– Dlaczego znowu przeniosłeś pułkownika na drugą stronę? – krzyknął szef Shaw, gdy tylko wszedł do pracowni.
An Zhe właśnie usiadł na łóżku i przetarł oczy.
– Nie mogę spać, kiedy jest obok – wyszeptał.
– Masz mnóstwo pracy. – Szef Shaw podszedł i zdzielił go solidnie w głowę. – Nie spałeś przypadkiem niedawno z jego głową w rękach?
Chłopak nie odpowiedział i schował się z powrotem pod kołdrę. Głowa to głowa, a Lu Feng to Lu Feng. Jako przedstawiciel gatunku heterogenicznego, który wielokrotnie naraził się na podejrzenia Sędziego, nie potrzebował specjalnego powodu, aby się go bać.
– Obetnę ci wypłatę – zagroził mężczyzna.
An Zhe został zmuszony do wyjścia spod kołdry i ubrania się.
Głos szefa Shawa przybrał frywolne tony.
– Myślę, że nie powinieneś wychodzić na spotkania z najemnikami. Po prostu zrób to ze mną.
– Dlaczego? – zdziwił się chłopak.
Szef nie mówił wczoraj niczego takiego.
– Jesteś taki drobny, nie możesz tego robić. Żołnierze będą cię dręczyć.
– Czemu mieliby mnie dręczyć?
– Bo to zabawne – odrzekł mężczyzna, ponownie uderzając go w głowę.
An Zhe zmarszczył brwi. W jego odczuciu właśnie w tej chwili był dręczony przez szefa. Jednak nie miał innego wyjścia. Obecnie był jak pasożyt i polegał tylko na pensji swojego pracodawcy. Mógł jedynie wstać, umyć się i zabrać do swojej codziennej pracy.
Dzisiaj upływał trzydziesty dzień, odkąd zaczęli robić lalkę. Innymi słowy, musieli ją skończyć i dostarczyć dzisiaj. Szef Shaw zrobił jej ciało i kończyny już dziesięć dni temu. Pracę tę wykonał głównie An Zhe, kierując się jego wskazówkami. Następnie wybrał jeden ze sprzedawanych w sklepie rekwizytów do symulacji i połączył go z lalką. W końcu na czarnym rynku zdobył realistyczny czarny mundur, aby ją w niego ubrać. Ciało Sędziego było idealne i została tylko głowa.
W tym momencie chłopak właśnie trzymał ją w rękach i sprawdzał jej piękne włosy, które wcześniej własnoręcznie wszczepił. W międzyczasie szef Shaw rozgrzał stojący z boku piec i zamieszał przezroczysty koloid w małym, białym porcelanowym tygielku. Potem kropla po kropli dodawał do niego zielony barwnik. Początkowo barwnik stanowił ciemnozieloną masę w tygielku. Po chwili z masy zaczęły się rozchodzić niezliczone cieniutkie macki. Mężczyzna mieszał żel, aż barwnik został równomiernie rozprowadzony. Koloid pierwotnie miał jasnozieloną barwę, lecz jej odcień stopniowo się pogłębiał. Młodzieniec skończył sprawdzanie włosów i nie miał nic do roboty. Patrzył więc i wspominał kolor oczu Lu Fenga.
W świetle miały zimny zielony odcień kojarzący się z zimą, kolor zielonych liści zamarzniętych w przejrzystym białym lodzie. An Zhe zwykle czuł ogarniający go chłód, kiedy patrzył w te oczy. W przyćmionym świetle nocy spojrzenie Lu Fenga miało barwę głębokiej, ciemnej zieleni, jak bezdenne jezioro o zmierzchu, skrywające wiele tajemnic.
Rozmyślał o tym, obserwując koloid w tygielku. Kiedy kolor pokrył się z tym w jego pamięci, zawołał:
– Już wystarczy.
Szef Shaw uśmiechnął się i wyłączył gorący piec.
– Masz dobry wzrok – powiedział.
Chłopak nie odezwał się i po prostu wręczył mężczyźnie formy. Półprzejrzysty koloid został wlany do kulistych foremek i schłodzony. Następnie tęczówki osadzono w białkach i oczy były gotowe.
Zamontowano je w oczodołach lalki. An Zhe wszczepił rzęsy jedną po drugiej. Teraz zielone tęczówki były lekko przysłonięte czarnymi rzęsami. Wyglądały spokojnie, delikatnie i niezwykle realistycznie. Chłopak poczuł niepokój i przyniósł czarną mundurową czapkę, zapinając ją na marionetce.
Kolejnym etapem pracy było dopasowanie stawów i dopracowanie szczegółów owalu twarzy. Zanim skończyli, nadeszła siódma wieczorem. An Zhe w milczeniu obserwował lalkę, a ona cichutko obserwowała jego. Niemal uległ złudzeniu, że był to prawdziwy pułkownik.
Marionetka, która wyglądała dokładnie jak Lu Feng, została złożona i zapakowana do walizki na kółkach. Szef Shaw klasnął w dłonie.
– Jest gotowy do dostawy – powiedział. – Wezmę Jin Sena, jest tani.
Jin Sen był tym samym młodym mężczyzną, który sprzedawał telefony komórkowe i dostarczył dane Sędziego szefowi Shaw.
Jednakże Scott Shaw wybierał jego numer raz za razem, lecz nikt nie odbierał. Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Co się dzieje? Nakryli go?
Spróbował wybrać numer Hubbarda, ale w następnej chwili usłyszał dobiegający ze słuchawki głos:
– Osoba, do której dzwonisz, opuściła teren bazy. Proszę, zostaw wiadomość.
Szef Shaw obrzucił spojrzeniem tablet leżący na stole warsztatowym. Otworzył go i wcisnął kilka klawiszy, usuwając wszystkie zdjęcia.
– Coś jest nie tak – rzekł do An Zhe. – Pospieszmy się, trzeba się pozbyć tej rzeczy. Dzisiaj wieczorem nie ma już nic do roboty, więc pójdziesz i dostarczysz to razem ze mną.
W ten sposób młodzieniec przybył do Dzielnicy Szóstej, w której nie pojawił się od miesiąca.
Mieszkanie ich klienta znajdowało się w Dzielnicy Szóstej w budynku 13, pod numerem 312. Walizka była bardzo ciężka i obaj z szefem na zmianę taszczyli ją po schodach na trzecie piętro. W przeciwieństwie do budynku 117, w którym wcześniej mieszkał An Zhe, w tym przebywały wyłącznie kobiety. Po drodze spotkali kilka z nich. Większość z nich była wysoka, miała krótkie włosy oraz mocne i ostre rysy twarzy. Patrząc na nie, chłopak znów nieuchronnie pomyślał o Du Sai.
Była absolutnie wyjątkowa. Wysoka, ale szczuplejsza niż inne kobiety, a jednocześnie jej piersi były pełniejsze. Jej ciało wydawało się niezwykle delikatne z powodu tej smukłości i krągłości. Na trzecim piętrze podziemnym to była rzadkość.
W tym samym czasie młodzieniec zobaczył, jak szef Shaw taksował wzrokiem przechodzące kobiety.
– Nie ma drugiej takiej jak Du Sai – oświadczył w końcu.
An Zhe nie odpowiedział. Delikatnie zadzwonił do drzwi numer 312.
– Dzień dobry, przyszliśmy z dostawą.
Nikt im nie otworzył. Chłopak zapukał głośno.
– Dzień dobry, jesteśmy z towarem!
Wciąż nikt nie otwierał. Scott Shaw zrobił krok naprzód i kilka razy uderzył mocno w drzwi.
– Jest tam ktoś? Mamy dostawę z trzeciego piętra podziemnego!
Nie było odpowiedzi.
W ciszy rozległy się za nimi kroki. An Zhe odwrócił głowę i zobaczył kobietę w średnim wieku ubraną w szarą sukienkę.
– Dzień dobry, mieszka pani pod numerem 312? – zapytał.
Kobieta potrząsnęła głową i spojrzała na drzwi.
– Szukacie jej?
– Tak – odrzekł chłopak. – Zamówiła coś i przyszliśmy, żeby to dostarczyć.
Kobieta z obojętną miną przeniosła wzrok na walizkę.
– Co to za towar?
– To jest towar premium i nie możemy powiedzieć nic więcej – oświadczył szef Shaw. – Kiedy wróci?
Kobieta spojrzała na niego i przez chwilę milczała, zaciskając usta. Mężczyzna nie mógł tego znieść.
– Ona…
– Ona nie żyje, nie wiecie o tym? – przerwała mu rozmówczyni.
Zapadła cisza.
– Nie żyje? – Po chwili milczenia szef Shaw podniósł głos. – Została jeszcze ostatnia rata płatności! Kto ją ureguluje?
Kąciki ust kobiety ściągnęły się, co wyglądało jak uśmiech, ale nim nie było.
– Sędzia ją zabił. To jego powinieneś ścigać o zapłatę.
Szyja mężczyzny skurczyła się jak u kaczki, a on sam przez moment nie mógł wydusić słowa. An Zhe nagle doznał szoku. Wbił wzrok w kobietę.
– Jak się nazywała?
Rozmówczyni zdawała się go nie słyszeć. Odwróciła się, uniosła rękę i zbliżyła swoją kartę identyfikacyjną do przeciwległych drzwi, aby wejść do środka. W chwili, gdy drzwi już się zamykały, do ich uszu dobiegły dwie proste sylaby:
– Du Sai.
W umyśle An Zhe ponownie błysnęło wspomnienie wyrazu twarzy Du Sai patrzącej na Lu Fenga tuż przed swoją śmiercią i chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Jego towarzysz także milczał. Po dłuższym czasie szef Shaw się roześmiał.
– Wiesz, ile kosztowało to zamówienie?
– Nie wiem.
– Więcej niż Hubbarda. – Mężczyzna spojrzał na stojącą na ziemi walizkę zmrużonymi oczami. Potem powiedział powoli: – Igrała z tyloma facetami. Nie spodziewałem się, że miała też uczucia.
An Zhe otworzył usta.
– Du Sai powiedziała, że Sędzia ją uratował.
– Głupia – Szef Shaw westchnął i pokręcił głową. – Sędzia ma taką pracę. Nawet jeśli ją uratował, to dlatego, że chciał zabić heterogenicznego. Od dziecka zadawała się z mężczyznami i nie była małą dziewczynką. Dlaczego nie mogła zrozumieć, że to nie było tego warte?
Chłopak się nie odzywał.
Nie rozumiał, dlaczego Du Sai lubiła Lu Fenga. Jednakże Lu Feng różnił się od innych, choć An Zhe nie umiał sprecyzować, na czym polegała różnica.
Po długi czasie Scott Shaw odezwał się ponownie:
– Nie ma klienta. Co zrobić z towarem? Nie możemy go wyrzucić. Co gdyby go ktoś znalazł i Sąd Procesowy zacząłby mnie szukać?
– Zabrać go z powrotem do sklepu? – zasugerował młodzieniec.
– Absolutnie nie. – Mężczyzna pokręcił głową. – Nagle nie mogę się skontaktować z Jin Senem. Obawiam się, że coś się stało.
Potem spojrzał na An Zhe, jakby coś sobie przypomniał.
– Czy dobrze pamiętam, że twoje mieszkanie też jest w Dzielnicy Szóstej?
Pchnął walizkę w jego stronę.
– Mieszkasz tam i nie musisz się bać, że ktoś cię zobaczy. W takim razie zabierz dziś ten towar ze sobą i zostaw go w domu. Jeżeli przez kilka dni nikt nie będzie go szukał, znajdę kogoś, kto przejmie zamówienie.
– A co z tobą?
Szef Shaw spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi.
– Muszę wracać. Wkrótce odjeżdża ostatni pociąg.
An Zhe pomyślał chwilę i doszedł do wniosku, że to było wykonalne. Nie mieszkał w domu i mógłby tam czasowo przechować lalkę.
Mężczyzna poklepał go po ramieniu.
– Dasz radę.
Potem szybko wyszedł, żeby złapać pociąg. Okazało się jednak, że plan nie był taki prosty do wykonania.
Dzielnica Szósta była okrągłym obszarem, a budynki 13 i 117 znajdowały się dosyć blisko siebie. To dlatego szef był pewien, że chłopak da radę przenieść pakunek do domu. Jednakże lalka była solidna i z całą pewnością nie ważyła mało. An Zhe ciągnął ogromną walizę z prędkością żółwia, powoli idąc ulicą. Zanim dotarł do budynku 117, było już całkiem ciemno.
Wszędzie zalegały niewyraźne cienie, a zarys wieżowca dało się zobaczyć jedynie dzięki zorzy. Młodzieniec poczuł się beznadziejnie, gdy stanął w drzwiach klatki schodowej i pomyślał o wspinaczce na piąte piętro. Ten pakunek był naprawdę ciężki. Zdesperowany odwrócił się, aby nie patrzeć już na ciemne schody. Planował najpierw zatrzymać się i chwilę odpocząć.
Nagle poczuł za sobą gorący oddech, po czym zatrzymał go jakiś mężczyzna.
– An Ze! – Głos należał do Josey’a.
– Zobaczyłem cię przez okno i od razu zszedłem na dół. – Josey przytulił go mocno. – Gdzie byłeś? Dlaczego dopiero teraz wróciłeś? Czemu nic mi nie powiedziałeś? Szukałem cię!
Gwałtownie nabrał oddechu, kontynuując:
– Nie możesz już tak więcej odchodzić. Gdzie byłeś?
Szef Shaw miał rację. Josey uważał An Ze za swoją osobistą własność.
Dlatego An Zhe spokojnie mu odpowiedział:
– Puść mnie, proszę.
Josey nie tylko go nie wypuścił, ale zacisnął ramiona jeszcze mocniej.
– Jesteś na mnie zły? – zapytał.
Chłopak nawet nie zdążył się odezwać, kiedy usłyszał kolejne słowa:
– Myliłem się. Przepraszam, przepraszam cię tak bardzo, jak to tylko możliwe. An Ze, kocham cię.
–…
Szef Shaw miał rację po raz kolejny. Josey naprawdę chciał się przespać z An Ze.
– Dziękuję, mam kogoś – powiedział młodzieniec.
– Więc faktycznie jesteś zły? – Josey się uśmiechnął. – Kiedy jesteś zły, lubisz celowo mnie denerwować.
An Zhe był naprawdę zmęczony tym człowiekiem. Próbował się uwolnić, ale Josey siłą go odwrócił.
– Spójrz na mnie, An Ze.
Huk!
Rozległ się dźwięk wystrzału. Josey był oszołomiony. Odruchowo puścił swojego towarzysza i rozejrzał się dookoła.
An Zhe również podążył za źródłem dźwięku i ujrzał osobę stojącą w cieniu czarnych budynków. Ta osoba właśnie oddała strzał w niebo, zanim zaczęła się do nich zbliżać. Szczupła i wysoka, doskonale mu znana postać.
W mieście mogli legalnie nosić broń wyłącznie wojskowi. A spośród nich tylko jedna osoba mogła strzelać, kiedy jej się podobało.
Chłopak pomyślał, że po raz kolejny natknął się na miejski patrol Sędziego. Co za zbieg okoliczności. Zanim zdążył się nad tym dokładniej zastanowić, usłyszał znajomy zimny głos Lu Fenga.
– Kto to jest?
– Sąsiad – odrzekł An Zhe.
Lu Feng podszedł do niego. Był tak blisko, że każdy mógłby go rozpoznać jako sędziego. Josey odrobinę zesztywniał.
– AD417 to numer mojego komunikatora – Głos Lu Fenga był swobodny. – Następnym razem, kiedy coś takiego się wydarzy, możesz się ze mną skontaktować, jeśli chcesz, a on zostanie aresztowany za nieobyczajną napaść.
An Zhe spojrzał na Lu Fenga i przez jakiś czas nie mógł wykrztusić słowa. Ponieważ jednak ten był pułkownikiem, chłopak uznał, że jako wojskowy rzeczywiście miał obowiązek pilnowania przestrzegania prawa i porządku w mieście.
– Okej. – Kiwnął głową.
Poczuł, że stojący za nim Josey zesztywniał jeszcze bardziej. Jednakże An Zhe nie myślał teraz o sąsiedzie. Powodem był fakt, że Lu Feng delikatnie ujął uchwyt walizki na kółkach. Zapytał lekko:
– Mam ci pomóc zanieść to na górę?
Tłumaczenie: Dianthus
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Jeez tak sie stresuje następnym rozdziałem; co jeśli Lu Feng to zobaczy :ależeco:
:zachwyt: Nasz grzybek zaczyna pomału dorasta :ekscytacja: Dianthus dziękuje za rozdział :ekscytacja: