Hua Hua You Long

Rozdział 333 min. lektury

Dźwięk bambusowego fletu w deszczową noc

Hałaśliwe poranki Tong’an nie były podobne do tych w Hangzhou. Ponieważ zajazd, w którym mieszkał, był położony tuż przy hałaśliwej ulicy, Lu Cang obudził się wcześnie rano ze swoich marzeń sennych, od razu starając się zaznajomić z ogromnym dobrobytem tego cesarskiego miasta.

Pocierając zmęczone oczy, zarzucił część ubrań na siebie i podszedł do okna z widokiem na ulicę.

Poniżej był rynek z żywnością. O tak wczesnej porze panował tu prawdziwy tłok. Ulice wypełnione były żonami, które bladym świtem wyszły z ciepłych domów, aby kupić jedzenie, kuszone krzykiem właścicieli małych sklepików. Wszędzie rozchodził się gwar i rozmowy w północnym dialekcie, który Lu Cang tylko pobieżnie rozumiał.

Aromatyczne zapachy przyrządzanych potraw napływały falami do nosa chłopaka ze straganów po drugiej stronie ulicy.

Jednak te sceny szczęśliwego, codziennego życia nie były w stanie podnieść na duchu Lu Canga, którego serce było dziś wypełnione po brzegi mrocznymi myślami.

Wczoraj w jednym z małych domków tego obcego miasta doszło do kontaktu fizycznego pomiędzy nim a tym pięknym, okrutnym mężczyzną, którego nazwiska nawet w pełni nie znał. Lu Cang czuł, że po raz drugi został brutalnie i z siłą wykorzystany.

Ta niewiarygodna sytuacja, która znów się wydarzyła, sprawiła, że on, król bandytów, który zdobył wielką sławę w świecie Wulin, czuł się dziś jak głupiec.

Zawsze miał dość wysokie mniemanie o sobie. W głębi serca nie mógł zaakceptować swej porażki, jednak brak mu było odwagi, aby wyruszyć do oddalonego o tysiąc mil Hangzhou bez upewnienia się najpierw, czy narkotyk, który ten dziwny człowiek na nim zastosował, jest prawdziwy.

Sięgając dłonią do ukrytej w warstwach szaty kieszeni, wyciągnął z niej bogato zdobione pudełko zawierające pigułkę.

Lepiej będzie, jeśli sprawdzę ten narkotyk… A jeśli to podstęp…?

Im więcej o tym myślał, tym bardziej wydawało mu się, że to dobry pomysł. Lu Cangowi nareszcie udało się dostrzec iskrę nadziei. Długo zastanawiał się nad zachowaniem tego szalonego, pięknego mężczyzny, którego poznał w tak dziwnych okolicznościach. Przez chwilę uważał nawet za dość prawdopodobne, że człowiek ten znalazł jakiś przypadkowe pigułki i wykorzystał je, by go oszukać.

Myśl o tym, że drżał ze strachu przed skutkami jakiegoś seks–leku, gdy ten bezczelny człowiek śmiał się z niego w duchu, spowodowała, że Lu Cang aż płonął ze złości.

Uspokój się… Uspokój się… Powtarzał sobie obsesyjnie, gdy decydował, co dalej robić.

Chyba najlepiej będzie, jak szybko znajdę jakiegoś psa i wypróbuję na nim ten narkotyk. Jeśli to oszustwo, tym lepiej dla mnie. Mógłbym szybko uciec z tego okropnego miejsca i wrócić w góry.

Ostatecznie podjął decyzję. Pośpiesznie dokończył swoją poranną toaletę i wyszedł z karczmy, by znaleźć idealny „przedmiot badań”, na którym będzie mógł wypróbować skutki dziwnej pigułki.

Przez kilka godzin spokojnie krążył alejkami Tong’an, by odkryć w końcu, że jego nieskazitelny plan wydawał się mieć luki. Pomimo wielkości stolicy na jej rozległych ulicach prawie w ogóle nie widać było żadnych psów.

Nawet te dwa przypadkowe, które widział, były prowadzone na smyczy przez służących. Choć wiedział, że mógłby poradzić sobie z tymi ludźmi z gminu, którzy nie znali dobrze sztuk walki, to kradzież zwykłego psa była czymś, czego duma Lu Canga nie mogła zaakceptować.

Po kolejnym, bezskutecznym okrążeniu miasta, w końcu poddał się zniecierpliwiony i zapytał jakiegoś przypadkowo spotkanego starca.

Starszy panie, możesz mi powiedzieć, dlaczego w tak dużym mieście, jak Tong’an na ulicach nie ma żadnych kotów ani psów?

Starszy mężczyzna przyjrzał się bacznie Lu Cangowi.

Nie jesteś stąd, prawda, panie?

Właśnie przybyłem wczoraj z Hangzhou.

Więc nic dziwnego, że nie wiesz… W zeszłym miesiącu cesarz wydał dekret o zachowania warunków sanitarnych Tong’an. W szczególności rodziny, które nie mają sług dedykowanych do specjalnej opieki nad zwierzętami, nie mogą ich posiadać.

Wypowiedź starca świadczyła o tym, że jest on w pełni pogodzony z dekretem cesarza Jing Zonga.

Co?

Lu Cang zawył, nie mogąc się powstrzymać. Jego biedna dusza, która w tym momencie wydawała się krucha jak szkło, nie była już w stanie wytrzymać tych ciągłych ciosów.

Szybko podziękował starszemu mężczyźnie i zawrócił, by jak najszybciej dotrzeć do tawerny, w której mieszkał. Czując bezsilność, zwiesił głowę i z głębi swego serca, wzdychał nad swoim nieszczęściem.

Gdy minął wąską dolinę, położoną na obrzeżach stolicy, jego oczy wypatrzyły nagle coś o brązowo–cynamonowym kolorze…

To jest… jest…

Czy to nie jest przypadkiem właśnie to, czego szukał przez cały ranek…? Pies?!

Tak to był pies! Jego sierść była miękka i błyszcząca, z pewnością nie wyglądał na bezpańskiego i musiał do kogoś należeć. Jednak największym cudem było to, że wokół niego nie widać było żadnego służącego. Oczy Lu Canga natychmiast pojaśniały, a na twarzy pojawił się radosny uśmiech!

To było zbyt wspaniałe!

Lu Cang w przypływie dzikiej radości rzucił się psa. Pomimo tego, że zwierzę mogło okazać się wyjątkowo groźne, nie było w stanie obronić się przed umiejętnościami kung-fu Lu Canga. Chłopak potrzebował tylko dwóch ruchów, aby go poskromić, a potem zawiesił zdobycz na ramieniu i skierował się ku gospodzie.

Pochłonięty samozadowoleniem niestety kompletnie przeoczył fakt, że na szczycie drzwi obok wysokich murów otaczających ogród domostwa, z którego przed chwilą zabrał psa, wisiał wielki napis ze złoto–brązowymi literami „Dwór Księcia Tongxin”.

Na nieszczęście Lu Canga pies, którego schwytał, wabił się Fuqi i należał do rezydującego w tym dworze bogatego i potężnego człowieka, członka Rodziny Cesarskiej, a jednocześnie młodszego brata panującego cesarza.

Ponieważ nikt nie miał odwagi, aby dotknąć psa należącego do rodziny Tongxin, sprawujący nad nim pieczę służący pozwolili mu swobodnie biegać.

Ucieszony znaleziskiem Lu Cang zabrał psa do tawerny, uznając go za prawdziwe błogosławieństwo. Pobliski plebs od razu rozpoznał zwierzę. Widząc Lu Canga kroczącego dumnie ulicą z Fuqim pod pachą, kilku z obywateli natychmiast pobiegło do książęcego dworu w nadziei na otrzymanie nagrody za tę informację.

Pół godziny później Lu Cang dotarł do gospody. Natychmiast udał się prosto do swego pokoju i dokładnie zaryglował drzwi.

Patrzył na psa przez chwilę, potem w kilku ruchach niechlujnie przywiązał czworonoga do biurka, a następnie włożył kawałek materiału w pysk zwierzęcia, które ujadało jak szalone.

Ach, piesku, piesku, to nie tak, że chcę ci to zrobić. Możesz winić za to wszystko tego dziwaka Jinga.

Wyciągnął jadeitowe pudełko z kieszeni i przysunął się bliżej.

Pies najwidoczniej wiedział, że coś złego może mu się stać, bo niespodziewanie na jego pysku pojawił się wyraz strachu. Jednak Lu Cang nie miał głowy do tego, aby mu współczuć. Wziął głęboki oddech, wyciągnął pigułkę i wcisnął ją w „to miejsce”.

Poczuł duży opór. Ciasny kanał zwierzęcia nie był czymś, w co ludzki palec mógłby łatwo wejść. Jednak Lu Cang posunął się w swych działaniach już zbyt daleko i teraz było za późno, aby się wycofać. Wziął głęboki wdech i wepchnął palec do środka jeszcze głębiej.

Nagle poczuł, jak ciało psa drży. Gdyby jego pysk nie był zakneblowany, prawdopodobnie tak strasznie by ujadał, że aż cały świat by go słyszał. Lu Cang czuł się tak podle, jakby zjadł wiadro zgniłego mułu. Był zawstydzony i upokorzony.

Ty nędzny człowieku, idź i umrzyj! Będę cię nienawidził aż do śmierci – że też zmusiłeś mnie do robienia czegoś takiego!” – przeklinał w myślach Jinga.

Duże oczy psa zaszły łzami na skutek bólu, nawet Lu Cang był prawie na granicy płaczu.

Dlaczego?

Żył na tym świecie już od dwudziestu jeden lat i jak do tej pory słyszał pod swoim adresem tylko pochwalne wiwaty za bohaterstwo. Od czasu, kiedy miał siedemnaście lat i dokonał największego i najbardziej zuchwałego rabunku, to w oczach opinii publicznej stał się ikoną, królem bandytów. Dlaczego więc doszło do takiej sytuacji, że zamknięty w małym pokoju tawerny robi coś tak okrutnego temu biednemu zwierzęciu?

Serce Lu Canga przepełniał gniew z powodu bezsilności. Napędzany wściekłością wsunął palec na całą jego długość, ale czując topnienie pigułki, pośpiesznie zaczął go wyciągać.

Co za dziwaczny narkotyk, tak dziwny, jak jego właściciel… Topnieje zaraz po tym, jak tylko trafi do celu!

Jednak już chwilę później z twarzy Lu Canga odpłynęły wszystkie kolory. Palec, który z tak wielkim trudem umieścił wewnątrz psa… Utknął.

Napięty do granic wytrzymałości kanał zwierzęcia skurczył się i ściśle przyległ do palca Lu Canga. Choć mógłby wyciągnąć go przy użyciu brutalnej siły, to pies z pewnością by umarł. Wtedy cały wysiłek dzisiejszego dnia poszedłby na marne.

Myśląc o tym, skupił się, aby zręcznie manewrować dłonią, ale każda kolejna próba kończyła się niepowodzeniem.

Niespodziewanie za drzwiami rozbrzmiały nagle głośne krzyki i potężne dudnienie, jakby duża grupa ludzi biegła po schodach, by dostać się na piętro.

Nie przybyli chyba tutaj po mnie, prawda?

Choć ta myśl przeleciała Lu Cangowi przez głowę, nadal mocował się, aby wyciągnąć palec z wnętrza psa. Jednak im bardziej ogarniała go panika, tym bardziej stawało się niemożliwe, aby ruszyć go choć o jeden cal.

Mówi się, że „kiedy jesteś pechowcem, nawet woda utknie pomiędzy twoimi zębami”. Sytuacja stawała się naprawdę niebezpieczna, a co więcej, ten irytujący i niesłabnący hałas zatrzymał się tuż przed jego drzwiami! Nagle drzwi otworzyły się na oścież z głośnym szczękiem, a ludzie z zewnątrz stanęli twarzą w twarz z człowiekiem w środku…

Wszystkie głosy natychmiast zamarły. Po raz pierwszy w życiu Lu Cang miał chęć zapaść się pod ziemię. W tym momencie jego oblicze było bez wątpienia brzydsze niż u trupa. Sądząc z wyrazu twarzy młodego człowieka, noszącego na sobie luksusową odzież i stojącego na czele żołnierzy, Lu Cang mógł być pewien, że ta scena bardzo go przeraziła.

Ty… Co ty robisz…? – Młody mężczyzna przemówił w końcu po długiej i niezręcznej chwili, a jego głos drżał z niedowierzania.

Ach… Ach… Ja tylko… Po prostu… – Lu Cang jąkał się, jakby nie był w stanie wykrzesać z siebie choćby jednego, zrozumiałego zdania.

Cholerny wariat! Jak śmiesz tak traktować ukochanego psa mego pana?! – Służący wyskoczył zza młodego człowieka i w mgnieniu oka chwycił Lu Canga za rękę, szarpiąc za nią brutalnie. – Wyciągnij z niego tę brudną łapę!

W tym momencie stało się jasne, że tym, który właśnie przybył, był właściciel psa. Sądząc po wyprostowanej postawie, godnej i pełnej dumy aurze, był zapewne kimś w rodzaju arystokraty lub szlachcica.

Służący ponawiał próby wyszarpnięcia palca Lu Canga z biednego zwierzęcia, ale wszelkie starania spełzły na niczym. Młody człowiek przyglądał się całej sytuacji w milczeniu, a jego brwi coraz bardziej wykrzywiały się w mocnym grymasie.

Szybko związać go i sprowadzić go do dworu! Nie możemy tracić czasu. Nie zawstydzajcie mnie tutaj!

Ach, co robisz? Ja tylko… Tylko…

Lu Cang patrzył na wchodzących do pokoju żołnierzy. Każdy z nich był przynajmniej o głowę wyższy od niego. Nawet gdyby desperacko walczył o życie, nie wygrałby tej walki, mając za przeciwników około dziesięciu wysoko wykwalifikowanych gwardzistów. Nie trzeba dodawać, że ostatecznie skończył związany sznurem jak kluska.

Włóżcie go do powozu! Nie dopuśćcie, aby ktokolwiek z ulicy go zauważył! – Rozkazał młody mężczyzna, odwracając się i schodząc na dół po stromych schodach. Lu Cang został popchnięty i zmuszony do pójścia za nim. Wsadzili go do powozu i pojechali wzdłuż wyboistej drogi aż do książęcego dworu.

Postępowali z nim bardzo szorstko, bo gdy tylko powóz przekroczył bramę domostwa, Lu Cang został siłą wyciągnięty na zewnątrz, a następnie przywiązany do filaru za ręce i nogi.

Mój panie, jak powinniśmy go ukarać? – zapytał strażnik po tym, jak skrępował nieszczęsnego więźnia.

Książę zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie stojącemu przed nim człowiekowi. Twarz mężczyzny była przystojna, oczy miały piękny, brązowy kolor a brwi rozkładały się nad nimi szerokimi łukami. Ciało chłopaka było idealnie proporcjonalnie i ładnie umięśnione. Z wyglądu wcale nie przypominał podrzędnego łotra.

Jednak gdy tylko spojrzał na rękę tego złoczyńcy, która wciąż tkwiła głęboko w ciele jego ukochanego psa, natychmiast zmienił zdanie.

Mój panie, mój panie! – Jeden ze strażników wbiegł niespodziewanie, stanął na środku holu i zameldował o czymś księciu Tongxinowi, szepcząc mu do ucha.

Twarz księcia szybko się zmieniła, przybierając wyraz zaskoczenia i trwogi.

Miej na niego oko. – Pospiesznie rozkazał i wyszedł z sali.

Biegnąc w kierunku wewnętrznych komnat, Tongxin zaczął nawoływać już z daleka:

Wielki Bracie, Wielki Bracie!

Z podekscytowaniem wpadł do pokoju, a jego oczy natychmiast odszukały siedzące naprzeciw długiego biurka niezwykłe piękno osobę, za którą w ciągu ostatnich kilku miesięcy tak bardzo tęsknił i pragnął zobaczyć.

Wielki Bracie, wróciłeś już?

Z szacunkiem i czułością ukłonił się, a jego twarz aż lśniła od miłości i podziwu.

Jing uśmiechnął się. Jego młodszy brat zawsze go kochał i polegał na nim, odkąd byli mali i choć obaj byli już po dwudziestce, nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Jing położył dłonie na jego ramionach, pochylił się w jego kierunku i lekko go przytulając, zapytał:

Słyszałem, że złapałeś psiego złodzieja?

Skąd Wielki Brat o tym wie…? – Zheng wyplątał się z objęć Jinga i kontynuował z gniewem: – Ten złodziej to jakiś dziwak! Włożył swój palec w miejsce, gdzie Fuqi… załatwia swoje sprawy i nie mógł go wyciągnąć. Cóż za szkoda, bo nie wygląda na takiego i jest nawet przystojny!

Naprawdę? – Na twarzy Jinga pojawił się uśmiech. – Pozwól mi go zobaczyć.

Dlaczego Wielki Brat chce zobaczyć takiego dziwaka? – Jednak zanim dokończył zdanie, Jing wysłał mu groźne i nietolerujące sprzeciwu spojrzenie, więc Zheng szybko się poprawił: – Przywiązaliśmy go w sali bocznej. Zaprowadzę cię tam.

***

Podążając z Zhengiem długim korytarzem, Jing dostrzegł w oddali stojącą bezradnie postać. To był naprawdę on!

Ledwo zauważalny uśmiech pojawił się w kącikach jego ust.

Oddaj tego mężczyznę swojemu Starszemu Bratu, dobrze? – powiedział spokojnie Zhengowi, ale w zamian otrzymał spojrzenie mówiące „nie mam pojęcia, o czym mówisz”.

Wielki Bracie, dlaczego chcesz kogoś takiego, jak on? – zapytał książę, ale szybko zamknął usta, widząc, że Jing znowu robi groźną minę.

Powiedz wszystkim strażnikom, aby wyszli i ty również tutaj nie wchodź.

Jing wydał rozkaz, a potem patrzył z satysfakcją, jak wciąż zdziwiony Zheng odprawia strażników.

Jestem ci dłużny – dodał spokojnie cesarz. – Jutro rano napisz do mnie petycję. Możesz prosić o wszystko.

Śledząc elegancką sylwetkę brata kroczącą w kierunku sali bocznej oddzielonej małym dziedzińcem od głównych komnat domostwa, Zheng poczuł rozczarowanie i złość, która aż ściskała go w żołądku. Jego Wielki Brat dokładnie wiedział, o czym Zheng zawsze marzył, ale okrutnie udawał, że tego nie dostrzega. Cesarz miał wszystkie zalety prawdziwego władcy. Już od najmłodszych lat był zimnym, pozbawionym serca i empatii człowiekiem, nawet własnemu bratu nie okazując żadnych ciepłych uczuć.

Jing podszedł cicho pod okno niewielkiego budynku, a potem z wdziękiem wskoczył przez nie do środka. Pochłonięty intensywnym obmyślaniem planu ucieczki, Lu Cang w pierwszej chwili niczego nie zauważył, dopiero odgłos podmuchu wiatru, który odbił się od jego ucha, sprawił, że podniósł głowę w samą porę, aby zobaczyć Jinga skaczącego z krawędzi.

Ty! – Oczy Lu Canga rozeszły się z niedowierzaniem, jednak natychmiast zamilkł, widząc twarz mężczyzny.

Jing nie mógł powstrzymać śmiechu, wpatrując się w miejscu, w którym palec Lu Canga i pies były połączone.

Lu Cang natychmiast poczuł się, jakby jego krew zaczęła płynąć w drugą stronę.

Pod jak pechową gwiazdą musiał się urodzić, aby doświadczyć tylu upokorzeń naraz?

Młody bandyta zapragnął nagle umrzeć, bo tylko śmierć była lepsza, niż widok Jinga oglądającego go w tej potwornej sytuacji.

Jednak Jing podszedł z uśmiechem, położył rękę na psie, przez chwilę macał jego brzuch, a następnie nacisnął na mały punkt, sprawiając, że w cudowny sposób ciasna szczelina otaczająca palec bandyty natychmiast się poluzowała.

Wyciągnij swoją rękę – nakazał Jing. Lu Cang zrobił, jak mu powiedziano i palec, który był zablokowany przez cały ranek, nareszcie został uwolniony.

Niebiosa. Gapiąc się na własną dłoń z niedowierzaniem, Lu Cang nie miał nawet czasu martwić się jej nieprzyjemnym zapachem.

Już wiem, jakiej wymówki użyć, kiedy następnym razem będzie mi tak dobrze, że nie będę chciał z ciebie wyjść. Jing po raz kolejny mówił sprośne rzeczy z obojętnym wyrazem twarzy, jednak widząc ostry błysk w oczach Lu Canga, szybko zmienił ton na bardziej poważny: – Jesteś mi winien przysługę.

Lu Cang czuł się zażenowany. Mógł tylko zwiesić głowę i odpowiedzieć bezradnie:

Dziękuję… Na pewno się odwdzięczę.

Więc… – Przybliżając usta do ucha Lu Canga, Jing wyszeptał: – Lepiej wcześniej niż później. Czekaj na mnie w tamtym domu o zachodzie słońca.

Wszystkie zmysły Lu Canga gwałtownie się wyostrzyły. Wiedział od początku, że ten zły demon nie mógł mieć żadnych dobrych intencji.

Wbił w mężczyznę wypełnione gniewem spojrzenie, ale okazało się, że Jing stał już przy oknie gotowy do wyjścia, nie czekając nawet na odpowiedź chłopaka.

Jednak zanim wyszedł, odwrócił nagle swoją głowę, jakby coś sobie przypominając i uśmiechając się lekko, powiedział:

Możesz już iść. Nikt cię nie zatrzyma. Pamiętaj, czekaj na mnie w tamtym domu o zachodzie słońca.

Ten uśmiech i nieziemskie piękno Jinga po raz kolejny oszołomiły Lu Canga. Spojrzał w dół, a kiedy na nowo podniósł głowę, Jing zniknął już bez śladu.

Borykając się ze swymi odrętwiałymi nogami, Lu Cang ruszył ku wyjściu, jednak nagle uderzyła go pewna myśl, cofnął się i podniósł nieprzytomnego Fuqiego z podłogi.

Hmph! Przeklęty pies zmusił mnie do przejścia przez piekło! Poczekaj tylko, kiedy wrócimy, dobrze się tobą zajmę… Znajdę innego psa, aby cię zaruchał na śmierć!

Zgodnie z tym, co powiedział Jing, wokół nie było ani jednego strażnika. Niezatrzymywany przez nikogo, Lu Cang bez przeszkód uciekł z dworu Tonxing, lecz kiedy znalazł się na skrzyżowaniu ulic, nie wiedział, gdzie dalej iść.

Nie wyobrażał sobie, że mógłby wrócić do gospody, po tym, jak pozwolił ludziom widzieć siebie w tak okropnej sytuacji. Nie chciał iść też do tamtego domu, jak życzył sobie ten szalony mężczyzna. Jego wyobraźnia podpowiadała mu bowiem, jakie okropne rzeczy mogą się tam znów wydarzyć.

Jednak, jak często sobie powtarzał, nawet bandyci mają honor. Trzymał się tych wielkich słów, jakby były dla niego najważniejsze na świecie.

Ciężar dzisiejszego poranka sprawił, że Lu Canga rozbolała głowa i czuł, jakby rozgrywała się w niej mentalna bitwa. Szanował swą reputację nade wszystko, był mężczyzną w każdym calu, dlatego nawet samo wyobrażenie o ponownym kochaniu się z tym szaleńcem było ciężkie do zniesienia. Jednak dał słowo, a słowo bandyty…

Cholera! To po prostu kilka szturchnięć w tyłek! To nie tak, że mogę od tego umrzeć! To lepsze niż zrujnowanie mojej wiarygodności!

Biedny Lu Cang wmówił sobie, że to wszystko było dla bohaterskiej doktryny przestrzegania kodeksu honorowego. Nie myśląc już więcej o tym, zaczął bez wahania iść w stronę tamtego domu.

***

Siedział w sypialni małego domu już od kilku godzin. Deszcz zaczął nagle padać z nieba.

Lu Cang uważnie nasłuchiwał dźwięków bębnienia ciężkich kropli o dachówki. Ideały heroizmu, którymi jeszcze do niedawna karmił swą odwagę, z czasem zaczęły ulatywać, aż nie pozostało z nich prawie nic.

Wpatrywał się w mokre i ciemne niebo za oknem, a w głowie raz za razem pojawiały się obrazy jego godnych pożałowania krzyków i płaczu powodowanych działaniami tego szaleńca.

Lu Cang zerwał się nagle na równe nogi. Jeśli to taki rodzaj bohaterstwa, to myślę, że spasuję! Już lepsza byłaby szybka ucieczka…!

Kiedy dobiegł do drzwi, zauważył, że ulewa przybrała na sile. Zawrócił więc i zaczął rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu parasola. W końcu zlokalizował jeden, bardzo już zużyty, ale nie przeszkadzało mu to, by śmiało ruszyć z powrotem w kierunku wyjścia.

Rzeczywistość jednak po raz kolejny zakpiła z Lu Canga, dając mu dowód tego, jak wielki pech na nim ciąży.

Na zewnętrznym dziedzińcu w białej szacie pośród padającego deszczu… Stał Jing, wyglądający jak postać ze świata marzeń.

Nie miał ze sobą parasola, ale krople deszczu wokół niego unosiły się w cudownym i magicznym polu siły qi, zsuwając się spokojnie w dół, zanim były w stanie dotknąć jego ubrania. Wyglądał, jakby był mitologicznym bogiem deszczu, który przyszedł odwiedzić ludzki świat.

Jing kroczył zrelaksowany, dopóki nie stanął twarzą w twarz z Lu Cangiem. Wyglądał zniewalająco w zwiewnej, białej szacie otoczonej peleryną czarnych i błyszczących długich włosów.

Widząc, jak Lu Cang wpatruje się w niego onieśmielony, Jing zaczął się cicho śmiać.

Idioto, na co się tak gapisz?

Ach! Ach, ach… Wejdź… Usiądź, usiądź… – Oszołomiony Lu Cang nie był w stanie tworzyć zrozumiałych zdań.

Jing ruszył do przodu, a chłopak w tym samym czasie zaczął się wycofywać krok po kroku, aż w końcu dotarł do łóżka, ostatecznie siadając na jego brzegu.

Zapraszasz mnie, abym usiadł? A nie powinieneś raczej powiedzieć „popchnij mnie na łóżko”?

Jing uśmiechał się radośnie. Czarne źrenice ukryte pod długimi rzęsami świeciły w mroku sypialni jak najpiękniejsze kamienie szlachetne świata.

Wpatrzony w parę tych pięknych oczu, Lu Cang nie był w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa, zamiast tego pozwolił w milczeniu, aby drugi mężczyzna pchnął go w dół.

Jing nie spieszył się, gdy po kolei ściągał z chłopaka warstwy ubrania. Na jego ustach pojawił się błogi uśmiech, gdy w końcu jego oczom ukazał się widok mocnego, gładkiego ciała w kolorze miodu.

Prawą ręką delikatnie pieścił wrażliwą szyję i klatkę piersiową chłopaka, a potem spokojnie przesuwał ją w dół do najskrytszego i najwrażliwszego miejsca…

Ach! – W momencie, kiedy Jing zacisnął dłoń na członku Lu Canga, chłopak w niekontrolowany sposób odrzucił głowę do tyłu, a z jego ust wydobył się cichy jęk.

Co za słodki dźwięk. – Łagodny głos Jinga rozbrzmiał w uszach Lu Canga, jednak dla chłopaka te słodkie słowa były jak tortura zadająca mu ból i dźgająca prosto w serce.

Jing w szybkich ruchach ściągnął swoje ubranie. Biała szata w wyhaftowane przepiękne piwonie upadła niedbale na podłogę. Mężczyzna podniósł Lu Canga, sadzając go na swoich biodrach. Chłopak owinął nogi wokół talii Jinga i wtulił się w niego mocno. Splątane ze sobą nagie, piękne ciała wyglądały jak prawdziwe dzieło sztuki.

Czas zatrzymał się w miejscu.

Lu Canga zaczęła ogarniać dziwna fala gorąca, gdy poczuł pod sobą nabrzmiewające i twardniejące pragnienie Jinga, który trzymał go ciasno w swych ramionach.

Dla Jinga ta chwila była również dziwnie podniecająca, gdy czuł jak miękkie, miodowe ciało ociera się o jego własne. Rósł w nim niekontrolowany, zwierzęcy instynkt, jakiego nie odczuwał już od dawna. Nagle sam nie wiedząc dlaczego, agresywnie i bezlitośnie wgryzł się w naprężone, muskularne ramię Lu Canga.

Jesteś szalony! – Chłopak zawył zszokowany, starając się odepchnąć od siebie mężczyznę, ale był kompletnie niezdolny do obrony przed przerażającą siłą Jinga. Ostre zęby boleśnie zatopiły się w jego ciele, sprawiając, że gorące łzy same napłynęły mu do oczu.

Ha… Ciało wyszkolonego wojownika naprawdę jest ostrzejsze!

Jing podniósł głowę znad ramienia Lu Canga, przyglądając się zaciekawionym wzrokiem krwawiącej ranie. Nagle usłyszał przepełnione bólem słowa kochanka:

Jesteś naprawdę szalony… Łaa… Ach… Hnng… – Zanim jednak chłopak mógł dokończyć, poczuł, jak Jing wykorzystuje tę pozycję i próbuje w niego wejść.

Nie było to jednak łatwe. Napięte mięśnie Lu Canga broniły małego otworu, jak własnego życia, nie pozwalając żadnemu obcemu obiektowi wtargnąć do środka.

Zniecierpliwiony Jing złapał dłońmi za pośladki chłopaka i gwałtownie je rozszerzył. Torując sobie w ten sposób drogę, zaczął z brutalną siłą w niego wchodzić.

Boli… Bardzo boli… Nie lubię tej pozycji…

Lu Cang czuł, jak duży, twardy członek przenikał prosto do centrum jego ciała. Miał wrażenie, że dosięgał do najgłębszych, nigdy wcześniej niedotkniętych miejsc. Nagle zaczął wyć jak duch w agonii.

Nie krzycz! Po co krzyczysz… Ja też cierpię…

Jing, który również zaciskał zęby i zgrzytał nimi z bólu, raz za razem uderzał w pośladki Lu Canga, próbując w ten sposób go zrelaksować.

Trzymał chłopaka na swych biodrach, używając wielkiej siły. Lu Cang całym swym ciężarem zsunął się w dół po członku. Przerażał go fakt, że jego jelito zostanie w ten sposób spenetrowane. Uczepiony tej przerażającej myśli uwiesił się na szyi Jinga i mocno pociągnął go za sobą w dół. Jing leżał teraz na nim i, marszcząc tajemniczo brwi, wyszeptał:

To ty powiedziałeś, aby nie używać tej pozycji.

Tak, tak, tak… Rób, co chcesz, tylko nie… Ach, nie chcę, byś we mnie wchodził tak…

Lu Cang mamrotał bez przerwy, pragnąc za wszelką cenę powstrzymać Jinga przed dalszą inwazją jego tylnego wejścia. Ogarnięty paniką nie zauważył podejrzanego cienia uśmiechu, który przemknął przez piękne usta mężczyzny.

Jing gwałtownie wyciągnął swoje „niespełnione pragnienie” z wnętrza Lu Canga. Zaskoczony chłopak zareagował serią dzikich wrzasków. Jednak prawdziwy atak miał dopiero nastąpić…

Jing wyciągnął rękę spod pleców kochanka i wepchnął palce do ust Lu Canga, zmuszając je do szerokiego otwarcia.

Co… Co ty robisz…?! – krzyknął chłopak, czując, jak ciało Jinga przesuwa się ku górze i zatrzymuje tuż nad jego głową. Dwa silne uda zakleszczyły głowę Lu Canga pomiędzy sobą.

Czy nie mówiłeś, że mogę zrobić cokolwiek zechcę?

Głos Jinga był spokojny, zupełnie niepasujący do tej twardej, rozochoconej rzeczy pomiędzy jego nogami.

Lu Cang wykręcał i szarpał głową z wściekłością, jednak silnie uda mężczyzny mocno ją przytrzymywały. Więziony i niezdolny do ruchu chłopak został zmuszony do patrzenia wprost na nabrzmiały członek. Zamknął oczy, czując się poniżony i zawstydzony do granic. Chciało mu się płakać.

Nie… Przestań…! – krzyknął nagle, czując, jak twardy obiekt napiera na jego usta. Natychmiast uświadomił sobie z przerażeniem, co ten szaleniec zamierza mu zrobić. Rozpacz przepełniła jego serce i myśli.

Ty… Jeśli się odważysz… Odważysz wejść… To na pewno… Ugryzę go…!

Zrozpaczony wysyczał przez zęby, bojąc się otworzyć szerzej usta. W jego głosie słychać było obrzydzenie.

Nagle wargi Jinga wykrzywiły się w tajemniczym uśmieszku.

Naprawdę? W takim razie… Dziękuję za przypomnienie! – W eleganckim geście przesunął swą rękę na miejsce z uciskowymi punktami życiowymi Lu Canga.

Desperacka walka chłopaka nagle ustała. Wystarczył jeden gest mężczyzny, aby nacisnąć punkt, który sparaliżował mięśnie, unieruchamiając go całkowicie. Tylko para dużych, upokorzonych oczu przyglądała się, jak delikatnie ukształtowane i białe jak śnieg dłonie, chwytają jego szczękę, a tępy, ostry dźwięk pękania, rozchodzi się po pokoju.

Odgłos przemieszczających się kości, rozbrzmiewający wewnątrz głowy Lu Canga, był w tej chwili podobny do dźwięku walącego mu się na głowę nieba.

Dla Jinga była to tylko chwila, aby szeroko otworzyć opierające się do tej pory usta, a potem włożyć do środka swój nabrzmiały do granic członek.

Oof! – Bezlitosna rzecz zablokowała całe gardło Lu Canga, powodując nagły atak odgłosów duszenia i chęci wymiotowania.

Jing wiedział, że dla chłopaka był to pierwszy raz z użyciem tego rodzaju sposobu i nawet trochę mu współczuł, jednak zamiast użyć metody dla początkujących, składającej się z sekwencyjnych, spokojnych wejść i wyjść, wepchnął swój członek gwałtownie i głęboko w kompletnie bezbronne gardło.

Jest nawet bardziej wilgotne i cieplejsze niż u kobiety…

Jing wypowiadał bezlitosne słowa i z obojętnością obserwował, jak ze szczelnie zamkniętych oczu leżącego pod nim kochanka, spływają w dół gorące łzy.

Te łzy towarzyszyły ich zbliżeniom już od pierwszego spotkania. Zawsze przeplatane były bólem, szaleńczą pasją i rozkoszą.

Cesarz Xuan Yuan Jing, który stał się nieczuły na zwykłe uprawianie miłości, odczuwał pociąg do tego rodzaju nienormalnych i perfidnych sytuacji. Bawiło go sypianie z takimi osobami jak Lu Cang, które czuły się zakłopotane i złościła ich jego frywolna natura.

Sypiając z tym małym górskim bandytą, który nie miał pojęcia o jego prawdziwym statusie, Jing mógł w pełni zaspokajać swoje narowiste i lubieżne homoseksualne pragnienia.

Lu Cang leżał żałośnie na przestronnym łożu. Jing, klęcząc nad nim, oburącz złapał chłopaka za głowę i lekko podniósł ją w górę, aby mocniej przycisnąć ją do swej dolnej części ciała. Wypełnił do granic delikatny przełyk Lu Canga i coraz gwałtowniej poruszał biodrami tam i z powrotem.

Chłopak czuł, jak ogarnia go prawdziwa agonia, w płucach brakowało mu powietrza, a żołądek skręcał się z bólu. Jego długie włosy rozsypały się na poduszce i posklejane przy skroniach od potu i łez, drżały z każdym okrutnym pchnięciem Jinga.

Ugh… Ugh… Hng…

Z zablokowanych ust Lu Canga, dochodziły jęki cierpienia. Oddychanie przez nos było również utrudnione przez lecące łzy. Podczas tych długich, długich tortur zemdlał już kilka razy, ale zawsze natychmiast odzyskiwał przytomność, ocucany przez brutalne wstrząsy.

Nie mogę oddychać… Zaraz chyba umrę…

To był prawdziwy horror. Jego serce spowalniało, a płuca paliły, odczuwając brak tlenu. Jego głowa była zgniatana jak piłka, a sparaliżowane ciało nie miało możliwości obrony.

Nagle poczuł, jak to coś wewnątrz jego ust szybko rozszerza się i pulsuje. Natychmiast zrozumiał, że jest to zapowiedź nadchodzącej kulminacji.

Nngh, nngh! – Mogąc tylko poruszać głową, więc wykręcił ją gwałtownie, chcąc powstrzymać Jinga od popełnienia tego rodzaju karygodnego czynu.

Jednakże Jing nie miał zamiaru dać Lu Cangowi szansy ucieczki przed jego ostatecznym ciosem. Trzymając jeszcze mocniej głowę chłopaka, aby uspokoić chaotyczne szarpanie, mężczyzna przyspieszył rytm wbijania się w tę miękką, cudownie ciepłą wilgotność, jakby specjalnie przygotowaną do powitania nadchodzącego szczytu rozkoszy.

Wyczuwając złe zamiary Jinga, ciemne oczy Lu Canga rozszerzyły się przerażone. Było w nich widać odrazę, agonię i bezsilność. Prawie topił się we łzach.

Lepiej po prostu umrzeć… Lepiej po prostu umrzeć w tej chwili…

Niemy okrzyk bólu pochodził wprost z głębi jego serca. Świadomość Lu Canga była na skraju załamania.

Jednak w odpowiedzi na agonię chłopaka, członek Jinga zaczął w tym momencie tańczyć z jeszcze większym ożywieniem. Gorący i nagły wytrysk wydobył się na zewnątrz, a gorzka, lepka ciecz wypełniła całe usta Lu Canga, po czym zaczęła spływać przez przełyk w dół, prosto w głąb jego ciała.

Jing wypuścił z siebie długie westchnienie ulgi. Zachowując dotychczasową pozycję, wepchnął członek do środka jeszcze kilka razy, nie spiesząc się i ciesząc wstrząsami następczymi orgazmu. Dopiero po chwili wyciągnął go na zewnątrz.

Lu Cang z trudem zmusił swoje mięśnie przełyku do ruchu, zapobiegając dalszemu przepływaniu lepkiej cieczy.

Jing popatrzył z kpiącym uśmieszkiem na chłopaka, po czym wyciągnął rękę i zręcznym ruchem nacisnął na wcześniej zwichnięty fragment, przesuwając kości i ponownie nastawiając szczękę.

Cichy dźwięk przełykania dobiegł nagle do uszu obojga mężczyzn. Jak dowód poniżenia, przetrzymywana siłą w ustach resztka cieczy szybko spłynęła w dół przełyku Lu Canga. Nie pozostała ani jedna kropla.

Leżąc bezradnie na łóżku, Lu Cang użył całej swej nienawiści, jaka się w nim zebrała, aby posłać Jingowi gniewne spojrzenie. Jednak w zamian mężczyzna dał mu słodki, najpiękniejszy na świecie uśmiech, a potem beztrosko zaczął „rozpinać” punkty nacisku na ciele kochanka.

Jing obserwował Lu Canga uważnie. Z początku myślał, że chłopak zaatakuje go w desperackiej walce na śmierć i życie, ale zamiast tego z zaskoczeniem patrzył, jak Lu Cang zrywa się z łóżka, podnosi z podłogi fragment szaty i idzie w stronę drzwi.

Na zewnątrz przecież strasznie leje… Gdzie on idzie?

Jing, nieco zmartwiony, że Lu Cang chce popełnić samobójstwo, szybko zarzucił na siebie koc i ruszył za chłopakiem.

Zanim jednak postawił pierwszy krok za drzwi, zobaczył, jak Lu Cang żałośnie klęczy na ganku i desperacko trzymając się filaru… Wymiotuje.

Długa szata zsunęła się częściowo z jego ramion, odsłaniając połyskujące od deszczu miodowe i dobrze umięśnione zmysłowe ciało. Jednak Lu Cang zdawał się zupełnie nieświadomy faktu, że jego zachowanie było niezwykle intrygujące i podniecające dla perfidnej natury Jinga.

Białe wymiociny szybko zostały zmyte przez ciężką ulewę. Jing dokładnie widział, jak biały płyn ustrojowy zmieszany z resztkami jedzenia wyrzucany jest na zewnątrz. Wydzielina z jego ciała była jak głęboka blizna, dotkliwie naznaczająca każdy organ i każdą komórkę drugiego mężczyzny.

Tajemniczy uśmiech rozjaśnił jego twarz.

Lu Cang był człowiekiem, z którym miał najbardziej intymne kontakty cielesne, pozwalał sobie spełniać przy nim swe najskrytsze pragnienia i żądze.

Teraz ten silny człowiek, król górskich bandytów, całkowicie się mu poddał. Musiał przyznać, że ten widok sprawił, iż gdzieś głęboko w sobie poczuł nieznaną mu do tej pory wrażliwość.

Wielka ulewa w samym rozkwicie lata wypełniła powietrze świeżością i zapachem kwiatów lotosu. Jing, w całej swej niezrównanej urodzie, stał obok filaru w milczeniu, obserwując jak Lu Cang, w którym nie pozostała już nawet odrobina heroizmu, niemal wypluwa na zewnątrz swoje serce i płuca…

***

Deszcz stopniowo przestawał padać.

Potwór… Potwór…

Po tym wszystkim Lu Cang został zmuszony przez Jinga do stosunku jeszcze dwa razy. Teraz, szepcząc pod nosem przekleństwa, powoli dochodził do siebie. Przed jego oczami znajdował się dach. Patrzył, jak ściekały z niego lśniące, krystaliczne krople deszczu

Tego demona, który doprowadził do jego upadku, nigdzie nie było w pobliżu.

Nie! Jeśli tak dalej będzie, to na pewno umrę …

Lu Cang leżał osłabiony na podłodze ganku. Nie pozostała ani krztyna siły w jego ciele. Mógł tylko użalać się w kółko nad swoim przewrotnym losem.

Kiedy to się skończy…

Tłumaczenie: Polandread

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.