Tajwańskie noce od zawsze były pełne pokus i ekscytacji.
Tłumy ludzi i rowerzystów wiły się jak kolorowe węże wokół stojących wzdłuż ulic drapaczy chmur. Daleko od tych ruchliwych ulic można było zobaczyć starożytne ścieżki, które prowadziły ku świątyniom i klasztorom, nadając miastu przydomek „chińska wyspa skarbów”.
Właściciele bazarów na nocnym targu powoli przygotowywali się na nadejście pierwszych klientów. Kupcy przemierzali alejki, ignorując ich jasne oświetlenie, które rozświetlało nawet najciemniejsze zakamarki. Z gwaru rozmów dało się wyłapać konwersacje prowadzone w prawie każdym azjatyckim języku. Zapach pysznego jedzenia mieszał się z zapachem potu turystów szukających niezapomnianych wrażeń.
W niewielkiej restauracji, znajdującej się na uboczu jednej z wielu dróżek, siedział klient. Mocno ściskając w dłoniach portfel, krzyknął w kierunku kuchni:
– Na wynos, proszę!
Tę restaurację prowadziła spokojna, stara para. W menu można było znaleźć pozycje uważane w tej okolicy za standardowe, jak wołowina z makaronem czy inne potrawy z patelni. Wnętrze ozdabiały nieco sponiewierane stoliki z krzesłami, a w powietrzu unosił się zapach smalcu i duszonego mięsa.
Zapłaciwszy za jedzenie, mężczyzna ostrożnie przeszedł nad starym psem, który leżał przy drzwiach, i wyszedł z budynku.
– Zapraszamy ponownie! – powiedział mu na pożegnanie właściciel.
Słysząc głos swojego pana, uprzednio śpiący pies podniósł łeb i leniwie zamerdał ogonem. Ziewnął, szeroko rozdziawiając pysk, a jego gruby brzuch wzdął się jeszcze bardziej. Wydawało się, że jest przyzwyczajony do ludzi, bo nigdy na nikogo nie szczekał. Kiedy sylwetka klienta zaczęła powoli zanikać w oddali, patelnia znowu rozpoczęła swoje głośne skwierczenie, a zwierzę ponownie oparło pysk na przednich łapach i dzięki monotonii mijających je ludzi, szybko zapadło w kolejną drzemkę.
Chwilę później ktoś otworzył tylne drzwi. Pozornie młody mężczyzna wyniósł na zewnątrz dwa worki pełne śmieci. Miał na sobie zwykłą koszulkę typu polo, spodnie z diagonalu i biały fartuch kucharski. W porównaniu z gwarem zewsząd otaczającym główne wejście do restauracji, ta wąska alejka pogrążona była głównie w ciszy. Szedł szybko ze spuszczoną w dół głową, wyglądając, jakby miał się zaraz stopić w wilgotnym, podzwrotnikowym powietrzu. Przypominał trochę czarnego kota. Może to przez sposób, w jaki się poruszał, bądź przez to, że jego włosy miały barwę wręcz kruczoczarną. Skierował się w stronę kontenerów na śmieci i z wprawą wrzucił do środka swój balast. Z wyraźnym tąpnięciem worki uderzyły o dno, a powietrze przeszył odór zgnilizny. Ilość resztek jedzenia znajdujących się w kontenerze mogła poświadczyć, że tej restauracji powodziło się całkiem nieźle.
Ukończywszy pracę, mężczyzna westchnął i zdjął fartuch, po czym odszedł w dół alejki, aby uniknąć podmuchów gorącego powietrza lecących z wentylatora wyciągowego. Oparłszy się o ścianę, zaczął po kieszeniach szukać paczki papierosów. Kiedy uniósł głowę, zakrywające jego twarz włosy przesunęły się, odkrywając wąskie oczy i czarne źrenice, które odbijały w sobie płomień z zapalniczki. Błyszczący w nich ogień był jak drobny, czerwony sygnał, ostrzegający przed zagrożeniem. Mężczyzna zaciągnął się mocno, po czym wstrzymał oddech, tak jakby coś wyczuwał. Cokolwiek by to nie było, sprawiło, że wszystkie jego mięśnie napięły się w oczekiwaniu.
– Czyżbyś się obijał, Yoh? – Zmierzający w jego kierunku cień zbliżył się i nabrał ludzkich kształtów.
Wszystko zniknęło w tle, kiedy twarz nowo przybyłego stała się lepiej widoczna. Papieros wypadł z ust zdziwionego mężczyzny, a fartuch, uprzednio trzymany w jego dłoni, szeleszcząc opadł na ziemię.
– Dawno cię nie widziałem. Schudłeś, czy mi się wydaje? – nadeszła kolejna, żartobliwa docinka.
Jego sylwetka wskazywała na to, że był dość młody. Pewnym było zaś, że jest wysoki i ma na sobie bluzę. Jej kaptur było dość głęboki i częściowo skrywał twarz mężczyzny. Jednak długie czarne włosy, zalotnie owinięte wokół jego szyi, a także powolny i grzeczny sposób, w jaki wypowiadał swoje myśli, jednoznacznie wskazywał na jego tożsamość.
Yoh oparł się o ścianę całym swoim ciężarem, tak jakby chciał się z nią stopić w jedność. Ścisnął mocno swoje spocone ze zdenerwowania dłonie i próbował zmusić się do wypowiedzenia chociaż słowa. Chociaż był dość silnym i pewnym siebie człowiekiem, to mężczyzna stojący naprzeciw niego i tak nadal wywoływał w nim silne emocje. Biorąc pod uwagę to, kim był ten mężczyzna, chwilowa utrata panowania nad sobą była w pełni usprawiedliwiona.
Liu Fei Long.
Pozornie był jednym z najlepszych biznesmenów w Hongkongu, ale w rzeczywistości to młody i niezwykle charyzmatyczny lider Baishe, międzynarodowego syndykatu przestępczego, zajmującego się głównie przemycaniem narkotyków na terenach azjatyckich. Chociaż był znany na całym świecie jako szef mafii, to rzadko pojawiał się gdzieś w pojedynkę. Tak właściwie, to do niedawna to właśnie Yoh zawsze był u jego boku.
– Nawet nie spodziewałem się, że będziesz wykonywał tego typu robotę w Tajwanie. Myślałem, że całkowicie znikniesz z moich oczu.
Jego szczupłe palce chwyciły za brzeg kaptura, ujawniając powoli bladą twarz i eksponując jej zimne jak lód piękno. To, co uciskało jego klatkę piersiową, przybrało na sile, kiedy Yoh spojrzał na te niezmienione rysy. Były dokładnie takie, jakimi je zapamiętał. Szansa na ponowne spotkanie była nikła, szczególnie w tych okolicznościach. Pomimo oszołomienia, jakie odczuwał, Yoh nie dał się zbytnio ponieść emocjom i zachował dystans, przyglądając się tylko bacznie.
– Coś nie tak? Wyglądasz, jakbyś ujrzał ducha. – Fei Long zaśmiał się delikatnie, co najwyraźniej pomogło Yohowi się pozbierać.
– Nic takiego. Po prostu nie spodziewałem się spotkać cię w takim miejsc. – odpowiedział Yoh, gasząc papierosa. Ciepły wiaterek przeleciał między mężczyznami, rozwiewając włosy Fei Longa.
– Nie ty jedyny. Przecież Asami przyjąłby cię z szeroko otwartymi ramionami.
– …
Za kurtyną japońskiego światka finansowego ukrywała się prawdziwa potęga świata przestępczego – Asami Ryuuichi.
Dźwięk wystrzałów nadal był świeży w jego pamięci, tak samo, jak walka między Asamim, Fei Longiem i rosyjską mafią. Wszystko zaczęło się, kiedy Chou przejął jeden z biznesów Baishe i uciekł do Japonii. Poprosił tam Asamiego o pomoc w ucieczce do Europy, lecz Fei Long skutecznie zakończył jego życie, zanim udało mu się to zrobić. Kiedy Fei wybierał się w drogę powrotną do Chin, wdał się w strzelaninę z Asamim. Udało mu się postrzelić go w dwóch miejscach, ale on sam również nie wrócił bez ran, choć udało mu się schwytać jeńca. Porwał kochanka Asamiego, fotografa kryminalnego Akihito Takabę.
By odzyskać swoją własność, Asami ukradł akt własności kasyna w Makau. Fei Long zgodził się na wymianę i Akihito został przyprowadzony na pokład statku, w którym się owo kasyno mieściło. Jednak woń pieniędzy połechtała chciwe nosy rosyjskiej bratvy – więc i oni dołączyli do sporu, zamieniając pokład w krwawe pole bitwy. Fei Long odzyskał akt własności – dzięki poświęceniu Akihito, który zaczął odczuwać sympatię do swojego oprawcy.
To właśnie wtedy Fei dowiedział się, że Yoh działał na dwa fronty. Wszystkim wydawało się, że był jego najwierniejszym sługą, będącym ciągle u jego boku, od kiedy się spotkali siedem lat temu. Tak naprawdę został wysłany przez Asamiego, żeby szpiegować Baishe i poczynania młodego lidera tej organizacji. Kiedy prawda wyszła na jaw, to uczucia Fei Longa wobec tej zdrady były wprost nie do opisania.
Dobrze znając charakter Fei Longa, a szczególnie to jak potrafił się wściekać, Yoh nie mógł powstrzymać próby nerwowego przełknięcia czegoś, co najwyraźniej utkwiło mu w gardle.
– Czy… Czy nareszcie przyszedłeś mnie zabić?
Kara wymierzana przez Baishe zdrajcom była niesamowicie okrutna. Po tym, jak wszystkie jego podstępy wyszły na jaw, Yoh został związany i długo torturowany. Jednak nie mógł jeszcze wtedy umrzeć – obiecał Asamiemu, że Akihito powróci do niego cały i zdrowy. W innym wypadku wszystkie jego starania i całe siedem lat ciężkiej pracy poszłyby na marne. Dzięki nagłemu przypływowi siły Yoh wyrwał się z kajdan i w całym tym zamieszaniu pomógł uratować Akihito Takabę. Ten czyn był nie tylko dowodem jego lojalności wobec Asamiego, ale także swego rodzaju odkupieniem za te wszystkie lata, kiedy zdradzał swojego długowłosego pana.
Wiedział, że już dłużej nie uda mu się uniknąć śmierci, więc zostawił swoje życie w rękach Fei Longa. Ten jednak go nie zabił. Yoh wiele razy zastanawiał się dlaczego, ale nigdy nie zapytał, co myślał tamtej nocy, kiedy przyciskał do piersi akt własności powierzony mu przez ojca.
Yoh ukradkiem opuścił statek i uciekł do Tajwanu. Dzięki pomocy kolegi udało mu się znaleźć pracę w tej knajpie. Chociaż pełna ucieczka od czarnej strony świata nie była możliwa, więc aby przeżyć, dorabiał też czasami jako płatny morderca.
– Po co tutaj przyjechałeś? Wątpię, że chcesz podziwiać piękne widoki – zapytał Yoh.
Fei Long przez chwilę wpatrywał się w niego bez słowa.
– Co cię to obchodzi? – padła odpowiedź.
Fei Long, lider znanej na całym świecie organizacji przestępczej, mający więcej wrogów niż samochodów, nie powinien nigdzie się ruszać bez ochroniarzy. Ale proszę, pokazał się nagle sam, ubrany jak zwyczajny przechodzień. Nie, to wcale nie było podejrzane.
– Zastanawiam się, co robisz w takim miejscu i to do tego bez ochroniarza.
To jedno zdanie wystarczyło, by zdradzić, jak bardzo się martwił o swojego byłego pana. W końcu odwrócił się plecami do organizacji, której miał lojalnie służyć, więc nie powinien przykuwać aż tyle uwagi Fei Longa. Choć nadal nie wiedział, dlaczego pozwolono mu odejść wolno, to Yoh dobrze pamiętał, jak bezduszny ten długowłosy chińczyk mógł być dla zdrajców. Ci, którzy zadurzyli się w pięknie Fei Longa i zapomnieli o zabójczej truciźnie, która płynęła w jego żyłach, zwykle dostawali bolesną nauczkę. Przez te siedem lat Yoh miał wiele okazji do obserwacji morderczego charakteru lidera Baishe i wszystkich okrutnych rozkazów ukarania nieposłusznych mu ludzi.
Jednak Fei nie wspomniał nic o jego zdradzie. Zaczął się z nim przekomarzać, tak jakby byli starymi przyjaciółmi.
– A może przyjechałem, bo chciałem cię zobaczyć. Nie pomyślałeś o tym, co?
– Nie. Nie jestem aż tak zarozumiały. – Potrząsając głową, Yoh od razu odrzucił tę możliwość. Chociaż skłamałby, mówiąc, że nie miał nawet najmniejszej nadziei, że to było prawdziwym powodem tej niespodziewanej wizyty. Może Fei nie był zbyt miłosierny, ale też miał uczucia i był człowiekiem. A może po prostu przyjechał dokończyć to, czego nie chciał zrobić wtedy na tamtym statku. Nie zdziwiłoby go to, ale mimo wszystko i tak był zadowolony z tego spotkania.
Fei Long podszedł o krok bliżej.
Przygotowując się na nadchodzącą śmierć, Yoh zamknął oczy i spuścił głowę. Jednak zamiast zimnego metalu poczuł dotyk ciepłej dłoni na ramieniu i jeszcze cieplejszego oddechu drażniącego jego ucho.
– A co jeśli bym ci powiedział, że chcę, żebyś kogoś dla mnie uciszył… Przyjąłbyś taki powód?
– …!
Yoh szybko otworzył oczy, żeby spojrzeć na tę idealną twarz.
Członkowie Baishe mieszkają w całej Azji. Ale on…
– Chwila. Dlaczego wybrałeś akurat mnie?
– Naprawdę potrzebujesz kolejnego powodu? Skoro lider Baishe we własnej osobie zakradł się do Tajwanu… To musisz być ty.
Niezbyt go to przekonało. Mając setki lojalnych podwładnych gotowych skoczyć do piekła na jedno skinięcie tego pięknego palca… Dalej nie wiedział, dlaczego to musiał być akurat on.
Tym razem spojrzenie Yoha nie zadrżało, kiedy spotkał wzrok Fei Longa.
– W takim razie… Kto jest celem?
– Aha! Szczegóły poznasz, kiedy przyjmiesz zlecenie – odparł Fei.
Wyglądało na to, że to nie jest coś, o czym powinni tutaj rozmawiać. Chyba że ta zagadkowość miała wzbudzić jego zainteresowanie. Yoh nie mógł odrzucić żadnej możliwości, choć bardzo chciał poznać prawdziwy motyw tej szarady.
– A co jeśli się nie zgodzę?
Yoh nie był już członkiem Baishe, więc ta decyzja w pełni należała do niego. Mimo to Fei Long nie stracił pewności siebie i nadal spoglądał na niego niewzruszenie.
– Nie odmówisz mi… Nie, nie możesz mi odmówić.
– …
– Yoh… Pomożesz mi?
To nie był pierwszy raz, kiedy Fei Long poprosił go o wyeliminowanie kogoś. Tak jak tamtego dnia, siedem lat temu, Yoh mógł zobaczyć te oczy – te same, które wtedy go tak zachwycały. Wspomnienia, które od dawna go prześladowały, stały się jeszcze bardziej wyraźne. Chociaż pierwotnie był odpowiedzialny za ochronę Asamiego, Yoh został oddelegowany do Hongkongu, by zapewnić bezpieczeństwo Fei Longowi. I oczywiście, żeby go szpiegować. Podczas ich pierwszego spotkania jego nastawienie było dość sceptyczne. Po utracie wszystkiego długowłosy chińczyk był tylko cieniem człowieka. Kiedy dotarły do niego pogłoski o tym, że jeden z przyjaciół jego ojca chciał przywrócić dawną świetność Baishe i do tego skorzystać z pomocy Asamiego przy realizacji tego planu, smok wybudził się ze swojej drzemki i zionął ogniem na nowo.
– Ta osoba musi zostać wyeliminowana. Yoh… Pomożesz mi, prawda?
Wyglądało na to, że Fei Longowi wreszcie udało się pozbyć swojej fascynacji Asamim, rozwinąć skrzydła i po prostu nauczyć się szczerze uśmiechać. Yoh zauważył tę zmianę od razu i od nowa zakochał się w tym mężczyźnie, a raczej w jego obecnej wersji.
– Zakładam, że nie możesz zająć się tym oficjalnie jako lider Baishe. Ale ja to mogę zrobić… Bo nic mnie już z wami nie łączy, tak?
– Ale z ciebie mądrala.
Kolejny uśmiech zagościł na twarzy Fei Longa, kiedy zabrał swoją dłoń z jego ramienia i cofnął się kilka kroków. To wszystko nadal było niejasne, chociaż rozumiał, że ważne było, aby ta osoba zniknęła. Nic go już nie łączyło z Baishe, więc Yoh był tylko pionkiem w tej grze. Bo nawet gdyby mu nie wyszło, to nikt nie będzie wiedział, że ta organizacja miała z tym coś wspólnego. Wydawało się to w pełni nieracjonalne, w końcu nie był już jego podwładnym – tylko zwykłym zabójcą, wolnym strzelcem, niczym więcej. Jednak nie dostałby tej roboty, jeśli Fei Long nie pokładał w nim swojego zaufania. A to było dla niego najważniejsze.
– Rozumiem. Zrobię to.
Jego życie zostało przekreślone w chwili, kiedy Fei odkrył jego współpracę z Asamim. Więc w podzięce za pozwolenie na jego dalszą egzystencję, Yoh zniszczy wszystkich, którzy stoją na drodze tego mężczyzny, jeśli ten o to poprosi.
– Jeśli w ten sposób choć trochę odpłacę swój dług, to jestem do twoich usług.
Zadowolony z tej odpowiedzi, Fei Long ponownie zakrył twarz kapturem.
– Teraz jest za głośno. Wrócę jutro, zanim otworzą nocny targ i omówimy wtedy szczegóły.
Yoh tylko przytaknął. Chociaż chciałby porozmawiać z nim trochę dłużej, to wiedział, że musi wrócić do restauracji. Bo jeśli będzie się dzisiaj tak opierdzielać, to ktoś może zacząć coś podejrzewać. Fei Long nagle podszedł bliżej i wyszeptał do jego ucha.
– Jest jeszcze coś… Ktoś mnie śledził i przyjechał za mną aż tutaj.
Yoh natychmiast stał się bardziej czujny. W końcu nieważne, jak dobrze Fei Long się zamaskuje, to nie dało się ukryć twarzy bez wzbudzania podejrzeń. Przecież nie byłby śledzony, jeśli by go już nie rozpoznali. Nie mógł uwierzyć w swoją niedbałość, chociaż rozglądając się naokoło i tak nie zauważył nic nadzwyczajnego.
– Kiedy to zauważyłeś? Wiesz, kto to może być?
Ponaglenie w głosie Yoha zniknęło w połowie wypowiedzi, kiedy na twarzy Fei Longa pojawiły się oznaki zmartwienia.
– Tego nie spróbujesz zgadnąć? – odpowiedział Fei Long. Zgarbił się, a na jego twarzy pojawił się lekko skrzywiony uśmiech.
Z tonu głosu swojego byłego pana od razu wywnioskował, kim może być ta osoba. Yoh westchnął i pomasował się po skroniach.
– Tao… Przyjechał za tobą aż tutaj.
Tao był młodym, ale zaufanym sługą Fei Longa. Podziw i lojalność względem swojego mentora musiały skłonić go do podążenia za nim nawet do Tajwanu. Chociaż starszy mężczyzna mocno kochał swojego podopiecznego, to nie spędzał z nim każdej chwili. Wyglądało na to, że Tao osiągnął wreszcie buntowniczy wiek.
– Tak. Ale skoro już tutaj jest, to nic na to nie poradzę. Nie mów mu, że go odkryłem, ale spróbuj przekonać do powrotu – powiedział Fei z poważnym wyrazem twarzy.
Lider Baishe potrafił być okrutny i nieprzewidywalny, ale kiedy w grę wchodził Tao, to zachowywał się jak matka chroniąca swoje młode. Chociaż chłopiec miał już prawie trzynaście lat, to w sercu Fei Longa na zawsze pozostanie dzieckiem. Yoh nie przeoczył przebłysku zmartwienia, które pojawiło się w oczach drugiego mężczyzny na myśl, że Tao może być w niebezpieczeństwie. Oczywiste było, że nie chciał, żeby chłopiec był świadkiem morderstwa czy innych brutalnych zachowań mafijnych. Chociaż wychowany był poza kwaterą Baishe, to niemożliwe, żeby w ogóle nie wiedział, czym zajmuje się jego opiekun.
– Pewnie, porozmawiam z nim.
Nie musiał znać motywów swojego klienta. W końcu zlecano mu tylko pozbycie się człowieka.
– Dziękuję.
Jak tylko Fei Long zniknął mu z oczu, otworzyły się tylne drzwi restauracji.
– Jak długo się będziesz jeszcze obijał?! – krzyknął do niego właściciel. Normalne dźwięki ulicy znowu go otoczyły, tak jakby ktoś wcześniej wyłączył muzykę.
Yoh odwrócił się w kierunku drzwi i odkrzyknął, że zaraz tam będzie. Fei Long zniknął tak szybko i cicho, jak się pojawił. W końcu z jego punktu widzenia Yoh pewnie nie był nikim specjalnym. Podniósł z ziemi fartuch, zachwycając się tym, że udało mu się poznać Feia z zupełnie nowej strony. Długowłosy mężczyzna czasami porzucał maskę zimnego mafiozy i uśmiechał się do swoich ludzi. Ten piękny uśmiech był w stanie oczarować każdego, więc dopiero dzisiaj Yoh odkrył, jak bardzo był sztuczny – ale to tylko dodawało uroku.
– Przepraszam – powiedział Yoh, wchodząc do środka, ale jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał, było wskazanie drzwi przez właściciela.
Na zewnątrz młody chłopak chodził w tę i z powrotem przed restauracją. Fei Long na pewno specjalnie go tutaj strząsnął ze swojego ogona. Wyglądał jak zakłopotane dziecko, które zgubiło rodziców.
– Nie wygląda na chorego, ale kręci się tu już od jakiegoś czasu. To twój dzieciak?
Nawet jeśli to tylko nieporozumienie, to i tak mam za dużo atrakcji, jak na jeden dzień, pomyślał Yoh, wzdychając.
– To… Syn przyjaciela. – Nie wiedział, jak inaczej ma na to pytanie odpowiedzieć, ale nie miał zbyt wielkiego pola do popisu w tej kwestii. Właściciel nie wyglądał na przekonanego, więc Yoh szybko wyszedł, by porozmawiać z chłopakiem i uniknąć dalszych pytań.
Na widok mężczyzny idącego w jego kierunku, Tao od razu się rozpromienił.
– …Yoh?! To naprawdę ty? Dawno cię nie widziałem! Co tutaj robisz?
Tao raczej nie spodziewał się spotkać go w Tajwanie ani nigdzie indziej poza Hongkongiem. Chłopiec i tak poczuł ogromną ulgę.
– Zniknąłeś tak nagle! Wróciłem ze szpitala, a ciebie nigdzie nie było. Strasznie się martwiłem, ale cieszę się, że nic ci nie jest! A może… Może pan Fei przyjechał tu, żeby się z tobą spotkać… Ale…
Chłopiec przekrzywił lekko głowę, nadal spoglądając na starszego mężczyznę z wyrazem zdziwienia na twarzy. Jego głos był lekko zachrypnięty, ale wyglądało na to, że był w dobrym nastroju. Tao nadal był tym samym Tao, niewinnym i naiwnym. W ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że Yoh go oszukał.
– Naprawdę o niczym nie wiesz? – zapytał Yoh.
– O czym nie wiem? – odpowiedział pytaniem Tao, wyglądając na lekko zaskoczonego.
Kilka miesięcy temu, zanim odszedł z Baishe, Yoh namówił Tao na oddanie mu klucza do sejfu, w którym trzymany był akt własności kasyna należącego do adoptowanego ojca Fei Longa, po czym oddał go Asamiemu. Zdradził przez to zaufanie swojego pana i zabrał mu to, co miało dla niego ogromną wartość emocjonalną. A Tao nadal witał go uśmiechem. Wyglądało na to, że młody lider Baishe celowo ukrył to przed swoim wychowankiem.
Yoh delikatnie potrząsnął głową, jednocześnie odpowiadając, że to „nic ważnego”. Mocno chwycił dłoń chłopca i zapytał:
– Co tutaj robisz, Tao?
– Hmm? Ja tylko… Przyjechałem pozwiedzać…
Wyglądało na to, że Tao nie był skory do wygadania swoich planów. W tej właśnie chwili brzuch chłopca wydał serię głośnych burknięć, tak jakby chciał pomóc właścicielowi w zatajeniu prawdy. Szybko zakrył rękami naruszającą ciszę część ciała i zaśmiał się nerwowo. Nawet nie zauważył, kiedy stał się tak głodny!
– …Chodź ze mną.
Yoh westchnął, ale i tak delikatnie zaprowadził chłopca do restauracji. Kazał mu usiąść przy stole w kącie pomieszczenia, po czym wszedł do kuchni. Chwilę po tym, jak zaczął szukać jedzenia, które nie będzie im potrzebne tej nocy, żona właściciela podała mu tacę z miską zupy i ryżem.
– Jest głodny, prawda? – powiedziała, spoglądając na Tao. – Daj mu to.
– Przepraszam za kłopot.
Yoh spotkał tę parę kilka dni po przybyciu do Tajwanu. Był nie tylko płatnym mordercą, ale też uchodźcą. Żeby uniknąć przyciągania nadmiernej uwagi, zaczął pracować w małym sklepiku, znajdującym się w jeszcze mniejszym rogu jednego z ulicznych targów. Starał się unikać zawiązywania jakichkolwiek znajomości, odrzucając wszystkich, którzy próbowali się do niego zbliżyć. Trudno mu było przez to znaleźć stałą pracę. Miał wiele problemów, ale właściciele tej restauracji uparli się, że mu pomogą. I udało im się.
Yoh skłonił lekko głowę w podzięce i zabrał tacę z jedzeniem dla Tao. Miska duszonej wołowiny, zupa z makaronem i trochę smażonego tofu z warzywami zostało przygotowane dla chłopca – były to potrawy lubiane przez większość wystawców na nocnym targu.
– Jedz, póki gorące – powiedział mężczyzna, stawiając jedzenie na stole.
– Naprawdę mogę? – zapytał Tao, a w jego oczach pojawiła się odrobina szczęścia.
Prawdopodobnie zapomniał o jedzeniu, bo podążanie za Fei Longiem i próby ukrycia przed jego czujnymi zmysłami musiały pochłonąć całą jego uwagę. Więc jak tylko dostał pozwolenie, to natychmiast zatopił zęby w ciepłym mięsie. Żona właściciela wychyliła się na chwilę z kuchni, by spojrzeć na chłopca, który szczęśliwie pochłaniał otrzymane jedzenie. Wywołało to ciepły uśmiech na jej twarzy. Yoh znowu westchnął (chyba uzależnił się od ulgi, jaką przynosiło mu ciągłe wzdychanie) i usiadł naprzeciwko Tao.
– Wracaj do Hongkongu z samego rana…
– Nie chcę.
Tak szybka odpowiedź zdziwiła starszego mężczyznę. Był pewny, że za jego czasów w Baishe, chłopiec nigdy się tak nie zachowywał. Przyglądając się mu bliżej, Yoh domyślił się, że pewnie to jest ten „buntowniczy wiek” – chrypka, którą wyraźnie było słychać w głosie Tao, była wyraźną oznaką, że czekało go jeszcze więcej zmian w życiu. Dobrze pamiętał ten wiek. Jest się wtedy jak niedojrzała pomarańcza – zgorzkniałym jak starzec w młodzieńczej powłoce. A do tego jeszcze trzeba dołączyć brak rozsądku, zadziorność i robienie wszystkiego na przekór dorosłym.
Jednak nie chcąc się kłócić, Yoh spróbował czegoś innego.
– Czy nie obiecywałeś Fei Longowi, że już nigdy nie zrobisz nic niebezpiecznego i bezmyślnego? Będzie się o ciebie martwił.
– Nie przyjechałem tutaj dla zabawy i już nawet załatwiłem sobie miejsce do nocowania – wymamrotał z dumą Tao, wyjmując z kieszeni świstek papieru. Yoh szybko go od niego przechwycił.
– Co robisz? Oddaj mi to! – krzyknął chłopiec, próbując odzyskać kartkę, ale Yoh uniknął wymachujących na wszystkie strony małych rąk i zaczął czytać zawartość. Wyglądało na to, że Tao zarezerwował pokój w hotelu niedaleko tego, który zwykle wybierał Fei Long. Najwyraźniej dojrzewanie przyszło razem z nadmiarem niepotrzebnych zachowań. Yoh westchnął (tak, znowu) i oddał chłopcu potwierdzenie rezerwacji.
– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Jeśli coś ci się stanie, to ta osoba będzie zrozpaczona.
Wartość, jaką miał Tao dla Fei Longa, była większa, niż myślał. Kiedy Tao trafił do szpitala, zmartwienie i troska były otwarcie widoczne na twarzy długowłosego mężczyzny. Jako lider takiej organizacji, Fei powinien przez cały czas pokazywać się swoim podwładnym z jak najlepszej strony – tej oziębłej i obojętnej. Dobro Baishe powinno być dla niego najważniejsze. Trudno sobie wyobrazić, ile wysiłku taki wyczyn wymagał, szczególnie od tak młodej osoby – w końcu Fei Long dopiero co skończył dwadzieścia osiem lat. Tao, który nie wiedział nawet o znaczeniu słowa „zdrada”, był, dla zajmującego tak niepewną pozycję Fei Longa, swego rodzaju pocieszeniem. Siedem lat temu, kiedy Fei stracił całą swoją rodzinę, udało mu się zyskać coś równie ważnego – Tao, który był dla niego niczym syn.
–Nie pozwolę mu się martwić. Ochronię go – odpowiedział Tao, dumnie wypinając pierś i wypijając resztkę zupy w kilku dużych łykach. W jego oczach rozpalił się jasny płomień. Sposób, w jaki Tao podziwiał Fei Longa, był podobny do tego, jak dziecko podziwia ojca czy starszego brata. Na razie Tao nie znał paskudnej strony świata, w którym żył, ale pewnego dnia pewnie pójdzie w ślady Fei Longa. Yoh drgnął i natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. W końcu przyszłość tego chłopca go nie dotyczyła.
– To tylko piękne słowa. W końcu zawsze jest łatwiej coś powiedzieć niż to zrobić. Jeśli coś ci się stanie, to Fei Long będzie smutny. Zresztą co możesz zrobić poza poprawianiem mu humoru czy służeniem mu? Jeszcze musisz trochę podrosnąć, by się na coś przydać.
Niezadowolony ze słów mężczyzny, którego uważał za przyjaciela, Tao zmarszczył brwi i wyraźnie się nadąsał. Możliwe, że chłopiec uważał się już za dorosłego, ale jego obecny wyraz twarzy wyraźnie rozwiewał wątpliwości. Tao nadal był dzieckiem.
– Słuchasz mnie, Tao?
– Wiem o tym… Wrócę do domu, dobrze? – W głosie chłopca słychać było niechęć do tego pomysłu. Nawet jeśli sam tego nie zauważył, to jego niewinność i szczerość utrudniały wyobrażenie sobie, że Tao został wychowany pośród mafii. A to wszystko dzięki starannej opiece, jaką dawał mu Fei Long. Na wszystko musiał kiedyś przyjść czas – więc kiedy przyjdzie czas na to, żeby ten chłopiec naprawdę poznał świat, w którym żył?
– Skończyłem – powiedział Tao, odstawiając pustą miskę na stół.
Chłopiec wstał, wycierając serwetką twarz. Wiedział, że Yoh spróbuje mu przypomnieć o tym, żeby rano wrócił do domu.
– Tao…
Ignorując starszego mężczyznę, Tao podziękował właścicielom za posiłek i skierował się do wyjścia. Szybko podążając za nim, Yoh złapał go za ramię.
– Yoh. – Tao znowu spojrzał na niego tym dojrzałym wzrokiem. Z jakiegoś powodu wyraźnie dało się wyczuć dystans, jaki powstał między nimi.
– Cieszę się, że miałem szansę cię znowu spotkać. Martwiłem się o ciebie, kiedy tak nagle zniknąłeś. Ale odkąd zobaczyłem, że jesteś cały i zdrowy, to jestem o wiele spokojniejszy.
– …Tao.
– Jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie, dla nas, zrobiłeś. Pójdę już – powiedział Tao z nieśmiałym uśmiechem. Yoh zaniemówił. Nigdy wcześniej nie widział takiego uśmiechu na twarzy tego chłopca. Tao wykorzystał tę okazję i wybiegł z restauracji, natychmiast ginąc w tłumie przechodniów.
– Ten dzieciak… – Yoh westchnął. Chociaż chłopakowi wydawało się, że wszystko rozumie, to tak naprawdę nie rozumiał nic. Setki ludzi codziennie starało się zaskarbić sobie zaufanie Fei Longa, ale on ufał tylko temu dzieciakowi, którego przeszłość była całkowitą zagadką – choć pewnie nie dla niego. Nikt inny nie wiedział, co łączyło Tao z Baishe i dlaczego został wychowany w tej organizacji. Wydawało się, że chłopak pojawił się znikąd i nagle zaczął pracować jako służący Fei Longa, chociaż ten od niego tego nie wymagał. Mimo to specjalne traktowanie, jakie otrzymywał Tao, frapowało wszystkich, którzy wiedzieli o istnieniu chłopca, ale nikt nie był na tyle głupi, by zapytać o to lidera Baishe. Może istniał konkretny powód, dla którego nigdy nikt o tym nie wspomniał. Zresztą nie było to ważne – w końcu to nie jego sprawa.