Little Mushroom

Rozdział 3113 min. lektury

Nie jestem już winny popełnienia nieobyczajnej napaści? – zastanawiał się An Zhe, trzymając za uchwyt.

Nie. – Lu Feng odwrócił się w stronę sypialni. – To przestępstwo zależy od woli ofiary.

Ten mężczyzna był na tyle bezwstydny, by mieć czelność nazywać się ofiarą. An Zhe go przejrzał.

Zataszczył walizkę do siebie i postawił ją w najmniej rzucającym się w oczy kącie pokoju. Znajdujący się w środku Lu Feng nie zasługiwał na dostęp do słońca.

Wiadomości w telewizorze dobiegły końca, pokazując pogodę na jutro. Urocza pogodynka powiedziała, że na równinach, gdzie znajdowała się baza, będzie wyjątkowo wietrzny dzień, więc zaleca się zamknięcie okien i drzwi.

Bał się wiatru, gdy był grzybem, ponieważ silniejszy podmuch mógł go zmieść. Później, gdy jego ciało wzmocniło się po złamaniu, jego obawy zaczęły znikać, a nawet polubił uczucie bycia powiewanym na wietrze.

Wykąpał się i wrócił do sypialni, czytając przez chwilę podręcznik. Gdy zrobiło się późno, An Zhe postanowił pójść spać.

W tej chwili dziwny dźwięk dotarł do jego uszu. Był przeciągły i falisty, jak wiatr odbijający się echem w wąskim kanionie. Czasami brzmiał jak ciche warczenie, innym razem był piskliwy. Tak jakby coś wiało do środka, lecz nie był w stanie znaleźć źródła tego dźwięku.

To nie był pierwszy raz, gdy do słyszał. Przez wiele nocy ten niski i odległy dźwięk towarzyszył kapaniu wody w kuchni, tworząc dziwną harmonię. Przez to połączenie często miał wrażenie, że wciąż jest w Otchłani. Poza jaskinią wiatr dmuchał z głębi lasu, a płyny wydzielane przez rośliny i zwierzęta kapały na obrośnięte mchem kamienie. Czasami ze względu na budowę groty dźwięki tworzyły rodzaj dziwnego rezonansu, dochodząc ze wszystkich stron.

Jednak dzisiaj piszczało głośniej niż zwykle. An Zhe w końcu był pewny, że źródło dźwięku znajdowało się w jego pokoju.

Zmarszczył brwi, zamknął oczy i wytężył zmysły, skupiając się na otoczeniu. Wiatr szumiał za oknem, a nieopodal jego ciała rozlegał się inny dźwięk.

An Zhe otworzył oczy i wstał. Stanął boso na podłodze i podniósł latarkę ze stołu. Włączył ją, przykucnął i odsunął pościel, świecąc pod łóżko. Naprzeciwko zobaczył ciemną, okrągłą dziurę. Znajdowała się w ścianie, o którą oparto ramę jego posłania. Była wielkości ludzkiej czaszki i wyglądała jak koniec metalowej rury. Nie widział, co było w środku, czując tylko delikatny powiew wiatru.

Chłopak przyglądał się jej przez około pół minuty, po czym opuścił pościel i wczołgał się z powrotem na łóżko. Ludzkie pokoje zawsze miały jakieś dziwne struktury, a on musiał dzisiaj położyć się wcześniej. Jutro czekał go ważny dzień.

***

Twoje ciało

wciąż się zmagając,

pragnie powrócić.

Bezimienny polny kwiat

jest już w pełnym rozkwicie.

An Zhe obserwował jak Bai Nan w milczeniu zapisywał wiersz na kartce. Dzisiaj ta grupa dzieci zdawała egzamin końcowy, a on był odpowiedzialny za nadzorowanie sali, by zapobiec ściąganiu.

Niski dźwięk z zeszłej nocy słyszalny był również tutaj, lecz wszyscy zdawali się być do niego przyzwyczajeni. An Zhe znalazł w kącie sali dziurę – wyglądało na to, że były powszechnym elementem ludzkiej architektury. Wcześniej jej nie zauważył, bo w trakcie lekcji przeważnie było dość głośno. Dzisiejsza wietrzna pogoda znacznie ten dźwięk wyolbrzymiła.

Przeszedł obok Bai Nana, kierując się dalej. Sprawdzian Jishy był w strasznym stanie, pełen przekreśleń i zmian. Tylko odpowiedzi na pytania po angielsku zostały porządnie zapisane. An Zhe się im przyjrzał i zauważył kilka błędów.

Większość dzieci znajdowała się w podobnej sytuacji. Niektóre nawet się nie starały, by wymyślić odpowiedź, więc ich kartki były prawie puste. Oczywiście zdarzały się też wyjątkowe dzieciaki, które dość dobrze przygotowały się do sprawdzianu.

Obszedł całą salę, docierając do kąta, w którym siedział obojętny Sinan. Chłopiec skończył już pisać, choć minęło dopiero pół godziny od początku egzaminu.

Nie sprawdzał jeszcze raz poprawności odpowiedzi, ani nie patrzył pusto w przestrzeń. Zamiast tego czarnym długopisem wypełniał puste miejsca na kartce. Nie można było tego nazwać rysunkiem. Nakreślił sporo nieregularnych czarnych linii, które splątane były w chaotyczny sposób jak pnącza w Otchłani. Przez papier przebijał pewien rodzaj szaleństwa. Pod koniec trwającego półtorej godziny egzaminu frenetyczne kreski pokryły cały sprawdzian, omijając tylko zapisane przez chłopca miejsca.

Po zebraniu arkuszy dzieci zostały zabrane przez wychowawcę do swoich sypialni. An Zhe zaniósł sprawdziany do biura, w którym siedzieli Lin Zuo i Colin. Lin Zuo właśnie skończył sprawdzać testy z matematyki i logiki.

Zajmijcie się nimi z Colinem – powiedział, gdy tylko zobaczył An Zhe.

Chłopak przytaknął i usiadł koło kolegi. Colin wyczytywał imię i punkty uzyskane przez dzieci, a An Zhe wpisywał je w komputerze.

Sinan – przeczytał Colin. – Sto punktów.

Niezły jest – wyszeptał An Zhe, dodając wynik.

Przejrzał przygotowane testy z matematyki i logiki. Dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie były ich najłatwiejszą częścią. Oprócz tego znajdowały się w nich zadania geometryczne i logiczne, których An Zhe nie byłby raczej w stanie rozwiązać.

Lin Zuo, który sprawdzał prace z języka i literatury, powiedział:

Sinan to rzadko spotykany geniusz.

Mhm.

Jednak nie przeniosę go do klasy A – dodał mężczyzna.

Po miesiącu pracy An Zhe poznał zasady edukacji dziecięcej. Wychowawca miał formularz, na którym zapisywał uzyskane i utracone punkty. Oprócz tego były również oceny z lekcji i egzaminów. Dzieci z najlepszymi wynikami zostawały przeniesione do klasy A, dzięki czemu mogły kontynuować swoją edukację, a w przyszłości dołączyć do różnych instytucji naukowych zgodnie ze swoimi predyspozycjami. Pozostali byli trenowani w bazie wojskowej i po miesiącu poddani ocenie – około tuzina z nich zostawało w klasie B, by po osiągnięciu dojrzałości zostać żołnierzem. Tych, którzy nie zakwalifikowali się do grup A i B, klasyfikowano jako klasę C i przekazywano do Miasta Zewnętrznego do adopcji. Gdyby żaden dorosły nie zdecydował się przyjąć ich pod swoje skrzydła, to umieszczano ich w mieszkaniu zbiorowym.

Lecz Lin Zuo powiedział, że nie przydzieli Sinana do klasy A.

Dlaczego? – zdziwił się An Zhe.

Ma problem z charakterem – wyjaśnił mężczyzna. – Nie nadaje się także do treningu wojskowego. Jest pozbawiony emocji i czasami nienawidzi bazy, dlatego w wyniku ewaluacji trafi do klasy C. Będę was musiał poprosić, byście mieli na niego oko.

…Okej.

To naprawdę dziwne dziecko – mruknął Lin Zuo. – Wychowawca powiedział, że często budzi się w nocy i drży, lecz nie udało mu się odkryć dlaczego. Człowiek, który opiekował się nim, zanim skończył trzy lata, powiedział, że stracił przyjaciela. To mogło odbić się na jego psychice.

Następnego ranka ogłoszono wyniki końcowe. Pięcioro dzieci, łącznie z Bai Nanem, zostało wybrane. Razem z wyjątkowymi uczniami z pozostałych klas zostali wysłani na siódme piętro Ogrodu Edenu na dalszą edukację, podczas gdy Lin Zuo przyjął nowych uczniów. An Zhe i Colin oficjalnie zostali nauczycielami pozostałych dzieci. Ich zadaniem było wożenie podopiecznych do bazy wojskowej na trening i opieka nad nimi.

Główne Miasto było naprawdę efektywne. Jeszcze tego samego popołudnia pojechali autobusem wahadłowym na tereny treningowe razem z dziećmi z innych klas.

Na miejscu wiał wyjątkowo silny wiatr, przynosząc ze sobą tumany piasku, lecz dzieci były niezwykle podekscytowane, biegając po otwartym boisku. Przyszedł personel odpowiedzialny za nadzorowanie ich, więc An Zhe i Colin mogli się rozluźnić.

Siedli obok siebie na ławce, gdy Colin nagle się odezwał. Nie rozmawiali ze sobą cały miesiąc.

Jestem skłonny wyzbyć się mojej nienawiści wobec Sędziego. – An Zhe zerknął na niego i odkrył, że wzrok Colina skierowany był w dal, wbijając się chłodno w szary budynek Edenu. Po chwili chłopak kontynuował: – To dlatego, że cała miasto jest tak samo chłodne i obojętne jak on.

Dlaczego tak uważasz? – zapytał An Zhe.

Widziałeś Ogród Edenu? Jest jak ul.

Ogród Edenu był ogromnym, sześciokątnym budynkiem, który rzeczywiście przypominał ul. An Zhe nic nie powiedział, a Colin zdawał się mówić do samego siebie.

Ogród Edenu to królowa pszczół, która rocznie produkuje dziesiątki tysięcy dzieci. Już w wieku trzech lat poddaje się je skomplikowanym testom, by wyselekcjonować garstkę z najwyższym IQ i pozwolić im zostać w przyszłości osobami wyznaczonymi do przeprowadzania badań naukowych czy czegoś innego. Te dzieci są przydatne Głównemu Miastu jak pszczoły płci męskiej, dzięki czemu zyskują świetne warunki do życia. Pozostali to pszczoły pracownice, które są odsyłane do Miasta Zewnętrznego i zostają porzucone na pastwę losu. Baza kontroluje dostęp do wody i jedzenia, więc mogą tylko zostać najemnikami, ryzykując życiem, by opuścić miasto i zdobyć materiały potrzebne do przeżycia. Te przedmioty są wykorzystywane przez bazę do zapewnienia korzyści Głównemu Miastu – zakpił. – I tak się to wszystko kręci. Liczą się tylko utalentowani. Bez zająknięcia zbombardowali Dzielnicę Szóstą, bo mieszkańcy Miasta Zewnętrznego od początku byli odrzutkami.

Główne Miasto nie jest wystarczająco duże, by wszystkich pomieścić – powiedział An Zhe.

Myślisz, że czynią dobrze?

An Zhe zawahał się przez chwilę, po czym przytaknął.

Uważasz tak, bo przeżyłeś. Jesteś teraz w Głównym Mieście. – Colin był zdenerwowany, a jego pierś falowała szybko. – Ludzkie dobro ma pierwszeństwo przed wszystkim innym, więc wszystko, co robią, jest dobre. Jednak ci, którzy umarli, twoi bliscy i przyjaciele, co oni zrobili złego? Czy też nie są ludźmi?

An Zhe nic nie powiedział. Rozumiał pytanie Colina, bo w Otchłani też istniały stada istot. Na podstawie długich obserwacji zauważył, że lepiej, by przetrwała grupa niż jednostka. Nie sądził, by Colin się mylił, ale ktoś taki na pewno lepiej by się odnalazł w bazie Virginii.

Rozumiem. Jesteś całkowicie pozbawiony uczuć – powiedział Colin po chwili wpatrywania się w jego oczy.

To był koniec ich rozmowy.

An Zhe odwrócił się z powrotem w stronę dzieci, które były o wiele bardziej urocze od Colina. Jednak panowało wśród nich zamieszanie, gdyż doszło do jakiejś bójki. Chłopak wstał szybko i do nich podszedł, a jego towarzysz poszedł za nim. Okazało się, że Sinan walczył z innym silnym chłopcem. Jego oczy były zaczerwienione, gdy przyciskał rywala do ziemi.

Puść go – rozkazał Colin. – Sinan, masz odjęte punkty.

Sinan go nie posłuchał, więc Colin musiał rozdzielić ich siłą. W końcu dorośli byli o wiele silniejsi od dzieci. Chłopiec stanął z boku z chłodną miną.

Co się stało? – zapytał An Zhe, patrząc na niego.

Sinan nic nie odpowiedział, ale jego rywal krzyknął:

Kiedy mamroczesz w nocy, to wymawiasz imię Lily! Została zabrana i ją zamknięto. Nie znajdziesz jej!

An Zhe zauważył, że Sinan zacisnął pięści.

Lily. To brzmiało jak imię dziewczynki.

Kim jest Lily? – zapytał.

Moją przyjaciółką – odparł w końcu Sinan.

Gdzie teraz jest?

W Ogrodzie Edenu. – Głos chłopaka był zimny jak lód. An Zhe przypomniał sobie, jak Lin Zuo wspominał, że Sinan stracił przyjaciela. Ten drugi chłopak pewnie o tym wspomniał, co doprowadziło do bójki.

Nie jestem na ciebie zły – powiedział An Zhe, kucając obok Sinana i klepiąc go lekko po ramieniu. – Powiem mu, by już więcej o tym nie wspominał.

Mina chłopca się nie zmieniła. Był dzieckiem, ale przez tę obojętność różnił się od rówieśników. An Zhe mógł tylko pogłaskać go po włosach i wstać. Ich podopieczni rozbiegli się po całym polu treningowym, podczas gdy Colin beształ drugiego uczestnika bójki. Szło mu to znacznie lepiej, ponieważ wystarczyło wspomnieć słowo „kara”, by dzieciak był posłuszny.

Czerpiąc inspirację, An Zhe powiedział:

Jeśli znowu zaczniesz się bić, to odejmiemy ci punkty.

I tak nie chcecie, bym został w Głównym Mieście – odparł Sinan.

Podczas gdy pozostałe dzieci miały problem z wysłowieniem się, on już wszystko wiedział i rozumiał. An Zhe poczuł się bezradny. Nikt nie był w stanie mu pomóc.

W tym momencie nieopodal zatrzymał się czarny samochód, z którego wysiadły trzy osoby. An Zhe spojrzał w tamtą stronę i napotkał wzrok stojącego na środku mężczyzny.

Zamrugał.

Lu Feng także go zauważył. Uniósł lekko brwi, po czym podszedł do chłopaka.

Ty też tu jesteś? – zdziwił się An Zhe.

Mam spotkanie – odparł Lu Feng. – Co się stało?

Dwoje dzieci się pobiło – wyjaśnił bezradnie chłopak.

Bójki są dobre.

An Zhe uśmiechnął się bezwiednie, po czym pochylił się ku Sinanowi.

Jeśli jeszcze raz wdasz się w bójkę, to cię uderzę.

Lu Feng gapił się na niego.

No nieźle – powiedział chłodno. – Nie tylko dalej będą się bić, ale tobie też się przy okazji oberwie.

– …

An Zhe zmienił wyraz twarzy, starając się wyglądać bardziej srogo. Jeśli będzie srogi, to dzieci się go posłuchają i wszystko będzie w porządku.

Kąciki ust pułkownika wygięły się w lekkim uśmiechu, po czym spojrzał na Sinana. Jego wzrok zatrzymał się gwałtownie.

Odsuń się od niego – rozkazał zimno Lu Feng. An Zhe nie rozumiał, ale instynktownie posłuchał mężczyzny i cofnął o dwa kroki.

Lu Feng stanął między nimi, nałożył rękawice i złapał Sinana za szczękę, kierując jego twarz w stronę słońca. Pod wpływem światła źrenice chłopca się skurczyły.

Coś z nim jest nie tak. – Lu Feng trzymał mocno dzieciaka. – Skontaktujcie się z Latarnią.

Tłumaczenie: Ashi

2 Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.