Bohaterowie świata
Wiał delikatny wiatr. W stawie pałacu cesarskiego Tong’an kołysały się pozbawione korzeni zielone lilie wodne, wypełniając cały pałac tajemniczym, lekkim zapachem, który unosił się, odurzając i wzbudzając podniecenie w sercach mieszkańców tego wspaniałego miejsca. Sprawiał również, że ludzie przebywający w pawilonie zbudowanym pośród wody odczuwali boskość i niezwykłość otaczającej ich przestrzeni
Na misternie tkanej, wygodnej kanapie siedział mężczyzna w bieli. Jego czarne włosy spływały kaskadą wzdłuż śnieżnobiałej twarzy. Skóra i jego zachwycające oczy były niczym gwiazdy na zimnym, nocnym niebie. Słudzy ostrożnie machali długim, szerokim wachlarzem w jego kierunku, schładzając gorące, letnie powietrze.
Tym pięknym mężczyzną nie był nikt inny jak najważniejszy arystokrata Dynastii Datong – Cesarz Jing Zong, Xuan Yuan Jing.
– Zhen Yu – zawołał służącego stojącego naprzeciw niego.
– Co Wasza Wysokość rozkaże?
– Poślij po Księcia Tongxin.
Tongxin był jego młodszym bratem, a oprócz tego był znany publicznie, jako „żelazna ręka Imperium”.
– Tak jest, Wasza Wysokość. – Służący z szacunkiem przyjął wyznaczone mu zadanie.
Jing wstał i podszedł do krawędzi liliowego stawu. Biorąc karmę dla ryb, którą wręczyła mu służebna dziewczyna, rzucił ją z nonszalancją do wody. Jego wzrok skoncentrował się na jedzącej ją ławicy ryb koi, ale jego myśli błądziły gdzieś daleko.
Kilka miesięcy temu Jing oszukał i zaszantażował króla górskich bandytów, Lu Canga, którego poznał w dziwnych okolicznościach i podstępem zmusił go, aby przybył do Tong’an.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy ciągle uprawiał z nim seks, by spełniać swoje głęboko skrywane i potworne żądze, o których nie chciał, aby inni się dowiedzieli.
Jednak po tym, jak ostatnim razem brutalnie torturował Lu Canga w domu Tonghua, za każdym razem, kiedy Jing szedł do małego domku przy moście Yue Long, Lu Cang zawsze głośno krzyczał i wpadał we wściekłość, grożąc samobójstwem i nie pozwalając się dotknąć, choćby nie wiem co.
Wielokrotnie próbował wziąć go siłą, ale ciało Lu Canga było zbyt poważnie poranione i w połączeniu z jego oporem psychicznym zwykła penetracja była niemożliwa.
Nie chciał również używać siły, bo bał się, że Lu Cang wówczas przypłaciłby to życiem.
Jing był wciąż niechętny pozbywać się swej ukochanej zabawki, więc wykorzystując całą wewnętrzną siłę, przez ostatnie dziesięć dni znosił swoje niezaspokojone pożądanie.
Próbował również porywać innych „wojowników” do swojego łoża, ale ci mężczyźni albo umierali, jak tylko trochę się z nimi ostrzej zabawiał, albo byli tak rozwiąźli i chętni, że szybko tracił nimi zainteresowanie.
W każdym razie było w nich zawsze coś, co mu się nie podobało i co sprawiało, że tęsknił jeszcze bardziej za agresywnym, fizycznie pociągającym i ponad wszystko dbającym o własną reputację górskim bandytą, Lu Cangiem.
Dziś wezwał do siebie Tongxina, ponieważ wpadł w końcu na pomysł, jak uwolnić się od własnego zniecierpliwienia.
–Wasza Wysokość, Jego Książęca Mość, Książę Tongxin przybył.
Podążając za składającym raport służącym, Zheng wkroczył do złoto-ceglanego pawilonu i od razu zawołał:
– Wielki Bracie.
Zheng ukląkł i ukłonił się z szacunkiem. Widząc, że Jing macha z daleka przychylnie, zerwał się z ziemi, wpadając prosto w ramiona brata.
Zawsze byli sobie bardzo bliscy. Zheng żywił nawet względem Jinga uczucia wykraczające poza braterską miłość, ale to było coś, o czym nigdy nie mówili. Zamiast tego podtrzymywali ciepłe stosunki tylko jako bracia.
– Dobrze już, dobrze, Zheng. Usiądź szybko, mamy ważne sprawy do omówienia.
Jing poklepał brata, który był tego samego wzrostu, co on, przypominając mu, aby nie przekraczał wyznaczonych granic.
Zheng odsunął się bardzo niechętnie i usiadł na kanapie obok niego.
– Jakie są twoje rozkazy, starszy bracie?
Pomimo tego, iż Zheng korzystał z każdej nadarzającej się okazji, aby pokazać bratu swe uczucia, zawsze wykonywał swą pracę precyzyjnie i mądrze, zdobywając tym zaufanie Jinga.
– Potrzebuję, abyś zaplanował i przygotował Zgromadzenie Herosów tak szybko, jak to tylko możliwe.
Brwi Zhenga wykrzywiły się w grymasie.
– Zgromadzenie herosów?
Dynastia Datong zawsze faworyzowała kulturę i edukację literacką ponad siłę fizyczną albo umiejętności wojskowe. Zorganizowanie Zgromadzenia Herosów było czymś absolutnie niespotykanym.
– Tak. Chcę, aby spośród wszystkich bohaterów tego świata, wybrać lidera sztuk walki właśnie tutaj, w mieście Tong’an.
Zheng był odrobinę zmieszany. Zawsze potrafił docenić nadzwyczajne zdolności w logice i rozumowaniu brata. Jing zawsze wiedział, czego chce i miał w tym jakiś cel, ale szczerze mówiąc, nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak upiera się, aby przeprowadzić zgromadzenie herosów.
– W każdym razie, po prostu to zrób. Daj nieco wyższą nagrodę… Ach, milion srebrnych liangów powinien wystarczyć.
– Starszy bracie, pensja ministra to tylko dziesięć tysięcy liangów rocznie…
Zheng przypomniał mu o ogromie tej liczby. Jing machnął ręką, jakby był zniecierpliwiony.
– Po prostu postaraj się to dobrze zrobić. Dam Ci konkretne rozkazy, kiedy nadejdzie na to pora.
Po tym, jak skończył mówić, Jing odwrócił się, sygnalizując tym samym, że to wszystko, co ma w tej chwili do powiedzenia w tej sprawie.
Mimo iż Zheng, miał głowę pełną pytań i podejrzeń, mógł tylko pożegnać się i opuścić wewnętrzny pałac.
Obserwując zarys pleców swojego brata znikający na małej, kwiecistej ścieżce, Jing rozkazał służącej, czekającej na zewnątrz pawilonu:
– Chodź, pomóż mi się przebrać.
W miejsce swojej codziennej, pałacowej szaty w misterne hafty, przyodział jasnobłękitną szatę.
Po odprawieniu służących raptownie zebrał w sobie siłę qi i zaczął stąpać po tafli liliowego stawu jak po szkle. Najpierw było to tylko maleńkie kołysanie, jednak już po chwili zaczął unosić się w górę. Po kilku skokach zniknął za wysokimi murami pałacu.
***
Padający przez cały miesiąc nieprzerwanie deszcz nareszcie ustał. Dzisiejsza pogoda była o wiele lepsza, a przez chmury zaczęło przebijać się słońce. Lu Cang miał wrażenie, że ból w jego ciele trochę zelżał. Wstał z łóżka, z którym nie rozstawał się przez długi czas i powoli wyszedł do ogrodu.
Minęło już kilka miesięcy, odkąd przybył do Tong’an z Hangzhou. Podczas tych kilku miesięcy jego doświadczenia życiowe mogłyby być opisane jedynie jako „nie do zniesienia” i „najlepiej o nich zapomnieć”.
Dziesięć dni temu jego ciało stało się zabawką w rękach innego mężczyzny, tylko dlatego, że został złapany na gorącym uczynku podczas wizyty w burdelu. W rezultacie przez kolejne dziesięć, a może i dwanaście godzin, był torturowany przez Jinga za pomocą rozmaitych, przerażających seks-narzędzi.
Pożądanie Jinga osiągnęło spełnienie dopiero wówczas, kiedy Lu Cang był już na granicy śmierci, jednak dla tego szaleńca tortury fizyczne to wciąż było mało. Kontynuował swoje ataki na polu psychicznym.
On chce, abym przy nim pozostał. Niebiosa!
Lu Cang naprawdę zaczął wątpić, czy dożyje do następnej wiosny. Nie raz chciał uciec, ale…
Wciąż utrzymywał się w nim strach, gdy pomyślał o książęcym psie Fuqi, którego ukradł ostatnim razem, aby wypróbować na nim narkotyk. Pół miesiąca po tym, jak zaaplikował mu ażurową noc, Fuqi nagle wpadł w niekontrolowany szał, ciągle szczekał i atakował, kogo się tylko dało… Aż w końcu udało mu się nadziać na bambusowy pal i przebić sobie żołądek…
Cóż za bolesna śmierć…
Widocznie ten szalony, kapryśny człowiek wcale nie kłamał na ten temat.
Czas płynął, a oni nie mieli ze sobą kontaktu fizycznego już od około dziesięciu dni. Gdy tylko Lu Cang zaczął grozić samobójstwem, Jing odrobinę się wycofywał. Jednak za dwa dni będzie już piętnasty… Lu Canga przerażała myśl, że mógł go spotkać podobny, tragiczny los, jaki spotkał Fuqiego.
Tymczasem mały dziedziniec był dziś piękny jak z obrazka, sprawiając, że nastrój Lu Canga nieznacznie się poprawił. Przypominając sobie, że nie ćwiczył kung-fu od dłuższego czasu, postanowił zapomnieć, choć na chwilę o problemach targających jego sercem i rozruszać trochę swoje kości.
Więc…
Kiedy Jing sfrunął z nieba i wylądował po zacisznej stronie dziedzińca, zobaczył właśnie tę scenę. Ręce Lu Canga kierowały długim ostrzem, przecinając na wskroś zielone liście, rozdzielając je, podnosząc, tnąc lub efektywnie w nie uderzając. Jego zrównoważona postawa była jak elegancki taniec.
Szermierka Lu Canga należała do szkoły „światłości i mądrości” i polegała na koordynowaniu pozycji ciała z ruchami miecza.
Jednak dla Jinga, człowieka z największymi umiejętnościami w dziedzinie sztuk walki, jego ruchy wydawały się trochę nadmiernie fantazyjne, ale nie można było zaprzeczyć, że dysponował w miarę dobrymi umiejętnościami, wystarczająco, aby utrzymać tytuł dominującego króla bandytów, którym był.
Lu Cang najwyraźniej zauważył Jinga kątem oka. Nagle zatrzymał swój zwinny miecz, zawrócił szybko jak błyskawica i ruszył prosto w kierunku drugiego mężczyzny.
– Tak bardzo mnie nienawidzisz?
Jing uśmiechnął się z wdziękiem i odskakując na bok, z łatwością uniknął ataku Lu Canga.
Jednakże Lu Cang nie był skłonny do szybkiego poddania się. Po jednym pustym uderzeniu ustawił swój miecz ponownie i robiąc zwrot, zaatakował po raz drugi.
Tym razem Jing nie zrobił uniku tak jak poprzednio. Obracał się szybko i zręcznie, a jego sylwetka przebiła się przez cienie tańczącego miecza. Lu Cang zauważył tylko niewyraźny kształt przed swymi oczami i nie wiedząc dokładnie kiedy, poczuł, jak miecz został mu wykradziony z ręki.
Chłopak wydał z siebie długie westchnienie i zatrzymał się w miejscu. Spojrzał na Jinga, stojącego kawałek dalej z długim mieczem w swojej dłoni i uśmiechającego się do niego.
– Moje umiejętności są na dużo niższym poziomie niż twoje, co więcej mógłbym powiedzieć…
Zwiesił głowę i odwrócił się, zamierzając wrócić do domu, ale nagle postać Jinaga zafalował mu przed oczami i zatarasowała drogę.
– Trzymaj.
Jing podniósł długi miecz. Widząc, że Lu Cang nie zamierza go wziąć, wepchnął broń w jego rękę i niby przypadkiem chwycił za dłoń chłopaka, trzymającą rękojeść.
Twarz Lu Canga zarumieniła się w ułamku sekundy. Starał się strącić rękę Jinga. Próbował kilka razy, ale mężczyzna trzymał mocno i nie chciał puścić.
– Pozwól, że nauczę cię kilku ruchów.
Jing szepnął do jego ucha i obserwował, jak małe płatki uszu gwałtownie się zaczerwieniają. Wyciągnął język i je polizał.
Twarz Lu Canga zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Jing stał tuż za nim, jedną ręką stanowczo trzymał dłoń chłopaka, a drugą delikatnie położył na jego tali. Obejmował całą osobę Lu Canga, tak jak zazwyczaj…
Lu Cang stał w milczeniu, nie protestując.
Ręka, która go trzymała, nagle wzmocniła uścisk i ostrze dziarsko przebiło powietrze.
Jing kierował jego ruchami i recytował wersety kung-fu wprost do jego ucha:
– Osłoń i skieruj swą witalność, niech energia qi cię wypełni. Zatocz trzy koła czubkiem miecza, kierując go z niebios ku ziemi, dosiądź wiatru i pogoń chmury.
Bez ostrzeżenia miecz zmienił kierunek, a Jing poszybował w górę z prędkością światła. Rękawy jego szaty trzepotały na wietrze, poddając się przyspieszeniu.
Lu Cang został poderwany z ziemi i w ułamku sekundy przeniesiony skokiem w górę na pełne trzydzieści metrów. Kiedy poczuł, że jego moc słabnie i zaczyna spadać, Jing z całej siły przyciągnął go do siebie. Opadanie nagle się zatrzymało i znowu razem unosili się ku górze.
Jing prowadził rękę Lu Canga. Wyglądało to, jakby oboje prowadzili ostrze, rozdzierając nieprzerwanie powietrze na wskroś, ostatecznie wbijając je prawie na głębokość metra w pień dużego drzewa. Nagle Jing uderzył w rękę Lu Canga trzymającą broń, sprawiając, że ten ją wypuścił, po czym od razu chwycił za dłoń bandyty i razem z nim wskoczył prosto w koronę potężnego drzewa.
Straciwszy równowagę na ułamek sekundy, Lu Cang pochylił się i oparł o Jinga. W chwili, gdy spróbował się wyprostować, Jing przyciągnął go do siebie.
– Odpocznij chwilę, zanim zaczniesz mówić.
Lu Cang był całkowicie wyczerpany. Słysząc te słowa, nie sprzeciwiał się, tylko szybko położył na udzie mężczyzny, spokojnie łapiąc powietrze. Kiedy zaczął powoli dochodzić do siebie, a jego oddech się uspokoił, zapytał nagle:
– Dlaczego uczysz mnie kung-fu?
Jego kung-fu nie osiągnęło takiego samego poziomu jak Jinga, ale mimo wszystko znał się na rzeczy i dobrze zrozumiał, że w tych kilku wersach, ukryte były tajemnice Wulin.
– Ponieważ obawiam się, że możesz być napastowany przez innych mężczyzn. – odpowiedział z uśmiechem Jing.
– Tsk! Kto mógłby mnie napastować oprócz ciebie?!
Lu Cang powiedział te słowa bez zastanowienia, lecz za późno odkrył, że to zdanie nie zabrzmiało tak, jak miał to na myśli. W momencie, kiedy miał je cofnąć, Jing wybuchnął śmiechem.
– Wydaje mi się, że twoje ciało wystarczająco się już zagoiło i może wytrzymać moje pieszczoty. Nie będę się więc powstrzymywał.
Podniósłszy Lu Canga z łatwością, Jing zeskoczył w dół z wielkiego drzewa, a potem skierował się w kierunku sypialni.
– Nie! Nie!
Lu Cang bał się o swoje życie. Jego rany wyglądały już lepiej w porównaniu do poprzednich kilku dni, ale przyjęcie mężczyzny w głąb swojego ciała nadal wydawało mu się niemożliwe. Wytrzymałość Jinga przewyższała siły przeciętnej ludzkiej istoty.
Jing zaniósł go do łóżka okrytego pościelą z błękitnego jedwabiu, a następnie rzucił się w dół na Lu Canga, przykrywając go całym swoim ciałem.
– Jesteś ciężki… – Lu Cang jęknął, ale Jing całkowicie go zignorował.
Być może miało to związek z faktem, iż powstrzymywał swoje pragnienia zbyt długo. Był oczywiście bardziej nachalny niż zwykle.
Rozdzierając ubrania Lu Canga gdzie popadło, ręka Jinga w końcu dotarła do spodni chłopaka. Z niepohamowanym pragnieniem odszukał tę miękką część, za którą tak tęsknił i mocno ją ścisnął.
– Ach! – Lu Cang krzyknął mimowolnie. – Boli…
– Czy rany z poprzedniego razu wciąż się nie zagoiły?
Nie trudno było dostrzec nikły ślad poczucia winy w tonie głosu Jinga, kiedy przypomniał sobie wydarzenia z domu Tonghua, krzyki agonii młodszego mężczyzny i to, jaki był dla niego bezwzględny, gdy wpadł w niepohamowaną wściekłość.
Lu Cang posłał mu dziwne spojrzenie. Według niego Jing był okrutnym demonem, ukrytym w skórze pięknej istoty, więc jak to możliwe, że dziś się o niego martwi? Czy nadal istniało coś, co chciałby jeszcze od niego dostać?
Niestety instynkt zadziałał przed racjonalnością.
– Już w porządku, tak myślę…
Z chwilą, gdy te słowa opuściły jego usta, Lu Canga naszła chęć odgryzienia sobie własnego języka. Czy nie było to zwykłym kuszeniem demona?
Tak jak przypuszczał, Jing przystąpił do działania jak szalony cyklon z uśmiechem, który rozkwitł na jego ustach. Zrywając pozostałą odzież z ciała Lu Canga, wargi Jinga przesuwały się wzdłuż jego szyi, klatki piersiowej, brzucha… Prosto w kierunku intymnych rejonów ciała chłopaka.
– Niebiosa…
Lu Cang natychmiast popadł w szaleństwo. Próbował odsunąć głowę Jinga, ale ten przyssał się do jego członka jak mała pijawka. Jego zwinny język lizał i obracał się energicznie. Całkowicie niezdolny do kontroli nad samym sobą, Lu Cang czuł, jak cała jego krew spływa w dół, aby zebrać się w tym jednym, wyjątkowym miejscu.
Jing kiedyś zmusił go do sprawienia mu przyjemności ustami, ale była to tylko podła penetracja jego gardła.
Jednak dzisiejsza, tak zwana „gra wstępna”, była najbardziej grubiańskim natarciem na jego dolne partie ciała, aż trudnym do zniesienia. Jing nigdy wcześniej nie posunął się tak daleko…
– Jesteś szalony. – Lu Cang bezsilnie próbował się opierać.
Znakomite umiejętności mężczyzny sprawiły, że chłopak czuł przerażenie, a jednocześnie zatracał się coraz bardziej. W momencie, gdy Jing uniósł na chwilę głowę, w parze jego pięknych oczu można było dostrzec lubieżność i wielkie pożądanie. Lu Cang poczuł, że jest już niemal niezdolnym do kontrolowaniu własnego ciała.
– Szybko… Szybko puść…
Pozbawiony sił, próbował stawiać opór za pomocą słów, ale jego głos nie chciał z nim współpracować, drżał i urywał się nieznacznie, aż wszystkie jego prośby zagubiły się w głośnym dyszeniu, pocie pokrywającym jego ciało i odczuciu drętwienia, napływającym z jego członka.
Ręka Jinga ześliznęła się do tali Lu Canga. Pieszcząc rozgrzaną skórę, przesuwała się w tę i z powrotem, aż stała się śliska od potu. Następnie ruszyła w kierunku pleców i zataczając małe kręgi, dotarła do dwóch miękkich i krągłych pagórków, starając się wśliznąć w długą i wąską szczelinę między nimi.
– Hngh… – Chłopak poczuł, jak palce mężczyzny intymnie wsuwają się do jego ciasnego tylnego wejścia. – Ty… Jeśli teraz nie puścisz… Zaraz stracę kontrolę… – Zebrał prawie wszystkie siły, aby ostrzec Jinga.
Czuł, że jest bezsilny wobec gorącego płomienia, wzrastającego gwałtownie i zbierającego się w małym fragmencie ciała między swymi nogami.
Jing nie przerwał ani na chwilę. Zamiast tego ugryzł nagle napletek Lu Canga. Gorące nasienie trysnęło natychmiast niekontrolowanie, na nieszczęście większość trafiła do szlachetnych ust Jego Wysokości Cesarza Xuan Yuan Jinga.
Choć Jing sam się do tego przyczynił, na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania i zaskoczenia. Nasienie Lu Canga kapało nieprzerwanie z kącików jego ust. Mężczyzna nie był pewny, czy powinien zamknąć buzię.
Powietrze zamarło na moment. Lu Cang obserwował Jinga ze strachem w oczach. Naprawdę bał się, jakich przerażających metod użyje ten demon tym razem, aby dręczyć go w spontanicznym gniewie i chęci odwetu.
Uśmiech promienny jak kwiat nocy rozkwitł na twarzy Jinga, odbijając się w oczach Lu Canga.
– Podzielę się z tobą.
Jing wykorzystał moment, w którym myśli chłopaka oczarowanego tym uśmiechem odleciały daleko i zaciekle przyssał się do jego ust. Gęsta, lepka ciecz przechodziła pomiędzy wargami i zębami mężczyzn, jednak jej gorzki smak rozrzedzał ten subtelny i kruchy nastrój, jaki w tej chwili dzielili między sobą.
– Smakuje inaczej niż moja, prawda? – dodał złośliwie Jing, patrząc, jak blada twarz Lu Canga pokrywa się rumieńcem.
Następnie delikatnie wsadził rękę pod biodra chłopaka, chcąc przyciągnąć go do siebie. Lu Cang gwałtownie ją zablokował, ale przecenił swoje siły i całym ciałem wpadł w ramiona Jinga, przechylając się razem z nim na łóżko.
– Przestań… To miejsce… Rany jeszcze się nie zagoiły…
Lu Cang nie zwrócił nawet uwagi na ból w kręgosłupie, gdy nieśmiało bronił się przed oczywistymi intencjami Jinga. Po tym, jak ostatnim razem został wykorzystany i ciężko poraniony, jego tylne wejście nie wykazywało żadnych oznak zdrowienia.
Nie wytrzymałby kolejnego „natarcia”…
Jing zmarszczył brwi.
– Więc co mam z tym zrobić? – powiedział, wskazując bezwstydnie na swoją podekscytowaną intymną część ciała.
– To… To nie jest mój problem. To twoja wina, że byłeś tak okrutny ostatnim razem…
Lu Cang włożył mnóstwo wysiłku, aby utrzymać w ryzach narastające w nim zakłopotanie, ale jednocześnie nie chciał, aby ten demon poczuł się urażony.
Jing zmarszczył brwi i spojrzał na niego gniewnie. Lu Cang natychmiast spanikował. Wiedział, co może mu grozić, jeśli Jing wpadnie w furię.
Pospiesznie rzucił się na mężczyznę
– Nie! Nie! Już dobrze. Użyję moich ust… Użyję ust… – Jego głos drżał.
Był naprawdę przerażony na samo wspomnienie bezlitosnych metod Jinga.
Mężczyzna znowu się uśmiechnął w sposób, który mógłby uwieść tysiące serc, a potem pochylił się do tyłu, opierając na rękach. Jego czarująca postać przybrała dumny, elegancki zarys.
– Sam zaoferowałeś. Więc potem tego nie żałuj.
Podniósł dłoń i lubieżnie wskazał swą dolną, nabrzmiałą już część, przywołując gestem Lu Canga, aby ten wypełnił swe przyrzeczenie.
Twarz chłopaka stała się purpurowa, a jego wzrok skupił się na miejscu, które budziło w nim niepokój.
– Hej… Robisz to czy… – Jing był odrobinę zniecierpliwiony przedłużającym się czekaniem, patrzył na Lu Canga z groźbą w oczach, mówiącą; „jestem-gotowy-użyć-siły-jeśli-sam-tego-nie-zrobisz”.
Lu Cang zacisnął zęby, przymknął powieki i pochylił się powoli.
– Oj, co za niezdara? – Jing przycisnął w dół jego głowę i nakierował swą erekcję do warg chłopaka.
– Otwórz usta – rozkazał nagle.
Lu Cang mentalnie już się poddał i rozchylił wargi, jak mu kazano.
Nagle ogromna rzecz weszła do jego ust, niemal natychmiast wypełniając całe wnętrze i czyniąc go niezdolnym do oddychania.
– Uuf… – Czując dyskomfort, chwyciły bezradnie za uda Jinga. W tej samej chwili poczuł, jak mężczyzna położył dłoń na jego głowie i trzymał ją w śmiertelnie ciasnym uścisku, czyniąc niemożliwym jakikolwiek ruch.
– Zaciśnij usta, abyś nie pozostawił żadnej wolnej przestrzeni. Powoli przełknij. – Jing dyrygował nim, próbując wedrzeć się jeszcze głębiej w gardło Lu Canga.
– Ugh… – Członek penetrował wejście do gardła, wywołując odruchy wymiotne, ale Jing bez cienia litości kontynuował głębokie pchnięcia, wwiercając się wprost w ciasny przełyk chłopaka.
– Teraz liż, używając języka… Będzie dobrze, jeśli delikatnie poliżesz na około, tylko nie używaj zębów… – W głosie Jinga słychać było narastające pożądanie.
Twarz Lu Canga stała się purpurowa, mógł oddychać tylko przez nos. W tym samym czasie z całych sił starał się poruszać językiem tak, jak kazał mu Jing, jednak dla chłopaka było to jak nierówna walka z przeciwnikiem, którego za nic na świecie nie mógł pokonać.
– Co za głupie dziecko. – Jing klepnął go lekko po głowie. – Zapomnij o tym. Pozwól, że Ci pomogę!
Ogrom żalu wypełnił serce Lu Canga. Ostatnim razem, kiedy robił „to” Jingowi, był do tego całkowicie przymuszony, jednak dziś sam to zaproponował i czynił to dobrowolnie.
Im więcej o tym myślał, tym bardziej tragiczne się to wydawało. Nie mógł się już dłużej powstrzymać, nagle łzy upokorzenia spłynęły mu po policzkach, kapiąc i wsiąkając delikatnie we włosy łonowe Jinga. Czując to, Jing stał się jeszcze bardziej pobudzony. Chwycił za głowę Lu Canga, unieruchamiając go w ten sposób i powoli poruszał swymi biodrami, w pełni odczuwając ciepło, miękkość i wilgotność przełyku.
– Ach, jak dobrze… Nareszcie…
Jego członek zaczął tańczyć w ustach Lu Canga, sporadycznie wysyłając pulsowanie – obietnicę rychłej kulminacji.
– Hngh… Hngh… – Lu Cang zaczął machać rękami w panice, próbując się odsunąć, ale Jing mocno go trzymał, nie dając szansy na ucieczkę.
– Ach… – Jing wydał z siebie lekki okrzyk podniecenia. Czubek jego członka zaczął wydzielać przezroczystą ciecz, która sączyła się w głąb gardła Lu Canga niczym cienka stróżka wody.
– Puść… mnie… – Lu Cang wydobył z siebie głos z wielkim trudem, niestety wybrał zły moment, ponieważ w tym samym czasie gorący płyn Jinga eksplodował w jego ustach, zalewając część tchawicy.
– Khaa… Khaa… Khaa! – Widząc, jak Lu Cang prawie mdleje z powodu braku powietrza, Jing szybko wyciągnął członek. Patrzył z ciekawością, jak chłopak kucnął na łóżku, charcząc i kaszląc z twarzą wypełnioną cierpieniem.
Wyciągnął rękę i delikatnie poklepywał plecy Lu Canga, czując się trochę winny, że będąc w stanie krańcowego podniecenia znowu go skrzywdził.
– Ty… Ty… – Lu Cang przestał kaszleć po dłuższej chwili. W końcu nie mogąc znieść kompletnej marności, która wypełniła jego serce, zatracił się w swym żalu i zaczął płakać. – Ty… Dlaczego za każdym razem… Za każdym razem upodlasz mnie i sprowadzasz do tego żałosnego stanu, zanim skończysz… Co ja ci takiego zrobiłem? – Płakał i krzyczał, jakby żądając od Jinga, aby pomógł mu walczyć z rozrywającymi duszę emocjami.
Jing wpatrywał się w niego bez słowa.
Bez ostrzeżenia, wyciągnął ręce i przyciągnął Lu Canga w swoje objęcia.
– Dlaczego nie chcesz ze mną zostać? Mogę dać ci niezrównane bogactwo i nieziemską przyjemność w łóżku. Dlaczego to cię nie zadowala? Hmm? – To była prawie najłagodniejsza i najmilsza obietnica, jaką Jing mógł złożyć.
– Nie chcę tego! Nie chcę! – Lu Cang szarpał się histerycznie. – Bez wolności nic nie ma sensu, już wolałbym umrzeć!
– Więc dobrze! Dam ci twoją wolność – odpowiedział Jing z powagą.
Lu Cang od razu przestał walczyć i spojrzał na niego.
– Ale tylko jeśli weźmiesz udział w zgromadzeniu herosów i zajmiesz miejsce w pierwszej setce. Dam ci wtedy antidotum do ażurowej nocy i puszczę cię wolno.
Oszołomiony Lu Cang szybko rozważył tę propozycję. Nareszcie była szansa, prawdopodobnie jedyna szansa, aby naprawdę uciec od tego zwyrodnialca i choć jego kung-fu nie mogło być uważane za najlepsze w świecie sztuk walki, to dostanie się do pierwszej setki nie powinno być problemem.
– Dobrze! Zgadzam się na twoje warunki. – Lu Cang zebrał całą swą odwagę i skinął głową.
– Ale jeśli ci się nie uda… – Jing uśmiechnął się chłodno, dając do zrozumienia, że chłopak będzie musiał poddać się konsekwencjom.
– Wtedy poddam się twojej karze. – Lu Cang wypowiedział te przerażające słowa z pewnością siebie, która nie dawała mu już odwrotu.
– Więc mamy umowę. – Oblicze Jinga przybrało wyraz, którego Lu Cang nigdy jeszcze nie widział. Jego twarz wypełniał spokój, a sylwetkę otaczała nieopisana aura dostojeństwa, sprawiając, że Lu Cang nie był w stanie wątpić w jego obietnicę i ostatecznie skinął głową na zgodę.
***
Dynastia Datong, cesarz Jing Zong, 5 rok panowania
10 października
Dziś w centrum imperialnej stolicy, niedaleko bramy Yong’an, odbył się bardzo gwarny i ruchliwy spektakl.
Arena Qing Wu była wyjątkowym miejscem, służącym do wyławiania ludzi utalentowanych spośród obywateli kraju. Nie służyła jedynie do pokazów sztuk walki, o czym świadczyła jej nazwa, ale przeprowadzano tu również egzaminy literackie i praktyczne dla studentów starających się dostać do niektórych szkół.
Jednak dziś po raz pierwszy spełni swój faktyczny cel, będąc miejscem, w którym rozegrają się walki zgromadzenia herosów.
Od lat na świecie panował pokój, a ludzie byli majętni i najedzeni. Bohaterów świata Wulin do tej pory niepokoił fakt, że nie mogli nigdzie ćwiczyć swych umiejętności walki.
Ponieważ rząd cesarski zorganizował to wydarzenie, a nagroda stanowiła szokującą sumę miliona liang, nikogo nie dziwiło, że cała masa uczestników, złożona z niemal wszystkich sław i uznanych osobowości świata Wulin, zebrała się, aby wyłonić mistrza w kraju.
Arena Qing Wu była jak nigdy przepełniona ponad dziesięcioma tysiącami ludzi, tłoczących się na widowni w ogromnym ścisku.
– Moim zdaniem… Mnisi Shaolin byli znakomici w kung-fu od niepamiętnych czasów, więc i tu zwycięży mnich z Shaolin! – Mężczyzna w szarej, jedwabnej szacie, który wyglądał jak kupiec, dyskutował z ludźmi stojącymi naprzeciw siebie.
– No nie wiem, wielu odszczepieńców z Jiangsu się tu pojawiło. Nie da się przewidzieć zwycięzcy! – Ktoś wtrącił z boku, od razu rozpoczynając kolejną debatę. Każdy z zebranych miał swych faworytów, jedni kibicowali wojownikom z sekty Cang Qing z Jinghu, a ktoś inny mówił o dziwnych pustelnikach, którzy byli nie do przewidzenia. Jedno słowo tu, jedno słowo tam wystarczyły, aby powstało prawdziwe zamieszanie.
Lu Cang utonął w morzu ludzi. Ze względu na ilość zawodników, niemożliwym było przeprowadzenie pierwszej rundy ze wszystkimi wojownikami w tym samym czasie.
Tura Lu Canga miała odbyć się dopiero po południu, ale pomyślał, że byłoby dobrze iść na zwiady poranne, aby sprawdzić umiejętności walki konkurentów. W momencie, gdy znalazł w tłumie idealne miejsce do obserwacji, w powietrzu rozległy się trzy potężne uderzenia dzwonów, a Urzędnik Protokolarny głośno ogłosił rozpoczęcie zgromadzenia.
Natychmiast z bramy wieży popłynęła ceremonialna muzyka. Grupa pięknie ubranych kobiet wypłynęła w dwóch rzędach, eskortując bogato ubranego mężczyznę, stąpającego po ekstrawagancko przeplatanym dywanie.
Postać tego człowieka była wysoka i szczupła, jego kroki eleganckie i niepohamowane, a warstwy jego misternie haftowanych ubrań falowały lekko, unoszone podmuchami wiatru. Do jego korony przymocowany został jedwabny welon, dokładnie zasłaniający rysy twarzy. Nie było w tym nic dziwnego, ale Lu Cang poczuł ukłucie nieopisanego niepokoju w sercu.
Pogrążony w rozmyślaniach nad istotą tych uczuć, nagle usłyszał, jak ktoś woła ze szczytu bramy:
– Jego Wysokość Cesarz przybył!
Tłum zaczął nagle klękać. Rząd po rzędzie jak fala wody od początku, aż do samego końca, ludzie pochylali swe głowy, jednocześnie wołając:
– Niech żyje Cesarz!
Głosy były perfekcyjnie zsynchronizowane. Lu Cang obserwował, jak wszyscy zebrani wokół niego chłopi, mieszczanie i kupcy klęczą na dwóch kolanach. Tylko on jako jedyny w zasięgu wzroku jeszcze stał. Rozejrzał się ponownie, ale nie widząc innego wyboru przykucnął i spuścił głowę tak jak wszyscy.
Jednakże nie ukląkł na dwóch kolanach, tylko na jednym. Jako Król górskich bandytów Lu Cang gardził czołobitnością wobec Cesarza.
Więc to jest ten Cesarz Jing Zong, któremu kłania się cały świat?
Sądząc po figurze, Jing Zong nie był bardzo stary. Lu Cang poczuł się trochę zawiedziony, że cesarz nie okazał się irytującym staruchem, jak go sobie do tej pory wyobrażał.
Po trzech okrzykach „Niech żyje cesarz”, usłyszał nagle spokojny, zrównoważony głos:
– Powstańcie.
Ten głos nie był donośny, ale miał w sobie siłę, która dawała mu moc dotarcia do uszu każdego człowieka z osobna. Lu Cang nie mógł nic na to poradzić, ale był skrycie zaskoczony. Ten Jing Zong nie jest kimś zwyczajnym. Taka siła głosu wymagała dużo energii chi i była czymś niemożliwym nawet dla samego Lu Canga.
Nie miał jednak czasu, by się nad tym głębiej zastanowić, ponieważ Urzędnik Protokolarny ponownie zadeklarował oficjalne otwarcie zgromadzenia.
Pierwsza grupa stu mistrzów walki, biorących udział w pierwszej rundzie, weszła na scenę pośród wiwatów tłumu.
Po kilku godzinach obserwacji, stojący na uboczu Lu Cang poczuł, jak wewnątrz jego piersi rośnie zniecierpliwienie. Choć pierwsza trzydziestka konkurentów, których obserwował, wywodziła się w bezpośredniej linii z dużych sekt, takich jak Qing Cheng czy Wu Dang, to ich dumne i fantazyjne popisy walki były bez żadnych innowacji i dawały Lu Cangowi pełne rozczarowanie, gdy na to patrzył.
Postanowił więc iść i znaleźć miejsce, gdzie będzie mógł napełnić żołądek i trochę odpocząć, czekając na unicestwienie tych zadufanych w sobie uczniów sekt podczas popołudniowych walk.
Odwrócił się szybko i zaczął przeciskać przez tłum, w kierunku pozornie przyzwoitej oberży. Nad jej drzwiami wisiał szyld z napisem „Wino”.
Bogactwo stołecznych ulic i krajobrazów przemykało mu przed oczami. Pierś Lu Canga była wypełniona radością i wolnością, czymś, czego nie smakował już od dłuższego czasu. W tej chwili w pełni wierzył w siebie i ufał, że mógł dostać się do pierwszej setki.
Miał ochotę śmiać się z głębi serca na myśl, że już niedługo będzie w stanie uciec z demonicznych szponów tego szaleńca Jinga.
W momencie, kiedy wszedł do oberży, zauważył kelnera, który uśmiechnął się i podszedł, by go przywitać. Ponieważ było wciąż wcześnie, wewnątrz panował spokój. Podążył za kelnerem, który poprowadził go na piętro, po czym wybrał sobie stolik z najlepszym widokiem, zamawiając kilka potraw.
Po niespełna godzinie Lu Cang usłyszał, jak na parterze robi się głośno. Oszacował czas w głowie i doszedł do wniosku, że pierwsza część zgromadzenia musiała właśnie się zakończyć, dlatego wszyscy podążyli do pobliskich knajpek.
Wraz z hałaśliwością przybyła grupa wielkich, krzepkich mężczyzn, idących za kelnerem na górę. Była to banda ludzi wysokich i muskularnych. Każdy z nich zwiesił głowę na piersi, a kilku wydawało się mruczeć coś pod nosem.
Sądząc po ich skargach, wydawało się, że przegrali swe walki, ale byli jeszcze zbyt dumni, by to zaakceptować.
Po tej grupie było jeszcze kilka innych, które przyszły na górę i usiadły przy pustych stołach. Przy stoliku siedzącego przy oknie Lu Canga pozostały tylko dwa wolne miejsca, więc nikt się do niego nie dosiadł, dzięki czemu mógł spokojnie odpoczywać.
Nie trwało to jednak długo. Drzwi oberży otwierały się i zamykały. Już po chwili usłyszał kolejne skrzypnięcie na schodach. Gdy obrócił lekko głowę, zobaczył młodego mężczyznę ubranego w niebieską, elegancką szatę, wyłaniającego się z klatki schodowej.
Oczy młodzieńca zaczęły szybko przeszukiwać salę i skupiły się na grupie mężczyzn wyglądających jak banda chuliganów. Cień pogardy natychmiast pojawił się w kącikach jego ust, a z gardła wydobyło się głośne i chłodne „hmph”. Zaraz potem jego oczy skierowały się w stronę Lu Canga, ponieważ tylko przy jego stole były jeszcze wolne miejsca, ruszył więc szybko w tym kierunku.
Lu Cang westchnął w myślach, ale nie mogąc nic na to porodzić, przytaknął młodemu mężczyźnie i obserwował, jak siada przy jego stole.
– Kelner, podaj wino, wołowinę w sosie i jakieś przystawki do tego.
Siadając, rozkazał kelnerowi przynieść jedzenie. Jego głos był dopasowany swą miękkością do jego delikatnej urody.
Kelner zaserwował jedzenie i kiedy młody mężczyzna sięgał po swoje pałeczki, jeden z krzepkich mężczyzn, siedzących przy stole obok, powiedział:
– Małe zwierzątko lubi jedzenie dla ludzi, co?
Młodzieniec zmarszczył brwi. Odłożył pałeczki i wstał.
– O czym ty do cholery mówisz?
Jego brwi wywinęły się do góry, tworząc prostą linię, kiedy rzucił ostre spojrzenie na grupę ludzi. Pomimo iż jego głos był delikatny, to jego słowa były dość wulgarne.
– Mówię o tym, któremu z jurorów dałeś się przelecieć, ty mała dziwko!
Postawny mężczyzna patrzył wprost na niego, mając oczywisty zamiar nadal szydzić z młodego chłopaka.
– A już zastanawiałem się, który kundel tak warczy – odpowiedział mu młodzieniec. – Więc to mój były przeciwnik, mały szczeniaczek z sekty Hong Cheng!
Ostry język młodego człowieka nie poddawał się zniewadze i szybko ripostował z potężną ekspresją, co doprowadzało do szału jego oponenta.
– Pieprzyć to! Cholera, wygrałeś przez przypadek! Nie zaakceptuję tego! A może teraz wyłonimy prawdziwego zwycięzcę?! Co?!
W momencie, gdy wypowiedział te słowa, wyciągnął zza pasa swój miecz. Najwyraźniej już wcześniej miał zamiar się pojedynkować.
Lu Cang domyślił się, że prawdopodobnie ten młody mężczyzna wygrał w zawodach, ale wynik wciąż budził kontrowersje.
Żaden z mistrzów Wulin, którzy obserwowali sytuację z boku, nie był przerażony. Każdy miał szeroko otwarte i pełne podniecenia oczy zastygłe w oczekiwaniu. Młody mężczyzna zaśmiał się arogancko i również wyciągnął swój miecz.
– Kto boi się kogo, ty cuchnący psie? Wystarczy sprawdzić, czy nie podetnę ci znów twoich łap!
Sytuacja była wyjątkowo napięta, a walka wydawała się nieunikniona.
– Zaczekaj!
Nagle spośród grupy Hong Cheng wstał starszy mężczyzna. Wszyscy zebrani w sali, wliczając w to nawet Lu Canga, pomyśleli, że zamierza on zapobiec walce. Na ich twarzach pojawiło się lekkie rozczarowanie, że nie będą mogli być świadkami rozstrzygnięcia pojedynku, jednak ku ich zdziwieniu, mężczyzna powiedział:
– Walczyliśmy z tobą jeden na jednego, ale to nie to jest siłą sekty Hong Cheng. W naszej sekcje ćwiczymy tylko formacje i to daje nam przewagę, więc niech miecz wskaże nam drogę. Mam nadzieję, że dasz nam szansę młody bohaterze, abyśmy pokazali ci naszą prawdziwą siłę, a jednocześnie sprawdzili twe umiejętności.
Lu Cang gorzko zaszydził w myślach: Co oni, wstydu nie mają? W pojedynkę nie wygrają, więc używają formacji jako wymówki, aby zastraszyć przeciwnika przewagą liczebną?
Jednak Lu Cang nigdy nie był typem, który wyciągał miecz do pomocy, jeśli nie musiał i mimo iż kibicował młodemu wojownikowi, to w dalszym ciągu nie miał zamiaru dołączyć do walki. Młodzieniec nagle zadrwił:
– Małe psy z sekty Hong Cheng… Myślicie, że wasza liczebność mnie przeraża i że mnie pokonacie? Jak miałbym się was bać? No, spróbujcie tylko podejść.
Jego długi miecz opuścił swoje schronienie, a lodowate światło jego zimnych oczu odbiło się od ostrza.
Lu Cang skrzywił się lekko. W momencie, w którym chciał zawołać kelnera, prosząc o rachunek, by opuścić to miejsce sporów, ludzie z sekty Hong Cheng przystąpili do ataku.
Młody mężczyzna natychmiast odepchnął natarcie. Przerażony kelner schował się w kącie, nie mając odwagi, by z niego wyjść i w ten sposób uniemożliwiając Lu Cangowi zapłacenie za posiłek.
Formacja mieczy Hong Cheng była dość wyrafinowania. Sześć skrzyżowanych w bitwie w gęstą siatkę ostrzy otoczyło młodzieńca wewnątrz tak ciasno, że znalazł się w absolutnym potrzasku.
Choć sztuka miecza młodego mężczyzny była dość przyzwoita, to wciąż trudno mu było zdobyć przewagę w tak krótkim czasie. Lu Cang patrzył na to przez chwilę, po czym odwrócił głowę i spojrzał przez okno w lekkim znudzeniu.
Jednak w tym samym momencie nastąpił punkt zwrotny w walce. Młodzieniec, najwyraźniej nie chcąc pozostać uwięziony wewnątrz formacji mieczy, zrobił nagły obrót.
Technika, z jaką prowadził swą broń, nagle się zmieniła i zaatakował prosto w najsłabsze ogniwo w łańcuchu sześciu osób. Atakowany mnich nie mógł zapobiec zbliżającemu się ostrzu młodzieńca. Robiąc unik, przypadkowo wycelował swe ostrze w bok i skierował je bezpośrednio w stronę Lu Canga.
Na szczęście w chwili, gdy ostrze weszło w kontakt z ubraniem Lu Canga, siła rozpędu osłabła, a chłopak zdążył się odsunąć. Jednak pomimo tego, że ostrze nie uszkodziło jego skóry, to pozostawiładługie rozdarcie od kołnierza aż do pasa, sprawiając, że koszula podzieliła się na dwie części i wisząc po bokach, odsłoniła cały jego nagi tors.
Natychmiast wszyscy skierowali swoje spojrzenie na Lu Canga. Zwykle rozpięte ubrania nie były niczym wielkim, ale teraz Lu Cang czuł się ogromnie upokorzony.
Jego ciał było pokryte niezliczoną ilością ugryzień i siniaków, które pozostawił na nim Jing, „kochając się” z nim ostatniej nocy zbyt gwałtownie. Gołym okiem można było dostrzec miłosne ślady pocałunków, pokrywające jego miodową skórę i ciągnące się od szyi aż do brzucha, a w końcu znikając za jego pasem… Zachęcało to do wyobrażania sobie, że miejsca, które były wciąż zakryte ubraniami, również zostały pokryte podobnymi siniakami.
Nagle ktoś zaśmiał się cicho. Twarz Lu Canga wbrew jego woli natychmiast poczerwieniała.
Choć wszyscy myśleli, że te znaki to pozostałość po nocnych igraszkach z kobietą, to dla Lu Cang były one dowodem na to, że jego niemoralny związek z Jingiem, zostały w końcu ujawniony. Poczuł, jak bardzo jest zawstydzony i zły. W tej chwili chciał tylko ciężarem swego miecza ukarać tego, który postawił go w tak niezręcznej sytuacji.
– Jak śmiesz… – Lu Cang rzucił kubek i zerwał się na równe nogi, patrząc z wściekłością na ucznia sekty Hong Cheng.
– To było niezwykle bezczelne! Porwałeś ubranie Król… Moje ubranie?!
Członek sekty Hong Chang był już wystarczająco sfrustrowany tym, iż młodzieniec przełamał ich formację, a dodatkowe oskarżenia Lu Canga pod jego adresem jeszcze bardziej pogorszyły jego nastrój. Przeszył Lu Canga szyderczym spojrzeniem od stop do głów, a następnie powiedział z pogardą w głosie:
– Ja tylko ujawniłem romans prostaka z dziwką, więc w czym problem?
Gdybym naprawdę miał romans z kobietą, to chciałbym, żeby cały świat o tym wiedział – pomyślał Lu Cang.
Oczywiście nie mógł powiedzieć tego na głos. Pierwsza zasada sztuki Jianghu mówiła, by nigdy nie okazywać swoich słabości. Lu Cang nie potrafił znieść tej zniewagi. Chwycił za swój miecz i z wyrazem powagi na twarzy, wyciągnął go zza pasa i skierował w stronę mnicha.
– Zaczekaj chwilę. – Ciepły, przejrzysty głos wstrzymał obie strony. Lu Cang miał już właśnie atakować, kiedy zobaczył, jak długa, błękitna szata ląduje na jego głowie.
– Włóż ją przed walką. – Tym, który mówił, był młody mężczyzna, który chwilę wcześniej starł się z uczniami sekty Hong Cheng. Miał na sobie teraz tylko białą koszulę, ponieważ zdjął swoją własną szatę, aby pomóc Lu Cangowi ukryć zakłopotanie.
– Walka bez ubrania… To absolutny brak szacunku dla broni.
Twarz młodzieńca pokryła się nagle czerwienią, wprawiając Lu Canga w zakłopotanie. W jednej chwili przypomniał sobie o tym szaleńcu Jingu i natychmiast zadrżał. Czy to możliwe, że wpadł na następnego mężczyznę, który także preferuje męskie wdzięki bardziej niż kobiece?
Szybko odepchnął te bezsensowne myśli, pośpiesznie wciągnął na siebie niebieską szatę, a potem ruszył do walki z uczniami Hong Cheng.
Mimo tego, że jego kung-fu nie było tak dobre, jak Jinga, to Lu Cang nie był jakimś bezimiennym i przeciętnym wojownikiem Jianghu.
Już po kilku uderzeniach zemścił się na członkach sekty, którzy tak publicznie go upokorzyli.
Z zimnym wyrazem twarzy schował miecz, nie zawracając sobie nawet głowy, by po raz drugi spojrzeć na przeciwników, którzy do tej pory nie mogli pozbierać się z podłogi.
Rzucił na stół pieniądze za jedzenie i wyszedł z wysoko podniesioną głową, udając, że nie słyszy pochlebstw zszokowanych bywalców oberży, kierowanych pod jego adresem.
– Hej, zaczekaj na mnie… – Lu Cang dbał tylko o to, aby szybko opuścić to miejsce. Nie spodziewał się, że młodzieniec, którego zostawił z tyłu, nagle przetnie mu drogę. – Zaczekaj na mnie. – Chłopak ciężko sapał, bo pościg za Lu Cangiem okazał się trochę męczący.
– O co chodzi? – Szczerze mówiąc, Lu Cang był mu wdzięczny, bo gdyby nie jego pomoc, to musiałby biec ulicą z obnażoną klatką piersiową pokrytą śladami miłosnych pocałunków.
Młodzieniec wskazał na swą cienką koszulę, a następnie na błękitną szatę okrywającą ciało Lu Canga. Lu Cang natychmiast zrozumiał i powiedział:
– Ach… A może poszedłbyś ze mną? Mój dom nie jest daleko…
Młodzieniec uśmiechnął się i odparł:
– Muszę jeszcze wziąć udział w drugiej rundzie po południu. I naprawdę nie mogę pojawić się na scenie, odziany tylko w koszulę.
Lu Cang szybko skinął głową.
– Zgromadzenie Herosów, prawda? Ja też biorę udział w pierwszej popołudniowej rundzie.
Młody człowiek podskoczył radośnie jak ptak.
– Twoje kung-fu jest naprawdę bardzo dobre! Mam nadzieję, że nie ustawią walk tak, bym musiał walczyć z tobą…
Oboje rozmawiali i śmiali się przez całą drogę w kierunku mostu Yue Long. Wspólny temat o zgromadzeniu pozwolił im na szybkie nawiązanie przyjacielskich relacji.
Dzięki tej rozmowie Lu Cang dowiedział się, że młodzieniec mieszkał w Tong’an, nazywał się Xi Zhen, praktykował kung-fu już od dziecka i chciał przetestować swoje umiejętności w czasie Zgromadzenia Herosów. Nie spodziewał się pokonania reprezentantów sekty Hong Cheng w porannych rundach wstępnych, przez co narobił sobie kłopotów.
– Jesteśmy. To dom mojego przyjaciela, mieszkam tu na czas pobytu w Tong’an.
Pchnięciem otworzył bramę do ogrodu małego domu i wprowadził Xi Zhena do środka. Oczy młodzieńca natychmiast zauważyły elegancki, swobodny rozkład i lilie wodne w jadeitowym stawie pośrodku ogrodu. Nie mogąc się powstrzymać, zawołał nagle:
– Wielki Bracie Lu, twój przyjaciel musi być naprawdę bogaty! Ten typ domu nie jest czymś, na co zwykli obywatele mogą sobie pozwolić, nie mówiąc już o pożyczaniu go przyjacielowi.
Lu Cang zatrzymał się na słowa Xi Zhena. Pamiętał, jak zachowywała się pośredniczka z domu Tonghua, gdy był tam ostatnim razem i już wtedy domyślił się, że Jing był co najmniej arystokratą, a nie tylko bogaczem. Zdecydowanie nie wywodził się z niskiej klasy społecznej.
– Myślę, że ten dom jest zwyczajny…
Lu Cang nie chciał dopuścić do siebie myśli, że ktoś o tak dziwacznych cechach, jakie posiadał Jing, był tak wysoko urodzony.
– Mój dom w Hangzhou jest dostojniejszy niż ten tu.
– Więc Wielki Brat Lu musi być również bardzo bogaty?
– Średnio. – Lu Cang był trochę onieśmielony. W końcu nie mógł powiedzieć, że jest sławnym bandytą. Ponadto Xi Zhen miał w sobie jakiś rodzaj niewinności, która sprawiała, że Lu Cang czuł się przy nim dobrze.
Otwierając drzwi do głównego pokoju, Lu Cang starał się ze wszystkich sił, aby nie spoglądać na łóżko stojące pośrodku.
– Moje ubrania są tutaj. Usiądź, przebiorę się.
Xi Zhen usiadł na ławce obok stołu i z ciekawością badał otoczenie. Jego wzrok padł na wielkie łoże, które natychmiast przykuło jego uwagę.
– Jakie piękne hafty… – Podszedł do łóżka jak zaczarowany i wyciągnął rękę, aby móc dotknąć ekstrawagancki i olśniewający wzór na pościeli. Chwilę później zawołał: – Ach, to cesarskie hafty! Zwykli ludzie rzadko mogą je ujrzeć! Wielki Bracie Lu, kim tak naprawdę jest twój przyjaciel?!
Lu Cang wyszedł zza parawanu, mając na sobie inną, jasnoniebieską szatę i zwracając ubranie Xi Zhangowi, powiedział:
– Mały Bracie Xi, wiesz bardzo dużo, prawda? Tak naprawdę, wszystko tutaj należy do mojego przyjaciela i szczerze nie wiem, skąd on to ma.
Xi Zhen był oczywiście nieco rozczarowany, ale potem nagle roześmiał się głupkowato.
– Wielki Brat Lu misi się ze mnie teraz śmiać. Ja… Odkąd byłem mały, zawsze lubiłem takie rzeczy. Jak jakaś dziewczyna…
Młodzieniec zaczerwienił się, zanim dokończył zdanie. Lu Cang pomyślał, że naprawdę jest jak dziewczyna… Jednak zamiast tego powiedział:
– Jak mogłoby tak być? Mały Brat Zhen za bardzo się tym przejmuje.
Oboje rozmawiali i odpoczywali jeszcze chwilę, a następnie razem poszli na Zgromadzenie Herosów.
Walki z tego popołudnia i kilku kolejnych dni poszły gładko. Lu Cang prawie nie używał swojej siły, aby móc przejść do pierwszej, drugiej i trzeciej rundy. W czwartej rundzie, pomimo iż jego przeciwnik był ze znanej sekty taoistycznej Kunlun Xiao Yao, Lu Cang był w stanie zapewnić sobie zwycięstwo dzięki jednemu ruchowi, którego nauczył go Jing.
Pod koniec czwartej rundy Lu Cang uważnie czytał biuletyn z wynikami. Xi Zhen również przeszedł przez swoje walki, ale był przydzielony do innej grupy niż on, składającej się również z tysiąca wojowników. Prawdopodobnie nie spotkają się aż do pojedynków pierwszej setki.
Pomimo tego, że znali się od niedawna, to Lu Cang w dalszym ciągu nie chciał być jego przeciwnikiem.
Dziś był czternasty dzień miesiąca, ale księżyc nie osiągnął jeszcze pełni, jak robił to w piętnastym dniu.
Siedząc na werandzie barwionej na srebrno przez światło księżyca, Lu Cang patrzył tępo na staw lilii, które dziś wydawały się jeszcze bardziej urocze niż zazwyczaj. Myśląc o swoich dokonaniach z kilku ostatnich dni, czuł, że jego szanse na dostanie się do pierwszej setki zwycięzców są naprawdę wysokie. Rosła w nim ekscytacja, ponieważ istniała wielka szansa na to, aby nareszcie uciec ze szponów demonicznego Jinga. Dlaczego więc jego serce wypełnione było bezimiennym, nieokreślonym smutkiem?
Zanim zrozumiał sens swych obaw i emocji, jego plecy i klatka piersiowa zostały zakleszczone w uścisku przez parę silnych ramion.
– Jesteś tu?
Nawet bez odwracania głowy Lu Cang wiedział, kim jest właściciel tych ramion.
Jedna z rąk delikatnie wśliznęła się pod szatę Lu Canga. Jing przybliżył swoje usta do jego ucha i powiedział:
– Jutro już szósta runda… Jeśli nie przyszedłbym dziś, a ty przeszedłbyś do następnej rundy… Wtedy nie miałbym już kolejnej szansy na spotkanie z tobą!
Jego głos był dziwnie spokojny i pogodny, jednak w uszach Lu Canga brzmiał, jakby był w nim jakiś nieopisany rodzaj kokieterii.
– Tak, raczej nie będziesz miał już takiej okazji…
To już w sumie ostatni raz, powiedział w myślach Lu Cang i uśmiechnął się, opierając całe ciało o człowieka stojącego za nim.
Jing nie tracił czasu. Wyczuł, że Lu Cang nie broni się dziś tak jak zazwyczaj, przekonany o tym, że ich pożegnanie było nieuchronne. Zanim chłopak zdążył zareagować, został poderwany z ławki na nogi, a następnie przyciśnięty do pięknie wyrzeźbionego, drewnianego filaru z boku.
– Nie… Nie śpiesz się tak bardzo… Ach…
Lu Cang starał się bronić przed nachalnymi ruchami Jinga, który usilnie próbował zedrzeć z niego szaty. Delikatny materiał poluzował się i upadł na ziemię w kompletnym nieładzie. Do chciwych rąk Jinga, które zachłannie dotykały nagiej, miodowej skóry, doszły jeszcze jego niecierpliwe usta, które całowały i zęby, które gryzły szaleńczo ciało, pozostawiając kolejne ślady, choć poprzednie dopiero co zaczęły znikać.
Przypominając sobie haniebną scenę w oberży sprzed kilku dni, Lu Cang powiedział trochę bezradnie:
– Nie pozostaw śladów, dobrze? Ludzie mogą zobaczyć…
Jednak Jing jakby tego nie słyszał, bo dalej wgryzał się w ciało chłopaka jak zwierzę, całował i lizał gorącą skórę Lu Canga, starając się przedłużać w nieskończoność grę wstępną.
Jego dłoń wałęsała się i gładziła ciało kochanka bez końca. Ślady palców pozostawione przez dłonie pokrywały się ze znakami pocałunków na szyi, piersi, talii, a nawet w miejscu tak intymnym, jak wnętrze ud…
Lu Cang był w stanie tylko ciężko oddychać, a jego mokre od łez oczy wpatrywały się w dół własnego ciała, pokrytego warstwą potu i lepkiej, białej wydzieliny.
Jednak Jing nie miał zamiaru zakończyć tej kokieteryjnej zabawy. Jego własny członek, pobudzony go granic i gorący jak ogień, domagał się spełnienia. Przycisnął swą talię do talii Lu Cang i lekko poruszał biodrami, ale zmusił się, aby jeszcze nie wchodzić w to miękkie i ciepłe wejście, którego tak pożądał.
– Ty… Ty… Co ty knujesz? Nigdy nie byłeś aż tak delikatny…– zapytał nagle Lu Cang, próbując powstrzymać dreszcze rozkoszy. Przekonanie o ich rychłym rozstaniu spowodowało, iż odrzucił swą zwykłą powściągliwość i instynktownie poddał się fizycznym pragnieniom.
Jing nie odpowiedział, ale gwałtownie i bez ostrzeżenia rozdzielił uda Lu Canga.
– Co za okrutne posunięcie. – Lu Cang uśmiechnął się gorzko.
Jing naprawdę zasługiwał na miano „króla demonów”, wybierając na moment penetracji w głąb ciała Lu Canga chwilę, w której chłopak najmniej się tego spodziewał. Wbijając swój członek do wcześniej nieprzygotowanego tylnego wejścia kochanka, przyniósł ze sobą niezrównaną falę dreszczy, aż do utraty świadomości, ale również ból porównywalny do mocnego kopnięcia w brzuch.
Cała twarz Lu Canga wykrzywiła się w agonii, a niepokój o jego wewnętrzne organy spowodował, że otworzył szeroko usta, jednak nie potrafił nic powiedzieć, sparaliżowany strachem.
– Lubisz tak, prawda?
Piękny uśmiech Jinga wyglądał w tej chwili w oczach Lu Canga jak obnażone zęby szczerzącego się demona. Agresywne pchnięcia raz za razem posyłały prawdziwe wstrząsy w głąb ciała chłopaka.
Lu Cang zacisnął mocno zęby, starając się nie wydawać z siebie upokarzających jęków i dzielnie znieść niekończącą się falę ataków.
Wydawało się, jakby czas zatrzymał się w miejscu…
Nogi chłopaka były szeroko rozwarte, a księżyc jasno oświetlał jego dolną partię ciała, którą Jing tak gwałtownie penetrował.
Mężczyzna wpychał się i wyciągał członek energicznie. Uwielbiał to uczucie, bycia w ciele tego małego górskiego bandyty… Znowu i znowu. Za każdym razem, kiedy wchodził jeszcze głębiej, kątem oka spoglądał na wypełniony bólem wyraz twarzy kochanka. Ciężko było mu się kontrolować. Był jak przerażający władca piekieł, owładnięty przez szaleństwo mieszające się z dreszczem i ekscytacją, w jaką ludzie wpadają w chwili obłędu. Zacisnął mocno szczękę i nie dopuszczał do jej poluzowania, jakby nie chciał tracić energii.
Westchnienia, jęki i lubieżny zapach unoszący się w powietrzu, wypełniły ganek małego domku…
– Jeśli byłbyś kobietą… Biorąc pod uwagę, jak wiele w ciebie wlewam, to już dawno byłbyś… Wiesz, miałbyś to, czego pragnie tak wiele kobiet, a czego nie mogą dostać. – Jing delikatnie wytarł dłonią białą wydzielinę wypływającą z tylnego wejścia Lu Canga.
– Mieć co…?
Lu Cang czuł, jakby całe jego ciało rozpadało się na kawałki. Było tak za każdym razem, kiedy ze sobą współżyli. Jego kochanek nie zważał na to, iż sprawiał mu nie tylko tortury cielesne, ale również igrał z jego umysłem i uczuciami.
– Pozwól mi poczuć, gdzie leżą granice mężczyzny… – Jing roześmiał się przekornie, sięgając ręką do miejsca, z którym jeszcze kilka chwil temu był tak intymnie połączony.
To nie był pierwszy raz, kiedy Lu Cang był tam dotykany. Wygiął nieznacznie talię, aby pokazać swą niechęć, ale nie oponował zbyt mocno. Jednak już po chwili zrozumiał, że za tym gestem czaiło się coś niedobrego.
W przeszłości Jing często używał palców, aby go rozluźnić i odpowiednio przygotować. Zazwyczaj kończyło się na trzech, jednak dziś mężczyzna wyglądał jak zachłanne i nieposłuszne dziecko. Z ciekawością i hardością malującą się na twarzy dodawał i wpychał kolejne palce, usiłując za wszelką cenę wpasować całą dłoń w ciało Lu Canga.
– Oszalałeś…! – Lu Cang próbował uciec, wykręcając talię, ale poruszanie się, przyprawiało o eksplozję rozdzierającego bólu, zmuszając go do zaprzestania jakichkolwiek ruchów.
– Ty… Ty…
Jego cierpienie było tak wielkie, że nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Leżał na plecach, starając się ze wszystkich sił równomiernie oddychać. Nie potrafił jednak powstrzymać łez, które zaczęły spływać po jego policzkach…
– Nie spinaj się… Nic nie mów… – Jing wypowiadał słowa, jakby pouczał dziecko. W jego oczach czaiło się szaleństwo. Był jak demon, który wymagał od ludzi, aby oddali mu swoje dusze. – Mam zamiar tylko trochę sprawdzić, nic więcej. Jeśli się będziesz rzucał… To zrobisz sobie krzywdę!
Jego słowa sprawiały wrażenie, jakby martwił się o Lu Canga, ale w rzeczywistości w jego głosie była ukryta groźba. Ciało chłopaka zostało już mocno otwarte dzięki poprzednim stosunkom, ale przyswojenie całej ręki Jinga było już ponadto…
Całym sobą czuł, jak palce mężczyzny dotykają głębi jego wnętrza, w miejscach, gdzie nigdy nie był jeszcze dotykany. Błony śluzowe i mięśnie skurczyły się i rozciągnęły, walczyły, aby wypchnąć obcy przedmiot, ale Jing uparcie gładził jego wnętrze, a nawet próbował wcisnąć rękę jeszcze głębiej… Jeszcze dalej…
Lu Cang był tak przerażony, że nie śmiał nawet oddychać. Przycisnął swe ciało do podłoża, nie ruszając się nawet o jeden cal i w milczeniu znosząc nadużycia ze strony tego niezwykle kapryśnego człowieka.
Wiedział, że walka przyniesie mu tylko przerażające cierpienie, a nawet obrażenia ciała, które będą trwać przez całe życie. Mógł tylko trzymać się ze wszystkich sił, podczas gdy Jing przeszukiwał jego wnętrze, jakby to było jakieś dziwne, cudowne nowe terytorium.
– Ciekawe uczucie… Mam wrażenie, że dotykam twoich narządów…
Wydawało się, że Jing czerpał jakąś ogromną przyjemność z tego przerażającego czynu. Jego oczy jarzyły się promiennie. Zaczął mruczeć cicho:
– Czuję, jakbym mógł cię kontrolować… I że bliżej ciebie już być nie mogę…
Zimne łzy spłynęły po policzkach Lu Canga i cicho spadły na drewnianą podłogę werandy. Jego serce przepełnione było niewypowiedzianym smutkiem, a głowę wypełniły myśli:
Nawet jeśli przejdę przez szóstą rundę konkursu i uda mi się od ciebie uciec… Nawet jeśli to nasze ostatnie spotkanie… To każda część mnie, którą tak dokładnie dotykasz… nigdy nie zapomni o bólu i przyjemności, jakie dały mi twoje ciepłe dłonie…
Dziękuję za tłumaczenie :).
Polandread bardzo dziękuje :ekscytacja:
Dzięki za rozdziały ? Czytam tę nowelę pierwszy raz i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ? Dzięki za tłumaczenie ?
Musisz się przygotować na „silne emocje”. Dzięki za komentarz i wsparcie :)