mu cała flota myśliwców, które tworzyły powietrzne siły bojowe bazy. Na rozległych równinach widać było potwory zmierzające w kierunku miasta jak fala przypływu.

Lu Feng wyglądał przez okno w kierunku północno-zachodnim. Najbliższe wrzaski potworów nie dobiegały z zewnątrz, lecz z miejsca, gdzie mieściła się baza wojskowa.

Wcześniej mieszkańcy domagali się zniesienia uprawnień Sądu Procesowego do zabijania. Osoby podejrzane o heterogeniczność miały być przeniesione do obozu wojskowego. Aby zademonstrować słuszność tego posunięcia, przywódca ruchu antysędziowskiego, Colin, dobrowolnie został jednym z obserwatorów.

Kiedy zatem nadeszło zniekształcenie, obóz stał się pierwszym miejscem, w którym zaroiło się od potworów. Teraz znajdował się za daleko, aby go widzieć wyraźnie, ale musiały się tam rozgrywać sceny rozszarpywania ciał i rozbryzgiwania krwi.

Jednakże nikt już się tym nie przejmował. Gatunki heterogeniczne, które zmutowały z ludzi, były najsłabszymi z potworów. W mieście przebywała pokryta śluzem bestia, wyglądająca jak pokraczna ośmiornica, dorównująca wielkością Dwóm Wieżom, wokół których owinęła swe ramiona. Migoczące szaleńczo światła w oknach budynku zgasły, gdy macki przebiły szkło, a ostre zęby zaczęły rozrywać ludzi. Dochodzące stamtąd krzyki były słyszalne nawet z powietrza.

Przy wtórze ogromnego hałasu zawalił się szklany korytarz łączący Dwie Wieże. Wraz z odłamkami gruzu spadło kilka osób. Pochwyciła ich paszcza potwora, a odgłosy walącego się budynku zagłuszyły dźwięki żucia ciała i kości.

Wysadzić to?

Wysadzić.

Nie dbali już o to, jak poważne okażą się konsekwencje. Mogli jedynie użyć bomby. Jeśli monstra nadal będą atakować, ostatnie schronienie ludzkości zamieni się w ruinę.

Zrzucono ogromne bomby uranowe. Chmura w kształcie grzyba spowiła ciało bestii, które rozerwało się na części i upadło na ziemię. Dwie Wieże przechyliły się powoli i runęły, wzniecając obłok kurzu.

W powietrzu unosił się pył. Szaleńczy atak i odpór trwały godzinę. Wreszcie nie mogli już dłużej bombardować potworów.

Z wyjątkiem miejsca, gdzie znajdował się sztuczny biegun magnetyczny, cała baza była okupowana przez bestie albo zrównana z ziemią. Pośród gęstego dymu zostały tylko ruiny.

Potwory atakowały tylko żywych.

W tym momencie ich celem stało się wejście do centrum pola magnetycznego, stanowiące ostatnią warownię ludzkości. W celu ochrony bieguna magnetycznego zastosowano tam najwyższej jakości zabezpieczenia, w tym miedziane i żelazne ściany. Zbity tłum ogromnych, nieopisanie odrażających bestii uderzał w nie, próbując wedrzeć się do środka.

Formacja powietrzna nie mogła już zrzucić kolejnego pocisku, ponieważ zużyła całą amunicję. Zostało już tylko kilka ciężkich bomb termojądrowych.

Gdyby wykorzystali je do eliminacji ogromnych potworów zgromadzonych wokół centrum pola magnetycznego, następstwo użycia broni nuklearnej zniszczyłoby sztuczny biegun magnetyczny. Nawet gdyby udało się tego uniknąć, straszliwa siła niszczycielska tych pocisków unicestwiłaby system zasilania bazy, przyspieszając śmierć jej mieszkańców.

Wszyscy żołnierze piechoty już zginęli. Los osób zgromadzonych we wnętrzu generatora był nieznany. Poza tysiącem ludzi tymczasowo przeniesionych do tego miejsca nikt nie przetrwał.

Wojska lotnicze zaś były bezradne.

Jedną z bardziej przerażających rzeczy był fakt, że nadszedł czas zniekształcenia. Oznaczało to fundamentalne zmiany w strukturze materii. Może w następnej sekundzie samolot się zepsuje, biegun magnetyczny zostanie uszkodzony lub tysiąc osób ulegnie bezkontaktowej infekcji, niszcząc generator od wewnątrz.

Oglądanie całkowitej destrukcji miasta było gorsze od śmierci.

Samolot unosił się w ciszy jak duch płynący w powietrzu po unicestwieniu całej bazy. Wtedy zadzwonił komunikator. Była to wiadomość z tymczasowego biura dowodzenia w centrum pola magnetycznego.

Tu ochrona wejścia do generatora. Nasza siła ognia jest w połowie wyczerpana. Jeśli nie wydarzy się coś nieoczekiwanego, możemy bronić się jeszcze trzy godziny. Nie wiemy, dlaczego baza stała się celem ataku potworów, ale obecna sytuacja nie jest czymś, z czym moglibyśmy sobie poradzić. To samo dotyczy sił lotniczych. Prosimy wojska powietrzne o natychmiastowe zakończenie misji bojowej, w przeciwnym razie będzie to jedynie obciążenie dla obrony bazy. Ponadto wykryto dużą liczbę latających potworów, które się tutaj przemieszczają. W celu ochrony życia ludzkiego proszę oddalić się od bazy i znaleźć bezpieczne miejsce do lądowania. Nie wiemy, jak długo będziecie w stanie przetrwać, lecz proszę, żyjcie. Prosimy siły lotnicze o natychmiastowe opuszczenie bazy.

Formacja samolotów unosiła się w powietrzu przez długi czas.

Powtarzam rozkaz. Proszę natychmiast opuścić teren bazy. Baza was błogosławi.

Komunikat się zakończył. Z urządzenia nie dobiegał już żaden dźwięk. W kabinie było słychać tylko oddechy zdenerwowanych ludzi. Oficerowie obserwowali, jak ziemia pod nimi obraca się w ruinę. Wyraz ich oczu był trudny do opisania, przywodząc na myśl nienawiść, desperację lub zobojętnienie.

Wreszcie z komunikatora rozbrzmiał głos pilota innego samolotu:

PJ143 do PL1109. Dokąd się udacie?

Oficer PL1109 spojrzał na Lu Fenga.

Pułkownik Lu ma bogate doświadczenie w terenie.

Innymi słowy, do Lu Fenga zależała decyzja, dokąd się ewakuować. Sędzia przejął terminal komunikacyjny.

Na Płaskowyżu Siódmym znajduje się sześciogwiazdkowy schron dla wojska z systemem podtrzymania życia. Wąwóz Trzysta Trzynasty na północny zachód od Równiny Centralnej nie jest zamieszkany przez śmiertelnie niebezpieczne potwory i obfituje w wodę. Jeśli wasz samolot ma wystarczająco dużo paliwa, możecie rozważyć dotarcie do Podziemnej Bazy Miejskiej. – Bezbarwnym tonem wymienił trzy lokalizacje, po czym dodał: – Proszę, sami wybierzcie.

PJ143 do PL1109. Dokąd wy się udajecie?

Sędzia milczał. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po ludziach w kabinie.

Do Otchłani – powiedział w końcu. – Chcemy wesprzeć Górski Instytut Badawczy.

Siedzibę frakcji fuzji? – Oficer nagle podniósł wzrok. – To terytorium heterogenicznych.

Wiem.

To samo pytanie dobiegło z głośnika.

Zamierza pan ratować wroga? Czy miejsce pełne potworów jest bezpieczne? Proszę wyjaśnić powód.

To moja osobista decyzja. Górski Instytut Badawczy jest jedyną osadą poza terenem bazy, gdzie egzystują ludzie – odparł lekko Lu Feng. – Proszę wybrać własny kierunek.

Kapitan PL1109 nie zgłaszał więcej zastrzeżeń. Po krótkiej chwili wahania ujął stery. Silnik ryknął i samolot powoli zwrócił się na południe. Z komunikatora ponownie dobiegł głos:

Mógłbym zapytać… kim pan jest?

Lu Feng z Sądu Procesowego.

Zapadła cisza. PL1109 wspinał się ku niebu. Światła na jego skrzydłach zgasły, gdy skierował się do Otchłani wśród bezkresnej nocy. Z formacji unoszącej się nad bazą oderwał się pierwszy myśliwiec i podążył za PL1109 na południe.

Drugi. Trzeci. Światła na ich skrzydłach i ogonach zlewały się w ciemnościach w rzekę ogników, aż wreszcie pozostały tylko dwa samoloty.

PJ254 i PJ113 postanowiły zostać i zginąć razem z bazą. Życzymy wam zwycięstwa.

Niech spotka nas świetlana przyszłość – odrzekł kapitan PL1109. – Bądźcie ostrożni.

***

Otchłań, Górski Instytut Badawczy

Gdy pole magnetyczne zanikło, obraz na ekranie uległ zmianie. Cały chaos ustąpił, pozostawiając jedynie rozsiane równomiernie zakłócenia. Nie dało się ich nazwać regularnymi, choć w jakiś nieuchwytny sposób wydawały się uporządkowane.

Polly wpatrywał się w monitor. Po prostu gapił się w ekran, lecz An Zhe miał wrażenie, że starzec spogląda na jakiś ogromny niezwykły obiekt. Przypomniał sobie, co Tang Lan powiedział godzinę temu. Zapytał, czy Polly już coś rozumie, ale nie chce im tego powiedzieć w obawie, że nie będą w stanie zmierzyć się z prawdą.

Gdy teraz An Zhe widział wzrok Polly’ego, ta sama myśl przemknęła mu przez głowę.

Zrozumiałeś coś? – zapytał.

Może nie całkowicie, ale chodzi o częstotliwość – odparł starzec po chwili milczenia.

Częstotliwość?

Atomy, elektrony, fotony i materia składają się z cząstek elementarnych. A z czego zbudowane są cząstki elementarne? Ze strun. Struny to linie energii w przestrzeni dwuwymiarowej. Kiedy zaczynają drgać z określoną częstotliwością, stają się cząsteczkami w naszej czasoprzestrzeni. Klatka Simpsona to arcydzieło w dziedzinie fizyki wysokich energii. Ludzie po raz pierwszy użyli jej do sprawdzenia, czy teoria strun jest poprawna. Teraz możemy się o tym naocznie przekonać.

Nie rozumiem – powiedział cicho młodzieniec.

Użyję analogii. Kiedy bierzesz skrzypce, szarpiesz ich struny. Te drgają, a różne drgania powodują konkretne dźwięki. Jednostki energii we wszechświecie nazywamy strunami, a rozmaite częstotliwości drgań strun powodują powstawanie cząstek, z których składa się nasz świat. Prawa fizyki były wcześniej stabilne, ponieważ nasze struny grały stały utwór muzyczny. Zatem elektrony były elektronami, atomy atomami, a wzory fizyczne zawsze były tymi wzorami. Teraz…

Oczy chłopaka się rozszerzyły, kiedy zrozumiał, co Polly chciał mu powiedzieć.

Najstraszniejsze nie jest to, że ta teoria okazała się poprawna. Chodzi o to, że… nadszedł czas, kiedy muzyka się zmienia. Skrzypce wszechświata będą grały inny utwór. A może częstotliwość kosmosu zawsze była chaotyczna, lecz ludzkość narodziła się w krótkim okresie stabilizacji. Kiedy to się skończy, wszystko powróci do chaosu.

Strukturą podstawowej warstwy świata – praw fizyki – była symfonia zapisana w nutach. Teraz stara melodia dobiegała końca i zaczynało się preludium nowej. Nigdy nie istniały ustalone prawa. Jedynie wieczny terror chaosu.

An Zhe wyjrzał przez okno. Szary blask powoli rozświetlił niebo. Wydawało się, że od zapadnięcia nocy minęły zaledwie trzy albo cztery godziny, ale zaczynało już świtać.

Wszystkie prawa upadają, a natura materii ulega wypaczeniu. Ty, ja, ziemia, słońce i galaktyka. Rotacja przyspiesza – stwierdził starzec.

Co stanie się na końcu? – zapytał chłopak.

Nie mam pojęcia. – Polly powoli pokręcił głową. – Stworzenia żywe i materia nieożywiona ulegną wymieszaniu, wszystkie namacalne rzeczy się zmienią, a czas i przestrzeń się zakrzywią. Niektórych spraw nie da się zrozumieć, ale jedno jest pewne.

An Zhe czekał.

Wszyscy umrzemy.

Młodzieniec znowu zakaszlał gwałtownie. Wydawało się, że wykaszle całą krew ze swojego ciała. Jego słabość pogłębiała się szybciej niż zniekształcenie materii. Usiadł na krześle przy kominku, obejmując kolana rękami. Wciąż żył i wydawało się, że przeznaczone mu było zostać świadkiem zagłady ludzkości u schyłku istnienia.

Tang Lan przebywał na zewnątrz. Instytut był pełen gatunków pół-ludzi, pół-potworów. Niektóre posiadały niezwykłą siłę bojową, podczas gdy inne były zwykłymi zwierzętami czy roślinami, nawet wolniejszymi i bardziej niezręcznymi od ludzi. Wszystkie pnącza ogromnej winorośli oplatającej instytut przyjęły agresywną postawę.

Pełzające mroczne cienie wznosiły się z Otchłani jak czarna fala przypływu. Jedynie one były powolne. Latające potwory okrążyły szczyt góry i zaczęły pikować w dół. Czemu się gromadziły, atakując ludzkie siedziby, kiedy biegun magnetyczny został zniszczony przez fluktuacje? Czy w tym czasie było coś specjalnego? A może po prostu ludzie byli słabi i stanowili łatwy cel polowania?

Nie powinno tak być.

Czego one chcą? – mruknął Polly.

Z głośniczka interkomu dobiegł świst wiatru i głos Tang Lana:

Połowa potworów z Otchłani odeszła, a druga połowa przyszła tutaj. Skrzydlate bestie dotarły pierwsze.

Nie zdołamy się utrzymać. Co zrobimy?

Górski Instytut Badawczy posiadał swój własny niewielki arsenał broni. Rozległ się strzał i ptak spadł na środek Klatki Simpsona.

Była doskonale oświetlona i An Zhe widział rozgrywającą się scenę niezwykle wyraźnie. Krawędzie ptasich skrzydeł weszły w kontakt ze szkarłatnymi laserami i stanęły w ogniu, momentalnie obracając się w migotliwy pył. Ptak uniósł szyję i wyglądał, jakby chciał wydać wrzask, lecz grawitacja pokonała jego ciało, które wpadło w morze płomieni.

Ptasie zwłoki zostały kompletnie unicestwione, a lśniące drobinki przeniknęły Klatkę Simpsona niczym wiosenna burza piaskowa, jak drewno płonące z trzaskiem w kominku. Życie zniknęło od cielesnej powłoki aż po duszę.

Młodzieniec wzdrygnął się i odetchnął kilka razy. Niekoniecznie był to prosty sposób na umieranie, ale i tak lepszy niż jego własny. Jego śmierć się trochę spóźniała. Polly podniósł go i napoił go wodą z glukozą, lecz ciepły płyn spływający przez jego przełyk torturował go jak nóż. Oparł się o staruszka.

Klatka Simpsona to potężne pole cząsteczek wysokoenergetycznych. Jego moc jest olbrzymia.

An Zhe przytaknął i obserwował śmierć ptaka. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego Polly surowo zabraniał mieszkańcom instytutu zbliżania się do klatki. Nagle usłyszeli głos Ruma:

Proszę pana – zawołał, wpatrując się w ekran.

Chłopak zerknął w tamtym kierunku. Na monitorze pośród nieuporządkowanych zakłóceń i chaotycznych krzywizn pojawiło się nagle kilka wyraźnych białych linii. Przeplatały się w dziwny, lecz regularny sposób i powoli się obracały.

W tej samej chwili iskry w Klatce Simpsona zgasły i ostatnie ślady istnienia ptaka uleciały. Białe linie na ekranie powoli zanikały.

Polly Joan wstał. Jego źrenice się skurczyły.

To… to jest… – wymamrotał drżącym głosem. – Myślę… – Starzec ruszył do konsoli i pospiesznie nacisnął kilka guzików, po czym rozkazał: – Przyprowadźcie inne potwory do Klatki Simpsona.

Wypełnili jego polecenie. Mieszkańcy instytutu zostali wyposażeni w kilkanaście prostych komunikatorów, aby zachować łączność. Grupa heterogenicznych pod przywództwem Tang Lana chwilowo powstrzymywała potwory w odległości stu metrów. Ludzi, którzy nie byli w stanie walczyć, Polly skierował do białego budynku za Klatką Simpsona.

Bestie atakowały mieszkańców instytutu, więc ich cel naturalnie również się tam przesunął.

Polly dał znak Tang Lanowi, aby zrobić lukę w blokadzie. Nieopisanie ohydny potwór z gwiaździstymi mackami zanurkował w dół, ale płomienie Klatki Simpsona zasłoniły mu drzwi do białego budynku. Musiał się przez nie przedrzeć, jeśli chciał się dostać do celu. Bez wahania obrał kąt lotu, który pozwalał mu choć trochę ominąć morze ognia i runął ku ziemi.

Na ekranie pojawiło się nagle kilka wyraźnych krzywych. Były ze sobą splątane, lecz tak ostre, jak długie zmarszczki na wodzie pozostawione przez płynące kaczki. Polly wpatrywał się w linie. Zniknęły jednocześnie z ciałem potwora i obraz ponownie zastąpił nieregularny biały szum.

W przeszłości zdarzały się potwory czy gatunki heterogeniczne spalone przez Klatkę Simpsona, ale krzywe były bardzo mylące. Wygląda na to, że była to wina pola magnetycznego – wyjaśnił mężczyzna. – Zatem te linie muszą odzwierciedlać częstotliwość samego potwora. Gdyby tu weszła inna bestia…

Zanim skończył mówić, rozległ się głuchy dźwięk. Człowiek, który zastrzelił ptaka, trafił teraz mniejsze stworzenie, znajdujące się w zasięgu klatki. Uniósł się taki sam lśniący pył, a na dużym monitorze okazało się kilka linii kompletnie innych niż te wywołane przez poprzednie zwierzęta.

Polly oddychał szybko.

W świecie cząstek elementarnych każda żywa istota ma swoją własną częstotliwość, podobnie jak każda substancja czy element. Są od siebie niezależne, gdy fluktuacje są stabilne i wpływają na siebie nawzajem, gdy fluktuacje są chaotyczne. – Starzec wpatrywał się w ekran i obliczone parametry. Na jego twarzy gościł wyraz szaleństwa. – Częstotliwość uchwyconą przez Klatkę Simpsona można odtworzyć przez generator pola magnetycznego. Wcześniej precyzyjnie skopiowaliśmy pole geomagnetyczne. Jeśli prześlemy częstotliwości przechwyconych potworów, stworzenia w zasięgu sztucznego pola magnetycznego zostaną nimi zainfekowane. Tuż przed śmiercią Bóg wreszcie pozwolił nam poznać rąbek prawdy – zażartował. – Czy powinienem mu podziękować?

Wyglądał, jakby został zainspirowany przebłyskiem boskiego światła.

Czy systematyka gatunków sama w sobie jest ciągiem liczb, który można wyrazić za pomocą parametrów? Żyjemy w świecie wielowymiarowym czy niskowymiarowym, dającym się podsumować w kilku słowach? Badaliśmy geomagnetyzm, aby odkryć częstotliwość odpowiedzialną za ochronę i konflikt. To pozwoliło nam przetrwać sto lat. W zasadzie już poznaliśmy część prawdy. – Mówiąc, nieustannie robił szkice i notatki na kartkach. An Zhe w milczeniu spoglądał na jego plecy. Prawda była ogromnie ważna dla ludzkości nawet w obliczu nadchodzącej śmierci. Dla niego nie miało to większego sensu. Ludzie tworzyli złożone teorie, aby wyjaśnić rzeczywistość, ale w jego oczach świat był po prostu światem. Zbyt wielu rzeczy w nim nie dało się analizować czy wyjaśnić. To było tylko skomplikowane uproszczenie.

Polly wciąż mówił:

Fale o jednej częstotliwości pokrywają fale o innej. Są wśród nich słabe i silne wahania. Istnieją najsilniejsze fluktuacje, które mogą pochłonąć wszystko na świecie, a także mniejsze i słabsze. Ludzie reprezentują te drugie, więc łatwo mogą ulec infekcji przez inne stworzenia i utracić świadomość.

Starzec wpatrywał się w nadchodzące potwory, a jego szaroniebieskie oczy przybrały znerwicowany wyraz. Chłopak wiedział, że mózg naukowca zmierzał w otchłań obłędu. Pracował z szaleńczą szybkością, przetwarzając i przyswajając tak wiele informacji, że mógł uporządkować swoje myśli jedynie przez pospiesznie wyrzucane słowa. An Zhe usłyszał, jak mężczyzna mruczy:

Czego one chcą? Uzyskać jak najsilniejszą częstotliwość? A może wyczuwają, że generator pola magnetycznego może emitować określoną falę? Albo może… – Jego oczy się rozszerzyły. – Czy istnieje absolutnie stabilna częstotliwość? – Złapał kawałek papieru. – Doktor Ji mówił mi kiedyś, że Baza Północna znalazła całkowicie obojętną próbkę. – Ujął w dłoń komunikator.

Młodzieniec cicho obserwował tę scenę. Polly powiedział wiele niezrozumiałych dla niego rzeczy. Mimo to udało mu się pojąć odrobinę. Jak dawno temu uzyskał świadomość? Nie pamiętał. To musiało być dzieło przypadku, lekka zmarszczka na ogromnej fali fluktuacji.

Zatem pojawił się on. Potem był jego los. Jeszcze później spotkał An Ze. Los ludzkości był utworem muzycznym, który płynnie się zmieniał.

Chłopak zakaszlał lekko i wstał z krzesła. Gdy nie zwracał uwagi na ból, nie był on godny wspomnienia. Polly usłyszał jego ruch i nawet pomimo ogromnej ekscytacji odezwał się łagodnym tonem:

Nie wstawaj. Nie musisz pomagać, powinieneś porządnie wypocząć.

Starzec ponownie wpadł w wir swoich badań i odkryć.

An Zhe wziął kawałek papieru i napisał na nim kilka słów. Złożył go, wręczył Rumowi i ruszył w stronę drzwi. Rum otworzył usta, lecz chłopak go uciszył gestem. Już stojąc na zewnątrz, przez przezroczyste szklane drzwi popatrzył na Polly’ego z czułością i smutkiem. Rozległo się kliknięcie i zamknął drzwi od zewnątrz.

Dźwięk spowodował, że zatopiony w pracy starzec się ocknął.

Młodzieniec odwrócił się i zszedł po schodach. Jego kroki były trochę niepewne, a narządy wewnętrzne wydawały się płonąć. W końcu minął ludzi zgromadzonych na parterze. Zszedł po schodkach drzwi frontowych i skierował się do palących płomieni Klatki Simpsona.

Nie powinno go tu być. Był mieszkańcem Otchłani i to jego rodzaj atakował ludzkość. Zjednoczył się z tymi, którzy uznali go za swego i dobrze traktowali.

Ogień wystrzelił w górę, a jego żar osmalił mu twarz. Pochylił się i jeszcze kilka razy odkaszlnął krwią. Istota heterogeniczna nie powinna tu przebywać. Czy był szczęśliwy, czy smutny z powodu przyłączenia się do ludzkiej społeczności?

Uschnięcie zajmuje grzybowi trochę czasu. Rozpływanie się grzybni to powolny proces. Zamykał oczy niezliczoną ilość razy i czuł, że po kolejnym opadnięciu powiek już nie będzie w stanie ich unieść, jednak wciąż je otwierał.

Co go trzymało przy życiu do tej pory? Prawdopodobieństwo? Polly powiedział, że prawdopodobieństwo to los. Tak, zatem przeznaczenie go tu przywiodło!

Winorośle chroniące instytut opadły z łoskotem na ziemię. Skrzydła Tang Lana krwawiły, gdy zataczał się w powietrzu, walcząc z gigantycznym, pikującym w dół orłem. Ostry dziób przeszył ramię mężczyzny i bryznęła krew. Nawet nie jęknął. Jedną ręką przytrzymywał krwawiącą ranę, podczas gdy drugą zamienił w szpon, którym przebił oczy ptaka.

Czerwone krople kapały na ziemię. Czy ludzie żałowali, że ich szczęście i cierpienie było inne niż pozostałych żywych stworzeń?

An Zhe uśmiechnął się, robiąc kolejny krok w stronę Klatki Simpsona. Języki ognia lizały jego twarz jak gorące lato. Usłyszał dobiegający z białego budynku dźwięk walenia w szybę, ale nie zawrócił.

Słońce płonęło wraz z Klatką Simpsona. Jego ogromna tarcza była już częściowo widoczna, a wspaniały złotoczerwony blask zalewał połowę horyzontu. Pod instytutem wciąż toczyła się walka, rozlegały się wycia i ryki. Krew, światło poranka i refleksy ognia mieszały się ze sobą.

Jakaś bestia podniosła i upuściła wujka Shu, który kiedyś ugotował dla An Zhe zupę ziemniaczaną. Jego ciała uderzyło ciężko o ziemię, a oczy znieruchomiały, gdy popłynęła z nich krew. Czerwony płyn wsiąkał w glebę. Śmierć była wszędzie. Świat spowolnił, kiedy An Zhe zrobił krok naprzód.

Nie… – wydusił z siebie z trudem wujek ochrypłym głosem. Serce mężczyzny pękało. – Nie zabijaj się…

Instynkt każdego stworzenia kazał mu żyć, a gatunkowi – przetrwać. Ludzie nigdy nie wchodzili łagodnie do tej dobrej nocy.

Patrząc z bliska na Klatkę Simpsona, An Zhe poczuł w końcu grozę śmierci. Przeniósł wzrok na wujka Shu i miękko zadał sam sobie pytanie:

Ale czy możesz wciąż żyć?

Mężczyzna nie był już w pełni świadomy. Powoli potrząsnął głową i spojrzał w odległe niebo. Jego oczy nagle znieruchomiały. Po chwili ciszy sapnął kilka razy, a na jego twarzy pojawił się wyraz podniecenia.

Z nieba dobiegał niski szum, inny niż wycie potwora. An Zhe gwałtownie uniósł głowę. Na odległym złotym horyzoncie dało się dostrzec grupę równo rozmieszczonych czarnych cieni, zmierzających w ich stronę. Ich długie ogony przecinały chmury.

Myśliwiec… – Usłyszał głos wujka Shu.

Młodzieniec wiedział, że to samolot. Patrząc na znajomy kształt, poczuł nagle szczerą radość.

Nie wysyłali żadnych sygnałów do Bazy Północnej, ale formacja myśliwców przybyła stamtąd, by wesprzeć instytut. Nie tak dawno temu Polly prosił Tang Lana, by pomógł bazie, gdyby instytut przestał istnieć, niezależnie od jego uprzedzeń. Teraz to baza ruszyła im na pomoc, choć też żywiła wobec nich wątpliwości. Nastąpił moment, gdy wszystko zmierzało ku końcowi.

Polly miał rację. Jego rasa była jednocześnie nikczemna i szlachetna. Ludzkie zachowanie może być przepełnione największą podłością, lecz zarazem dobrocią i tolerancją. Jednak sztuczne bieguny magnetyczne zawiodły. A co z bazą? Co się stało z Lu Fengiem? A może baza już nie istniała? Gdzie wtedy mógłby przebywać? An Zhe wiedział, że pułkownik oddałby wszystko dla bazy, do momentu, gdy ta nie będzie go już więcej potrzebować.

Łzy popłynęły z oczu chłopaka. Jego miłość i nienawiść nie miały znaczenia w tym strasznym dniu zagłady. Lu Feng miał swoją misję, a on miał własny los.

Postąpił kolejny krok.

Bum!

Miniaturowa bomba atomowa została zrzucona z otworu wylotowego PL1109 i z donośnym hukiem zablokowała potworom drogę pod górę. Ich celem był górski szczyt, lecz stanowił on również łatwą do obrony twierdzę.

Otworzyć właz – rozległ się opanowany zimny głos. – Przygotować drabinkę.

Jest mały problem. Proszę poczekać minutę – odpowiedział technik pokładowy.

Myśliwiec zanurkował, a właz uchylił się ze skrzypnięciem mechanizmu. Lu Feng ujął sprzęt przekazany mu przez żołnierza.

Chcesz zejść na dół? – zapytał Hubbard.

Tak.

Kiedy pomagałeś Podziemnej Bazie Miejskiej, służyło to dobru ludzkości. – Hubbard go obserwował. – Ale teraz? Sąd Procesowy będzie ratował heterogenicznych?

Pułkownik tylko zerknął na kapitana najemników. Po otrzymaniu drabinki sprawdził ją dokładnie.

Dlaczego tu jesteś? – zapytał krótko.

Nie wiem – wyszeptał Hubbard. – Zawsze czułem, że będę żałować, jeśli się tu nie zjawię.

Klik.

Drzwi kabiny się otworzyły.

Mój Boże. – Technik pokładowy cofnął się o krok. – Czy tam się pali? Co to jest?

Z zewnątrz dmuchnął wiatr. Lu Feng stanął przy wejściu do kabiny i spojrzał w dół. Nagle zamarł. Stojąc przed morzem ognia, An Zhe patrzył w górę na gości z Bazy Północnej.

W tym momencie czas jakby się zatrzymał. Młodzieniec zobaczył Lu Fenga, a Sędzia zobaczył jego.

Chłopak zadrżał gwałtownie, gdy napotkał wzrok mężczyzny. Długo pielęgnował plan rozstania, ale ponowne spotkanie było zupełnie nieoczekiwane. Nie spodziewał się ujrzeć pułkownika i wiedział, że on też nie miał pojęcia, że go tutaj zobaczy.

Podmuch powietrza z myśliwca rozwiał mu ubranie i młodzieniec odruchowo uniósł rękę w powietrze. Zielone oczy wpatrywały się w niego. Sędzia zobowiązany do likwidowania gatunków heterogenicznych przybył z pomocą frakcji fuzji, zaś potwór przebywał w samym środku ludzkiego instytutu.

To było absurdalne od początku do końca, ale gdy spłynęło na nich olśniewające światło poranka, obaj nagle zobaczyli się wyraźnie. Tak, to był Lu Feng.

An Zhe zmrużył oczy i uśmiechnął się do niego. W swojej ograniczonej pamięci nigdy nie zareagował na jego widok takim wyrazem twarzy. Znajdowali się bardzo daleko od siebie, ale zobaczył, że w tych zielonych oczach powoli pojawia się uśmiech. Wydawało się, że przepełnia je nieskończona czułość.

Hubbard wystrzelił do latającego potwora, podczas gdy myśliwiec zrzucał bomby uranowe wokół instytutu. Ogień artyleryjski wzbił się w niebo, a odgłosy eksplozji zmieszały się z wyciem bestii. Głośny dźwięk roznosił się jak symfonia płynąca z głębi wszechświata.

Tymczasem z Otchłani wciąż nadchodziły potwory. Po zniknięciu pola magnetycznego nadciągała burza piaskowa. Ostatni skrawek ludzkiego terytorium chylił się ku upadkowi. Ludzie mieli wyginąć.

Wpatrywali się w siebie nawzajem przez długi czas, jakby czuli do siebie najgłębszą nienawiść. Jednocześnie wyglądali, jakby w jednej chwili doznali ogromnej ulgi. Tego dnia znowu zeszli się razem, bez przeszkód…

Wolni…

An Zhe powoli zamknął oczy i pochylił się do przodu.

Jak liść więdnący późną jesienią.

W szalejących płomieniach Klatki Simpsona i blasku wschodzącego nieśpiesznie słońca, gdy z wolna zapadał zmierzch ludzkości, jego ciało obróciło się w ulotny pył, rozpływając się i niknąc.

W laboratorium, na pełnym zakłóceń ekranie, nieregularne chaotyczne punkty nagle się skupiły i zaczęły obracać. Uruchomił się program analityczny. Trzy sekundy później na monitorze powoli pojawiło się kilka przeplatających się krzywych częstotliwości.

Jak los.

Patrząc na przeskakujące na ekranie parametry, Polly włączył kanał komunikacyjny służący do awaryjnej łączności z Bazą Północną i Podziemną Bazą Miejską. Zastanawiał się, czy będą w stanie dosłyszeć, że próbował się uspokoić i opanować drżenie.

Z tej strony Górski Instytut Badawczy. Proszę zmodyfikować częstotliwość emisji sztucznego bieguna magnetycznego. Kanał A1: 2, 5, 2,7. Kanał A2: 9,13, 5, 3,1. Kanał D3: 4, 0 ,7. Poziom natężenia fali: 6. Charakterystyka Adamsa: siatka 3. Konfiguracja jest kompletna, proszę uruchomić urządzenie. Powtarzam. Kanał A1: 2, 5, 2,7. Kanał A2: 9,13, 5, 3,1. Kanał D3…

Za jego plecami Rum drżącymi palcami modyfikował parametry, po czym nacisnął główny włącznik. Szczyty białych wież na obu końcach Górskiego Instytutu Badawczego rozjarzyły się oślepiającym blaskiem.

Niewidzialne ciche fale promieniowały pomiędzy nimi jak zmarszczki. Na wschodzie i zachodzie dwa ludzkie bieguny wywoływały ogromne fluktuacje.

To było jak pierwszy dzwon obwieszczający nowy rok. Wszystko ucichło.

Tłumaczenie: Dianthus

3 Comments

  1. Anonim

    :złamaneserce: :płaku: Nie mówcie że grzybek umarł :płaku: :NieNie: :WeiMądruś: powiedzcie że ożyje że powróci na pewno :zachwyt: Dianthus ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja:

    Odpowiedz

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.