1.
– Pamiętaj: odwaga, siła, poświęcenie. To jest bohaterstwo naszych czasów i wspólny heroizm ludzkości. – W Edenie Tang Lan uczył się tych słów na pamięć. – Bohaterstwo zbiorowe, bohaterstwo indywidualne, wszystkie one dzielą…
Hubbard zakrył twarz ilustracją broni.
– Jeszcze nie skończyłeś?
– Prawie. – Tang Lan zamknął książkę i spojrzał w sufit. – Hubbard?
– Co tam?
– Chciałbyś być bohaterem?
Hubbard odłożył książkę, odsłaniając orzechowo-brązowe oczy. On też spojrzał w sufit i po kilku sekundach odpowiedział:
– To nie ma znaczenia. – Jakiś czas później zapytał: – A ty?
– Nie wiem – odparł Tang Lan.
2.
Posiłki z Bazy Północnej dotarły do Górskiego Instytutu Badawczego.
Samoloty dostarczyły ciężką broń, a operacją powietrzną dowodził pułkownik Lu. Reszta lekko uzbrojonego wojska wylądowała za pomocą wielkich szybowców. Rozproszyli się w ustalonym szyku, aby oczyścić teren z potworów atakujących Instytut.
Hubbard przebywał na ogromnej otwartej przestrzeni na prawo od budynku, a za nim znajdował się stromy klif. Na brzegu urwiska wznosił się jaskrawoczerwony trójkątny znak z napisem: Zagrożenie upadkiem, wstęp wzbroniony. Większość jego pola widzenia przesłaniał główny budynek Instytutu. Mężczyzna zabił niewielkiego potwora ze swojej ciężkiej broni i w okolicy nie dostrzegał innych wrogów.
Znalazł się tutaj, bo podczas walki spojrzał w górę.
Na niebie toczyła się krwawa i chaotyczna bitwa. Ogromny potwór został pokonany i spadł na ziemię. Wtedy Hubbard popatrzył do góry i ujrzał unoszącego się w powietrzu człowieka w czerni.
Nie, to nie był człowiek. Miał ludzkie ciało, ale za nim widniała para ogromnych czarnych skrzydeł. To był heterogeniczny.
Kiedy Hubbard go zobaczył, postać spadała. Mignęła w polu widzenia mężczyzny zaledwie przez moment.
Jednak ta krótka chwila wystarczyła, by pozostawić pustkę w jego duszy.
– Dokąd idziesz? – krzyczeli towarzysze z drużyny, ale nie słyszał ich zbyt wyraźnie. Miał wrażenie, jakby dźwięk dochodził skądś z daleka.
Hubbard popędził do miejsca, w którym spadła skrzydlata postać. Było zapuszczone, porośnięte zdziczałą winoroślą i chwastami. Na pierwszy rzut oka nie było widać nic niezwykłego. Za jego plecami opadał klif.
Ze zmrużonymi oczami postąpił krok naprzód, trzymając karabin maszynowy. Rozgarnął winorośl i przeszukał sięgającą pasa trawę. Nie był pewien, czy to omamy, lecz do jego uszu dobiegło czyjeś dyszenie. Odwrócił się gwałtownie tylko po to, by ujrzeć kołyszącą się na wietrze trawę.
– Jest tu kto? – zawołał.
Odgłos dyszenia wydawał się nasilać, ale z prawej strony również rozległ się hałas. Zerknął tam i jego spojrzenie raptownie znieruchomiało.
Tysiąc metrów dalej, przy lewym skrzydle budynku Instytutu znajdowała się turbina wiatrowa. Kilka trójkątnych łopatek wirowało szaleńczo na wietrze.
W tym momencie parę białych kolczastych macek owinęło się wokół wieży turbiny i przekręciło wał wiatraka. Zrobiły to z dużą siłą i obroty dwóch wież stopniowo wyhamowały. Rzecz jasna działania potwora nie ograniczały się do tego celu. Ciernie i wybrzuszenia na mackach rosły. Hubbard spędził większość swojego życia w dziczy i przeżył setki bitew. Wiedział, że bestia zamierzała wyrwać kolumnę turbiny.
Centrum bitwy stanowiła otwarta przestrzeń przed Instytutem. Ludzie prawdopodobnie nie zwracali uwagi na turbiny wiatrowe w oddali, nie wspominając już o tym, że potwór był do nich bardzo zbliżony kolorem. Przede wszystkim nie mieli na to czasu. Trzeci wiatrak przestał się obracać. Macki bestii drżały lekko, napinając się z całej siły.
Hubbard nie był do końca pewien znaczenia tych konstrukcji, ale mógł się go domyślać. Sprzęt komunikacyjny oraz zaplecze naukowo-badawcze Instytutu, w tym urządzenie wypełnione morzem czerwonych płomieni, do którego wszedł właśnie An Zhe, wymagały zasilania ogromną ilością energii.
Zdjął z pleców dużą, ręczną wyrzutnię bomb uranowych i wycelował przed siebie. Niewielu żołnierzy potrafiło swobodnie posługiwać się tą bronią. Miała odpowiednią siłę rażenia, ale była okropnie ciężka i trudno się z niej celowało. Odrzut mógł zgruchotać ramię zwykłego człowieka.
Hubbard znał najważniejsze słabe punkty potwora z mackami, lecz bestia ich nie wyeksponowała, a położenie budynków Instytutu mocno przysłaniało mu cel.
Mężczyzna zaczął się cofać. Wszystkie jego procesy myślowe zostały zakończone, a decyzje podjęte w ciągu trzech sekund od ujrzenia potwora. Zrobił krok w tył, potem następny i jeszcze jeden.
Szum wiatru narastał. Po kilku sekundach Hubbard minął znak „Wstęp wzbroniony”. Obejrzał się i zobaczył bezkresne niebo. Spojrzał w dół i stwierdził, że znajduje się zaledwie o krok od krawędzi urwiska. Ziemia pod jego stopami lekko się trzęsła i słychać było odgłos toczących się kamieni.
Wciąż brakowało mu miejsca, z którego mógłby zabić bestię bez uszkodzenia budynków i wież energetycznych.
W rzeczywistości nigdy nie chciał być bohaterem. Mimo to zrobił kolejny krok w tył. Ponownie rozległ się turkot osuwających się kamieni.
Siatka celownika broni spoczęła dokładnie w wybranym punkcie. Ten rodzaj wyrzutni miał ogromną moc niszczycielską, dużą siłę ognia i wystarczający zasięg.
Huk!
Potężny odrzut cisnął nim do tyłu. Krawędź urwiska zadrżała, a już poluzowane kamienie runęły w dół jak lawina.
Gdy spadał, wiatr gwizdał mu w uszach. Jego pole widzenia wypełniło olśniewające złote światło świtu, a w siatkówki uderzył błysk słońca wyskakującego zza góry. Zaraz po tej ulotnej chwili od szczytu klifu oderwała się kolejna postać, rzucając się w jego kierunku.
Na policzek Hubbarda spadło kilka szkarłatnych kropel. To było jak sen. Wyciągnął rękę…
Pochwyciła ją dłoń Tang Lana, blada od utraty krwi.
Niebo pokrył cień, gdy rozpostarły się zakrwawione skrzydła. Górski wiatr wiał na wschód i czerwone rozbryzgi poplamiły ubranie Hubbarda. Tang Lan nie miał siły machać skrzydłami. Po prostu chwycił towarzysza i poszybował na wietrze jak papierowy samolocik, który nieprawidłowo złożył i zgubił, będąc dzieckiem.
Hubbard spojrzał mu w oczy. Były piękne i chłodne jak dawniej, a na policzkach przyjaciela widniały dwa krwawe zadrapania. Tang Lan odwzajemnił jego spojrzenie i się roześmiał.
W oczach Hubbarda wyczytał wiele rzeczy. Mężczyzna chciał go zapytać, czemu tu jest, co mu się przydarzyło i dlaczego się poświęcił, skacząc za nim z klifu.
Tang Lan ze śmiechem ścisnął mocniej dłoń przyjaciela. Ten odpowiedział mu z taką samą intensywnością.
Otaczał ich tylko ryk wiatru, gdy spadali na spotkanie nieznanego losu, ale nie było się czego bać.
– Zostałeś bohaterem – oznajmił Tang Lan. – Ja też nim będę.
W oddali rozciągały się góry. Świeciło poranne słońce.
Tłumaczenie: Dianthus
Dzień sądu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Tom II -
Róża
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Tom III -
Apokalipsa
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Dodatki
Ekstra 1
Ekstra 2
Ekstra 3
Ekstra 4
Ekstra 5
Ekstra 6
Ekstra 7
Ekstra 8
Ekstra 9
Ekstra 10
Dziękuję za rozdział
:zachwyt2: Super Dianthus ślicznie dziękuje za rozdział :ekscytacja: