Kaleidoscope of Death

Rozdział 5 – Wyschnięta studnia14 min. lektury

Przejście przez wąską przełęcz ze względu na gęsty śnieg było praktycznie niemożliwe.

Lin Qiushi martwił się, że ciało Ruan Baijie nie wytrzyma trudnych warunków pogodowych, więc osłaniał ją przez całą podróż. Idąca nieopodal Xiao Ke obojętnie zauważyła, że ich stosunki były bardzo dobre.

W końcu ona jest dziewczyną – odpowiedział Lin Qiushi. – To naturalne, że należy okazywać kobietom trochę więcej troski.

Wtulona delikatnie w jego plecy Ruan Baijie patrzyła na Xiao Ke z uroczym i żałosnym wyrazem twarzy. Mina Xiao Ke zaś była stoicka, gdy chłodno odwróciła wzrok. Wydawało się, że żywiła jedynie uczucie wrogości i niezadowolenia w stosunku do Ruan Baijie.

W końcu nadszedł czas rąbania i wszyscy wzięli się do roboty. Tym razem wybrali dwa drzewa, które nie były tak grube jak poprzednie. Planowali ściąć oba za jednym zamachem, aby dzisiaj zakończyć to zadanie. Chociaż pogoda była mroźna, temperatura ciała Lin Qiushiego stopniowo rosła. Po chwili machania siekierą zrobiło mu się trochę gorąco. Rozpiął płaszcz i zatrzymał się, aby chwilę odpocząć.

Ruan Baijie opierała się o drzewo obok i w zamyśleniu patrzyła na Lin Qiushiego.

Na co patrzysz? – zapytał chłopak.

Twój tyłek jest taki zgrabny i jędrny, ach…

Lin Qiushi prawie wypuścił topór z rąk. Odwrócił głowę i popatrzył z niedowierzaniem na Ruan Baijie.

Co powiedziałaś?

Nic. Musiałeś źle usłyszeć.

Oczy Lin Qiushi były pełne sceptycyzmu.

Może powtórzysz, co powiedziałam?

Zamilkł. Ta dziewczyna już się zorientowała, że był zbyt wstydliwy, by to zrobić, prawda?

Rozmawiali, wycinając drzewa. Od czasu do czasu zamieniał się miejscami z pozostałymi mężczyznami, aby jeden mógł zrobić sobie przerwę, podczas gdy drugi kontynuował zadanie. W końcu ścięli dwa drzewa, tuż nim ciemność całkowicie pokryła niebo.

Teraz, gdy zadanie zostało wykonane, nie byli już tak zestresowani. Jedynie problem związany z transportem kłód nie dawał im spokoju.

Dwóch członków drużyny, którzy wczoraj zostali zmiażdżeni, zostało już pogrzebanych pod grubą warstwą śniegu. Nawet jeśli nie widzieli ani śladu zwłok, tamte tragiczne wydarzenia wciąż pozostawały żywe w ich umysłach.

Nie podnoście kłód – poinstruował Xiong Qi. – Zawiążmy wokół nich linę i przeciągnijmy.

Kto się tym zajmie? – zapytał Zhang Zishuang.

Podzielimy się na dwie grupy i każdy z mężczyzn niech ciągnie po trochu.

Zapewne nie wymyśliliby bardziej sprawiedliwego rozwiązania. Teraz każdy wykonywał tę samą czynność, dlatego gdyby ktoś umarł, byłoby to zwykłe nieszczęście. Nikt inny nie byłby winny.

Lin Qiushi nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Po prostu wyciągnął rękę i wziął linę z dłoni Xiong Qi. Nie rozmawiając z pozostałymi kolegami z drużyny, natychmiast zaczął ciągnąć nieporęczną kłodę. Wleczenie ciężkiego drewna wąską górską ścieżką było znacznie trudniejsze niż jego niesienie, ale przynajmniej było bezpiecznie. Mało prawdopodobne było, że powtórzy się wczorajszy wypadek.

Wyciągnąwszy wnioski z poprzednich błędów, wszyscy w drodze powrotnej zachowywali szczególną ostrożność. Dopiero gdy opuścili górę i dotarli do domu cieśli, ich czujność osłabła i odetchnęli z ulgą.

Proszę pana – zawołał grzecznie Xiong Qi. – Przyszliśmy dostarczyć kłody.

Drewniane drzwi skrzypnęły, otwierając się odrobinę. Sekundę później spomiędzy szczelin wyłoniła się pomarszczona, stara twarz. Widząc ich, stolarz powoli pchnął drzwi i dał znak, aby wnieśli drewno do środka.

Przepraszam – Xiong Qi wyciągnął rękę i otarł śnieg z twarzy. – Dostarczyliśmy drewno i wkrótce udamy się do świątyni na modlitwę. Co musimy zabrać ze sobą?

Starzec zaciągnął się długo fajką trzymaną w dłoni, wypuszczając w powietrze chmurę gęstego, białego dymu. Dwuznacznie oświadczył:

Po prostu zabierzcie siebie, musicie wziąć ludzi.

Xiong Qi zmarszczył brwi, słysząc te słowa.

Musicie iść w nocy – poinformował starzec. – Kiedy zapadnie zmrok, wchodźcie pojedynczo do świątyni. Po skończonej modlitwie możecie wrócić.

Wyraz twarzy Ruan Baijie zmienił się subtelnie, gdy usłyszała te wymagania. Lin Qiushi założył, że wtrąci się i coś powie, ale ostatecznie nie odezwała się ani słowem. Jedynie zaśmiała się cicho, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.

Czy musimy wchodzić pojedynczo? – Xiong Qi wydawał się uważać tę prośbę za dość dziwną. – Nie możemy wejść razem?

Wejdziecie razem? – Starzec zaśmiał się złośliwie. – Możecie spróbować.

Dziękuję bardzo. – Xiong Qi nie zadawał już więcej pytań. Odwrócił się i dał znak, aby wszyscy opuścili dom stolarza.

Lin Qiushi uważał, że ten człowiek jest dość osobliwy.

Wieśniacy by nas nie oszukali, prawda? – zastanawiał się.

Są tacy, którzy by to zrobili – odparł Xiong Qi. – Jednak najważniejsze postacie na ogół nie kłamią. Jeśli wskazówka, którą nam dadzą na temat klucza, będzie myląca lub całkowicie błędna, nie będziemy mieli z czym pracować.

Wyglądało na to, że jedyne, co mogliby w takiej sytuacji zrobić, to czekać na śmierć. Lin Qiushi mruknął pod nosem.

Po dostarczeniu kłód stolarzowi wrócili do swojego miejsca zamieszkania. Rozpalili ogień w kominku i, ogrzewając się, zaczęli omawiać dalsze plany. W połowie rozmowy Ruan Baijie nagle oznajmiła, że chce iść do toalety, ale przez długi czas nie wróciła.

Lin Qiushi czekał chwilę, ale zaczynał się o nią martwić. Szybko wstał i pobiegł w kierunku, w którym zmierzała, ale nikogo nie zastał w toalecie. Okrążywszy cały dom, w końcu dostrzegł Ruan Baijie, siedzącą samotnie obok ujścia studni.

Wydawało się, że już od jakiegoś czasu siedzi na cembrowinie. Czubek jej głowy pokrywała warstwa białego śniegu. Lin Qiushi zawołał jej imię, ale zdawała się go nie słyszeć. Nawet nie odwróciła głowy.

Ruan Baijie? – Lin Qiushi podszedł do niej. – Co tutaj robisz? Jest zimno na dworze.

Nie ruszaj się – powiedziała nagle dziewczyna.

Lin Qiushi zatrzymał się w pół kroku.

Nie zbliżaj się do mnie – podkreśliła lodowato. Jej głos był wyjątkowo zimny, jakby jej zwykła łagodność całkowicie zniknęła. – Trzymaj się ode mnie z daleka.

Lin Qiushi z wahaniem zapytał:

Co się stało?

Dzięki swoim wyostrzonym zmysłom doskonale zdawał sobie sprawę, że nagła zmiana w jej postawie była bezpośrednio związana z tym, co znajdowało się obok niej.

Ruan Baijie po prostu pokręciła głową i nie odpowiedziała.

Lin Qiushi odważnie zrobił dwa kroki w stronę Ruan Baijie. Z tej odległości mógł teraz wyraźnie zobaczyć otwór studni, ale sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Na całym ciele Lin Qiushi natychmiast pojawiła się gęsia skórka. Wnętrze było pokryte czymś czarnym. Początkowo Lin Qiushi myślał, że to tylko woda, ale wkrótce odkrył, że to coś leniwie się wiło. W tym momencie był absolutnie pewien, że wnętrze studni było wypełnione czarnymi włosami.

Wydawało się, że stopy Ruan Baijie zaplątały się w te kosmyki włosów. Nie mogła poruszyć ani jednym mięśniem.

Nie podchodź bliżej, Lin Qiushi – rozkazała Ruan Baijie. – Zostaniesz wciągnięty w dół razem ze mną.

To nie ma znaczenia – Głos chłopaka był niezwykle cichy. Bał się, że jeśli powie coś głośniej, zakłóci spokój tych czarnych włosów. – To nie ma znaczenia. Nie bój się. Na pewno cię uratuję.

Ruan Baijie w końcu odwróciła głowę i spojrzała prosto na niego. Jej oczy nie były już tak delikatne i miękkie jak wcześniej. W tej chwili zwróciły się jakby w głębię otchłani, w jezioro bez dna, które było niezwykle głębokie.

Niby dlaczego?

Poczekaj chwilę na mnie. Po prostu wytrzymaj – odparł. Przypomniał sobie coś i natychmiast rzucił się w stronę domu.

Siedząc w salonie, Xiong Qi zauważył, jak Lin Qiushi szybko gdzieś biegnie. Całkowicie go to zaskoczyło, ale nawet nie mógł zapytać, bo chłopak ich zignorował.

Gdy Lin Qiushi dotarł do kuchni, chwycił drewno opałowe i krzemień, po czym odwrócił się pięcie, by wybiec z powrotem na zewnątrz. Trwało to zaledwie kilka minut, ale te kilka minut wydawało się trwać wieki. Ręce Lin Qiushiego drżały bez przerwy, gdy starał się podpalić drewno. Bał się, tak bardzo się bał, że wróci na brzeg studni i okaże się, że nikogo tam nie ma. Na szczęście, kiedy wrócił z płonącymi drwami w dłoni, Ruan Baijie nadal tam siedziała.

Wróciłem. – Lin Qiushi dyszał ciężko. – Za chwilę podejdę do ciebie i wrzucę to do studni. Złap mnie za rękę… i nie puszczaj.

Nie boisz się?

Lin Qiushi patrzył na nią pustym wzrokiem.

Czego mam się bać?

Oczywiście śmierci. Nie boisz się śmierci?

Lin Qiushi się uśmiechnął.

Kto nie boi się śmierci? Ale zawsze jest coś straszniejszego, bardziej przerażającego i nie do zniesienia niż sama śmierć.

Chociaż zawsze żywił pewne wątpliwości i obawy, to czuł, że Ruan Baijie uratowała go niezliczoną ilość razy. Tak naprawdę, gdyby nie ona, mógłby być jednymi z tych okaleczonych zwłok z pierwszej nocy.

Dobrze, przygotuj się, już idę. – Lin Qiushi bał się dłużej zwlekać. Ruan Baijie była słaba fizycznie i nie miała siły, by to długo wytrzymać. Ostrożnie posuwał się do przodu krok po kroku, stopniowo podchodząc na palcach w jej stronę.

Kiedy był wystarczająco blisko, natychmiast chwycił dziewczynę za rękę i rzucił trzymaną w dłoni prowizoryczną pochodnię w wijące się włosy.

Aaaach… Z wnętrza studni dobiegły urywane, żałosne wrzaski kobiety. Włosy stanęły w płomieniach i gwałtownie się wiły. Pośród zamieszania Lin Qiushi nieoczekiwanie zauważył w głębi śmiertelnie bladą twarz. Chociaż był to zaledwie ułamek sekundy, Lin Qiushi i tak rozpoznał tę twarz – była to ta sama istota, którą widział już raz w domu. Twarz ducha, który pierwszej nocy przebrał się za Ruan Baijie.

Wiejemy! – Gdy Ruan Baijie uwolniła się z włosów, Lin Qiushi chwycił ją za rękę i szybko postawił na nogi. Ciągnąc ją za sobą, zaczął uciekać w stronę domu.

Ruan Baijie nie stawiała oporu, gdy Lin Qiushi przejął inicjatywę. Wbiegli do domu, dysząc ciężko.

O co chodzi? – Pozostali byli zaskoczeni.

Coś jest w studni… – wydyszał Lin Qiushi. – Trzymajcie się wszyscy od niej z daleka. Baijie została właśnie prawie do niej wciągnięta.

Kiedy skończył im odpowiadać, natychmiast odwrócił się do dziewczyny i zapytał, czy wszystko z nią w porządku.

To nic – odpowiedziała Ruan Baijie. – Nic mi nie jest.

Lin Qiushi rzucił okiem na jej stopy i oczywiście zobaczył pierścień szkarłatnej krwi wijący się wokół kostek Ruan Baijie. Powoli skapywała na podłogę.

Nazywasz to niczym? Usiądź szybko. Zabandażuję to.

Wyglądało na to, że Ruan Baijie dopiero się zorientowała, że jest ranna. Przechyliła głowę na bok i w końcu wykonała polecenie Lin Qiushiego, posłusznie siadając na krześle.

Lin Qiushi znalazł w pokoju apteczkę. Uklęknął przed Ruan Baijie, lekko położył jej stopę na swoim kolanie, po czym ostrożnie zaczął opatrywać ranę. Jego ruchy były tak uważne i delikatne, jakby nie chciał przypadkiem skrzywdzić jej jeszcze bardziej.

Zawsze jesteś taki ostrożny i łagodny w stosunku do dziewcząt? – zapytała nagle Ruan Baijie.

To nie ma nic wspólnego z płcią – odpowiedział jakby od niechcenia Lin Qiushi. – Nawet jeśli byłbyś mężczyzną, to czy dawałoby mi to prawo do bycia wobec ciebie szorstkim?

Rozumiem.

Czy naprawdę nie jesteś mężczyzną? Jesteś wysoka, a twoja klatka piersiowa jest bardzo płaska – paplał bez zastanowienia Lin Qiushi. Jednak Ruan Baijie była niewątpliwie aż nazbyt piękna. Nie trzeba chyba dodawać, że Lin Qiushi nie wierzył, by gdziekolwiek na świecie mógł istnieć tak oszałamiająco przystojny mężczyzna.

Tak – ubolewała Ruan Baijie. – Najwyraźniej moja pierś nie jest tak duża jak twoja.

Lin Qiushiego zatkało.

A mój tyłek też nie jest tak jędrny i zgrabny jak twój.

Dlaczego taka jesteś? Te słowa to lekka przesada…

Ruan Baijie zachichotała psotnie.

Lin Qiushi pomógł opatrzyć jej ranę, a następnie opowiedział pozostałym o ciężkiej próbie, przez którą przeszli. Reakcje większości były dość łagodne, choć Xiong Qi i Xiao Ke mocno się skrzywili. Najwyraźniej przypomnieli sobie słowa starca dotyczące ostatniego kroku w tworzeniu trumny – napełnienia studni.

Co właściwie trumna miała wspólnego ze studnią? Czy był to może zwyczaj charakterystyczny dla tej wioski, czy też była to pułapka zastawiona na nich przez stolarza?

Wydawało się, że Ruan Baijie wiedziała, nad czym rozmyślał Xiong Qi się i uśmiechnęła.

Nie musisz o tym tyle myśleć. Co powinieneś zrobić, jak powinieneś to zrobić, dlaczego powinieneś to zrobić, takie rzeczy zostały już ustalone.

Xiong Qi odetchnął lekko.

Planujemy odwiedzić świątynię dziś wieczorem, aby się pomodlić. Dołączycie do nas?

Ja? Mam kontuzję stopy i nie mogę chodzić. Qiushi, ponieś mnie na plecach.

Lin Qiushi skinął głową.

Stojąca obok niego Xiao Ke otworzyła usta, prychając.

Jak taki uraz może wpłynąć na twoją zdolność samodzielnego chodzenia?

Ruan Baijie ani trochę nie rozgniewała się jej słowami. Skierowała jedynie słodki uśmiech w jej stronę i mruknęła:

Droga siostro, musisz znieść moje kaprysy. Od dzieciństwa byłam w domu dość mocno rozpieszczana. Naturalnie stałam się przez to nieco delikatniejsza od innych.

Poddajesz próbie cierpliwość Lin Qiushiego, ciągle wykorzystując jego dobrą wolę – syknęła kobieta. – Nikt tutaj nie wie, kim jesteś w prawdziwym świecie, więc z jakiego powodu mielibyśmy ci pobłażać?

No patrz, a podejrzewałam, że jesteście z Xiong Qi zaznajomieni – ujawniła nonszalancko Ruan Baijie, tak jakby w rzeczywistości nie obchodziły ją sprawy innych.

Ale kto by pomyślał, że miny Xiao Ke i Xiong Qi zmienią się diametralnie po tym jednym zdaniu. W ich oczach od razu pojawiła się większa czujność.

Lin Qiushi natychmiast wykrył zmianę w nastroju.

Co przez to sugerujesz? – zapytała Xiao Ke.

Niczego nie sugeruję – odpowiedziała chłodno Ruan Baijie. – Po prostu myślę, że macie cudowne relacje, nic więcej… to nie mogłoby być tak, że naprawdę się znacie, prawda?

Jak byłoby to w ogóle możliwe? – Xiao Ke wyglądała strasznie nieswojo.

Ruan Baijie zachichotała, jednak wbrew oczekiwaniom nie kontynuowała tego tematu.

Oczywiście Xiao Ke również dała jej spokój i nie próbowała już powstrzymywać Ruan Baijie przed zmuszeniem Lin Qiushiego do zaniesienia jej na plecach do świątyni. Wyraźnie pobladła, odwróciła się na pięcie i odeszła.

Tłumaczenie: Ashi

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.