Little Mushroom

Rozdział 4814 min. lektury

Na klatce schodowej znajdowało się tylko parę osób, a może po prostu ludzi, którzy się spieszyli, było mniej niż zwykle. Wchodzenie i schodzenie ze schodów było fizycznie wyczerpujące. An Zhe wziął głęboki oddech i walczył. Kiedy wiatr słoneczny uderza bezpośrednio w ziemię, atmosfera jest zdmuchiwana ze straszliwą prędkością i rozprasza się we wszechświecie. Mimo że minęło zaledwie kilka dni, zawartość tlenu w powietrzu dostarczanym przez otwory wentylacyjne była dalece niewystarczająca. Komunikaty wojskowe codziennie przypominały ludziom, by nie wychodzili z domów i unikali niepotrzebnego wysiłku fizycznego.

Młodzieniec wszedł na korytarz na pierwszym piętrze, gdzie panowała jeszcze bardziej poważna atmosfera. Przypomniał sobie, że sędzia kazał mu wrócić wcześniej i pospieszył do biura Sądu Procesowego. Dostrzegł go doktor, piszący coś na swoim laptopie.

Jesteś wreszcie. Gdzie byłeś?

Wyszedłem na spacer – odrzekł chłopak.

Usiadł obok lekarza. Doktor Ji był bardzo dobrym człowiekiem i w ciągu ostatnich kilku dni nawiązali przyjacielską relację.

Nie szwendaj się – powiedział mężczyzna. – Przynajmniej nie dzisiaj.

Co się stało? – zapytał An Zhe.

Lekarz odwrócił wzrok od ekranu komputera i spojrzał na niego. Miał trochę zmęczoną twarz i blade usta. Wydawało się, że w jego oczach odbijają się nieskończenie głębokie, negatywne emocje. Pchnął butelkę wody w kierunku chłopaka.

Chce ci się pić?

An Zhe pokręcił głową. Czuł się dobrze. Wprawdzie grzyby były istotami, które potrzebowały wody, lecz dzisiaj zarodnik wrócił do jego ciała, co niezwykle go podniosło na duchu. Potrzeba wody nie była aż tak nagląca.

Mamy deficyt wszystkich zasobów. – Usłyszał szept doktora. – Zapomnij o jedzeniu i wodzie, nawet tlenu nie wystarcza. Dzisiaj wojsko przeniesie ludzi. Gdybyś się spóźnił, przegapiłbyś transfer i musiałbyś tu zostać.

Młodzieniec miał pewne wątpliwości.

Dokąd nas przenoszą? Myślałem, że Latarnia jest ostatnim schronem.

Lekarz utkwił wzrok w pustej ścianie przed sobą.

Do Ogrodu Edenu. To tam są centrum uprawy roślin, stabilne zapasy żywności i duże rezerwy czystej wody. Wszystkie zasoby bazy – wyjaśnił mężczyzna i się uśmiechnął. – Nazwa „Ogród Edenu” jest wyjątkowo trafna. Teraz to naprawdę ostatni Eden. Na początku, kiedy go budowano, pojawiały się głosy sprzeciwu. Uprawa roślin, zaopatrzenie w wodę pitną, dojrzewające dzieci… mówili, że koncentracja w jednym miejscu tak wielu zasobów niezbędnych do przetrwania ludzi niesie ze sobą ogromne ryzyko, nawet jeśli jest to niezwykle korzystne dla Edenu. – Lekarz ściszył głos. – Jednak fakty zawsze dowodziły, że możliwości bazy są ograniczone. W obliczu ogromnej katastrofy wszystkie nasze zasoby muszą być zgromadzone tylko w jednym miejscu. Należy poświęcić wszystko, aby je tylko ochronić. Jeśli Ogród Edenu przestanie istnieć, ludzkość również nie przetrwa.

An Zhe rozumiał, co rozmówca miał na myśli. Ogród Edenu był miejscem dla matek i dzieci. Spojrzał na mężczyznę.

Czy wszyscy idą? – zapytał.

Doktor spojrzał na niego wzrokiem, którego znaczenie trudno było odczytać. Przypominał nauczyciela, patrzącego na krnąbrnego i nieprzygotowanego ucznia. W oczach mężczyzny przemknął cień smutku. An Zhe domyślił się odpowiedzi i nie odezwał się więcej.

Ranek upłynął w milczeniu, dopóki nie wrócił Seraing. Jednak sędzia się spieszył. Był zawalony pracą.

Zostaję tu dzisiaj aż do wieczora. – Zerknął na An Zhe. – W dziale interwencji kryzysowej cię nie znają, więc powinieneś trzymać się mnie.

Po prostu mi go zostaw – rzucił lekarz. – Nie porzucę go.

Seraing zastanawiał się przez moment.

Okej.

Na zewnątrz szalała nieustająca wichura. To była siła wszechświata, która wstrząsnęła całym ludzkim miastem. Huragany wywołane przez burzę słoneczną były potężniejsze niż wszystkie katastrofy odnotowane przez historię. Młodzieniec przyłożył palec do ściany i poczuł lekkie drżenie, jak ostatnie westchnienie umierającego zwierzęcia. W zasadzie An Zhe i tak uważał za cud fakt, że istoty ludzkie zdołały przetrwać tak gwałtowną burzę przez tak długi czas.

O pierwszej po południu ktoś zapukał do drzwi. Był to oddział uzbrojonych po zęby żołnierzy. Dowodziło nimi trzech cywilnych oficerów z odznakami działu interwencji kryzysowej na piersiach. Oficer stojący na czele grupy skinął lekko głową.

Proszę z nami, doktorze.

Zaczynacie transfer? – zapytał lekarz.

Tak – odparł żołnierz. – W Ogrodzie Edenu została dla pana przygotowana kwatera.

Dziękuję – powiedział doktor. Po chwili spojrzał na An Zhe. – On musi iść ze mną.

Zgodnie z planem transferu może pan zabrać ze sobą asystenta. – Przywódca zwrócił się do chłopaka: – Proszę pokazać swoją kartę identyfikacyjną, abyśmy mogli potwierdzić pańską tożsamość.

Mój asystent nie żyje. – Lekarz otoczył ramieniem barki młodzieńca i się uśmiechnął. – Wygląda na to, że nie masz swojej karty identyfikacyjnej.

Mam tylko kartę pułkownika – odrzekł An Zhe.

Daj im ją – rozkazał mężczyzna.

Chłopak posłusznie wyciągnął kartę Lu Fenga. Oficer przyjął ją i przeciągnął przez przenośne urządzenie, po czym zamarł oszołomiony.

Lu Feng poszedł do Podziemnej Bazy Miejskiej i wciąż nie mamy od niego żadnych wiadomości. – Doktor uniósł brew i dodał powoli: – Jeżeli ten dzieciak z jego rodziny nie może uzyskać azylu… uważam, że to nie jest w porządku.

Przywódca odszedł parę kroków i wybrał jakiś numer. Po chwili wrócił.

W ramach wyjątku chłopak zostanie przeniesiony jako pański asystent – powiedział.

Dziękuję – rzekł lekarz.

Widzisz? – Szli korytarzem i doktor beształ An Zhe. – Cały ranek gdzieś się szwendałeś. Gdybyś się spóźnił…

Młodzieniec zacisnął usta, widząc sytuację w korytarzu. Kilkudziesięciu pilnowanych przez żołnierzy naukowców w białych fartuchach stało w rzędzie. Jakaś kobieta perorowała wzburzona:

Mój asystent musi iść ze mną. Nie akceptuję takiego planu transferu.

Plan nie uwzględnia dla pani przydziału asystenta, doktor Chen – wyjaśnił jej oficer.

Moje badania są nierozerwalnie związane z moim asystentem. Nie mogę ich zrealizować bez niego, nie wspominając już o tym, że on nie jest gorszy ode mnie i może samodzielnie prowadzić duże projekty! – wykrzyknęła kobieta. – Nalegam, aby poprosił pan swoich przełożonych.

Jeśli pani twierdzi, że nie jest w stanie kontynuować badań z powodu utraty asystenta, to być może będzie musiała pani zostać tutaj. – Głos żołnierza był zimny i wyzuty z uczuć.

Badaczka nie odezwała się więcej.

An Zhe podążył za doktorem Ji w innym kierunku. Na górze słychać było odgłosy jakiejś kłótni i ciężkich przedmiotów spadających na ziemię.

Otwarto wyjście na parterze siedziby Zjednoczonego Frontu. Młodzieniec wsiadł do ciężkiego opancerzonego pojazdu wojskowego i szybkim spojrzeniem obrzucił scenerię na zewnątrz. Słońce świeciło tak oślepiająco, że niemal wypaliło mu siatkówki, a do jego płuc wdarło się suche i gorące powietrze. Płaski wcześniej teren pokryty był głębokimi rowami, jakby został zryty pazurami gigantycznego potwora.

Pojazd się zapełnił. Otoczony oddechami trzydziestu osób, An Zhe słuchał, jak ludzie siedzący obok niego dyskutowali o przenosinach. Dla Latarni przewidziano tylko pięćset miejsc, co stanowiło jedną dziesiątą całego personelu.

A co z naszym sprzętem i materiałami? – zapytał ktoś.

Kiedy wyjedziemy, Latarnia zostanie całkowicie wyłączona. Laboratoria będą sklasyfikowane według ważności, a priorytetowe próbki zostaną przeniesione do Edenu.

Drzwi zamknęły się z hukiem. Pojazd ruszył, a w jego wnętrzu było ciemno i cicho. Doktor chwycił rękę An Zhe.

Chłopak nagle poczuł, że ta scena była przejmująco znajoma. Miesiąc temu, podczas inwazji owadów, w ten sam sposób wsiadł do wojskowego pojazdu i przybył do Dzielnicy Szóstej na Dzień Sądu. W tamtym czasie to Poeta trzymał go za rękę, teraz zaś był to doktor. Wtedy warunkiem wejścia do Dzielnicy Szóstej był brak infekcji. Dzisiaj warunkiem wejścia do Edenu było to, czy ktoś w przyszłości może przynieść bazie wystarczającą korzyść.

Niezależnie od tego, czy było to Miasto Zewnętrzne, czy Główne, cały czas odbywał się proces.

Podróż była krótka. Przypadkowo An Zhe i doktor zostali ulokowani na końcu szóstego piętra, gdzie kiedyś uczył dzieci czytać poezję. W Edenie zjadł swój pierwszy od wielu dni oficjalny lunch, miskę zupy ziemniaczanej. Może nie była tak smaczna jak domowa, ale po kilkudniowym jedzeniu prasowanych herbatników i granulek odżywczych, tak dobry posiłek należał do rzadkości.

Lekarz wydawał się mieć mnóstwo zmartwień. W nocy chłopak wyszedł po wodę dla niego.

W herbaciarni byli ludzie. Kobieta, która w ciągu dnia starła się z oficerem, płakała, stojąc pod ścianą. Inny badacz klepał ją po ramieniu.

Może Latarnia przetrwa.

To niemożliwe. – Jej głos był ochrypły. – Zawartość tlenu w atmosferze jest o połowę niższa niż początkowo. Po uruchomieniu systemu filtracji powietrza tylko Ogród Edenu będzie miał zapewnione dostawy świeżego tlenu. Obszary mieszkalne, bazy wojskowe, a nawet Dwie Wieże dostaną tylko resztki i nie będą w stanie przetrwać. – Podniosła wzrok i ujrzała An Zhe. – Kto to jest? – szepnęła. – Czy to jeden z naszych?

Podobno jest asystentem doktora Ji z ośrodka badawczego – odrzekł jej towarzysz.

Doktor Ji może zabrać swojego asystenta… – wymamrotała. – …ponieważ jego praca jest lepsza niż nasza.

Właśnie tak. Nie smuć się z jego powodu. Jeśli uda nam się przetrwać tę katastrofę, będziemy mogli wyszkolić nowych asystentów.

Jej nos był zaczerwieniony, a oczy pełne łez. Kiedy to usłyszała, roześmiała się gorzko, a potem zakryła oczy, drżąc.

Czy myślisz… – przerwała. – Sądzisz, że jestem smutna tylko z powodu mojego asystenta? Mieszkańcy Głównego Miasta cieszyli się, że to nie oni zostali porzuceni, kiedy wysadzono Miasto Zewnętrzne – mówiła przerywanym głosem. – Jednak i tak zostali porzuceni. Stoimy tu dzisiaj kosztem wszystkich innych w Latarni. Może jutro przyjdzie nasza kolej. Poziom oceanu się podniesie, suchych terenów będzie coraz mniej. Nasz czas się zbliża. Czemu się tak kurczowo opieramy? Dla dobra ludzkości jako takiej?

Dla dobra całego rodzaju ludzkiego.

Pochyliła głowę i gwałtownie sapnęła:

Ta era zabija ludzkość, ale ludzie sami też się zabijają.

I tak musisz to zaakceptować, doktor Chen – wyszeptał badacz. – Jako zwycięzcy nie jesteśmy powołani do żałoby po nich.

Wiem… Po prostu jestem takim samym człowiekiem jak oni i emocjonalnie nie potrafię tego zaakceptować. – Otarła w końcu łzy i niechętnie się uśmiechnęła. – A może chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy też powołani do odczuwania emocji?

– …Nie wiem.

Naukowcy zamilkli, a młodzieniec wziął szklankę wody i opuścił herbaciarnię. W chwili, gdy podniósł wzrok, ujrzał sylwetkę Serainga. Mężczyzna przemknął korytarzem, otworzył drzwi i wszedł do pokoju doktora i An Zhe. Chłopak przyspieszył kroku, chcąc przywitać się z Seraingiem.

Drzwi nie były zamknięte i w szparze pojawiło się światło. Młodzieniec położył rękę na klamce i już miał pchnąć, kiedy nagle usłyszał pytanie sędziego:

Gdzie jest An Zhe?

Przeniósł się ze mną – odparł lekarz. – Szukasz go?

Przyjechał razem z tobą? Właśnie miałem telefon z działu interwencji kryzysowej. Zniknęła ważna próbka z laboratorium D1344, która była przygotowywana do przeniesienia.

Zniknęła? – zdziwił się doktor. – Ta próbka związana z Lu Fengiem? Ona była dziwna, nie zaskoczyłoby mnie, gdyby umarła i wyparowała w tym rozrzedzonym powietrzu.

Serce An Zhe zabiło pospiesznie, a jego palce zadrżały. Chłopak szybko się odwrócił i podążył w drugą stronę korytarza.

Nie – odpowiedział Seraing. – Powodem, dla którego dział interwencji kryzysowej zwrócił się do mnie, był fakt, że instrumenty zarejestrowały ich użycie o szóstej rano. Użytkownikiem był pułkownik. Gdzie jest An Zhe? Muszę go znaleźć.

Poszedł po wodę.

Dziękuję.

Dał się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi i sędzia wyszedł.

Młodzieniec stał za zakrętem korytarza i ściskał w dłoni szklankę z wodą. Wiedział, że pewnego dnia go zdemaskują, ale nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. W herbaciarni widziało go tamtych dwoje badaczy i wkrótce Seraing go znajdzie. Nie może go tu zastać.

Gdy tylko sobie to uświadomił, rozejrzał się po korytarzu w poszukiwaniu dostępnego otworu wentylacyjnego. Potem zdał sobie sprawę, że gdy przyjmie postać grzyba, jego ubrania i karta identyfikacyjna zostaną tutaj jako kluczowy dowód jego winy.

Pierś chłopaka uniosła się kilka razy, zanim podjął błyskawiczną decyzję. Odwrócił się i pobiegł w kierunku pomieszczenia gospodarczego na końcu korytarza pomocniczego. Znajdowały się tam małe, na wpół otwarte drzwi prowadzące na awaryjną klatkę schodową. Nie było większego ryzyka, że ktoś je szybko znajdzie. Ta klatka schodowa miała drugie wyjście na dwudziestym drugim piętrze. Był tu kiedyś z Lily. Gdyby znalazł ten taras, na którym się wtedy spotkali, mógłby opuścić budynek lub znaleźć inne miejsce do ukrycia. Nie miało to znaczenia, byle tylko jak najszybciej zniknął z szóstego piętra.

Bez problemu odnalazł małe drzwi i wszedł do środka. Wślizgnął się do ciemnej klatki schodowej i zaczął się wspinać po schodach. To miejsce zdawało się być blisko zewnętrznej ściany budynku. Wiatr był donośny i słychać było długo rozbrzmiewające echa. Powietrze było gorące, parne i duszne.

W ciemnościach nie słyszał nic poza wiatrem. Wtem wpadł na coś małego. Pierwszą myślą An Zhe było to, że ukrył się tu jakiś heterogeniczny potwór. Potem jego palce dotknęły miękkich ludzkich włosów i usłyszał delikatne dziecięce sapnięcie.

Zawahał się, zanim zapytał:

Lily?

An Zhe? – odpowiedziała pytaniem dziewczynka.

To ja.

Jesteś! – zawołała. – Słyszałam, że przetransportowali ludzi z Dwóch Wież i zamierzałam cię znaleźć. A Sinan? Czy Sinan się przeniósł?

Nie wiem, mówili, że ważne próbki będą przeniesione.

W chwili, gdy to powiedział, nagle sobie przypomniał, że gatunki heterogeniczne mogą zarażać bez kontaktu, więc Latarnia nie może wpuścić Sinana do Ogrodu Edenu. Jednak Lily wyraźnie poczuła ulgę.

Sinan musi być ważny.

Oparła się na chwilę o schody.

Ty też mnie szukałeś? – zapytała.

Nie – odrzekł chłopak. – Przyszedłem tutaj, żeby się ukryć.

Ktoś chce cię złapać? – zaciekawiła się mała. – Tu jest bezpiecznie.

An Zhe wiedział, że dziewczynka była dzieckiem innym niż wszystkie.

Zostanę tu przez kilka dni. – Dotknął jej włosów. – Możesz nikomu nie mówić, że tu jestem?

W następnej chwili klatka schodowa stała się jasna jak w dzień, a ich poraziło oślepiające, białe światło. Lily odruchowo krzyknęła i oparła się o młodzieńca. Wyciągnął rękę, by chronić dziewczynkę i spojrzał w górę.

Stała tam pani Lu w długiej, białej sukni. Obok niej było dwóch pracowników Ogrodu Edenu z latarkami.

Lily. – Delikatny głos pani Lu był pełen łagodnej nagany. Wyraźnie mówiła do dziecka, lecz jej wzrok był skierowany na An Zhe. – Dlaczego znowu uciekasz?

Tłumaczenie: Dianthus

3 Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.