Kaleidoscope of Death

Rozdział 6 – Wyjście do świątyni13 min. lektury

Noc była ciemna. Z zapalonymi pochodniami w rękach maszerowali wśród przenikliwego chłodu i porywistego wiatru.

Obfite opady śniegu ustały jakiś czas temu, ale ostry wiatr nadal wiał gwałtownie. Ziemia pod stopami Lin Qiushiego chrupała przy każdym jego kroku. Miał na sobie grube ubranie i mocno opuścił czapkę, zakrywając uszy i policzki. Jego plecy były lekko pochylone do przodu, a urocza młoda kobieta mocno się ich uczepiła.

Nikt nic nie mówił. Atmosfera była uroczysta i ponura. Kiedy przed oczami wszystkich pojawiła się świątynia, o której wspomniał stolarz, ktoś w końcu przerwał tę przytłaczającą ciszę.

Czy to jest świątynia? – odezwał się Zhang Zishuang. – Wygląda… strasznie groteskowo.

Rzeczywiście, w przyćmionym świetle nocy, świątynia wydawała się dość dziwna. Na pierwszy rzut oka wyglądała bardzo staroświecko, ale po dokładniejszych oględzinach można było zauważyć, że jest przepiękna. Kolumny pokryte były płaskorzeźbami, które nie przypominały niczego, co kiedykolwiek widzieli.

Lin Qiushi ostrożnie postawił Ruan Baijie na ziemi i podniósł wyżej płonącą pochodnię, aby przyjrzeć się skomplikowanym zdobieniom. Na jednym z filarów zobaczył wyrzeźbione wyobrażenie osiemnastu warstw piekła. Nie miało znaczenia, czy patrzyło się na złowrogie diabły, czy może na nieszczęsne, cierpiące dusze, wszystko wydawało się żywe i realistyczne.

Przepiękna kolumna – pochwaliła nagle Ruan Baijie.

To prawda – przytaknął Lin Qiushi.

Ta płaskorzeźba z pewnością nie była dziełem mieszkańców tej zacofanej, obskurnej górskiej wioski. Coś takiego można było uznać jedynie za niezwykłe arcydzieło. Gdyby nie fakt, że miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, być może Lin Qiushi poświęciłby swój czas i dokładnie by się mu przyjrzał.

Kto pierwszy? – zapytał Xiong Qi.

Nikt nie wystąpił ani nie odpowiedział. Coś takiego było naprawdę zbyt niebezpieczne. Jeśli wejście do świątyni to jeden z warunków śmierci, czy pierwsza osoba, która wejdzie do środka, nie stanie się pewną ofiarą?

Dlaczego musimy wchodzić pojedynczo? – zastanawiała się Ruan Baijie. – A jeśli ten starzec nas oszukuje?

Słuchanie go jest znacznie lepsze niż sprzeciwianie się jego radom – odparł Xiong Qi.

To niekoniecznie prawda. – Odwróciła głowę w stronę Lin Qiushiego. – Qiushi, tak się boję. Wejdźmy razem, tylko we dwoje.

Słysząc jej prośbę, Lin Qiushi zawahał się nieco.

A co jeśli coś się stanie, gdy dwie osoby wejdą razem do środka?

Obecnie nie mamy zbyt wielu odpowiedzi – oświadczyła dziewczyna. – Jednak wolę podjąć to ryzyko. Przecież nikt tak naprawdę nie wie, co się stanie, gdy jedna osoba wejdzie tam sama. – Kiedy skończyła mówić, spojrzała na spowitą ciemnością świątynię. – Tak czy siak… gdy wejdzie do środka jedna osoba, to nigdy nie będziemy mogli być pewni, czy wróci człowiek, czy inna istota.

Jej słowa wywołały dreszcze. Na całych ich ciałach pojawiła się gęsia skórka, a Lin Qiushi nie był wyjątkiem. Podniósł ręce i energicznie potarł ramiona. Patrząc na wyraz twarzy Ruan Baijie, w końcu zacisnął zęby.

Okej.

Xiong Qi zmarszczył brwi.

Nie rozumiecie, co robicie? Jeśli dwie osoby…

Najwyraźniej chciał ich przekonać, ale Ruan Baijie mu przerwała:

A co jeśli jedna osoba wejdzie sama? Kto może powiedzieć, co się wtedy stanie?

Z pewnością tak było. Xiong Qi nie miał innego wyboru, jak tylko zamknąć usta.

To nie nasza sprawa, jak się umówicie. – Głos Ruan Baijie był cichy. – Jest zimno. Qiushi, chodźmy pierwsi. Załatwimy to i będziemy mogli wcześniej wrócić do domu, by położyć się spać.

Jej wzmianka o śnie przypomniała wszystkim o straszliwej nocy, która miała nadejść. Jeśli dalej będą się wahać i kłócić, najprawdopodobniej zmarnują tu całą noc, a cokolwiek się wtedy wydarzy, będzie całkiem poza ich kontrolą.

Chodźmy. – Ruan Baijie objęła ramieniem Lin Qiushiego, całe jej ciało było przyklejone do jego boku.

Lin Qiushi przyzwyczaił się już do jej dotykalskiej natury. Przygryzł wargę, po czym energicznie skinął głową. Ruszyli naprzód, a pozostali wpatrywali się w ich plecy, pogrążeni w ciszy.

Drewniane drzwi do świątyni były uchylone, a jej wnętrze czarne jak smoła. Absolutnie nic nie widzieli. Ruan Baijie wyciągnęła rękę i lekko pchnęła wrota. Skrzypnęły, a powietrze ze środka uderzyło w ich twarze, atakując wszystkie zmysły. Lin Qiushi powąchał je uważnie, wykrywając słaby zapach. Był dość niewyraźny, lecz wręcz uderzająco nie pasował do otoczenia.

Używając przyćmionego światła płomieni swojej pochodni, zaczął przyglądać się dekoracjom. Świątynia nie była duża, a jej konstrukcja była dość prosta. Bezpośrednio pośrodku znajdował się ołtarz z kadzidłem oraz posąg bóstwa. Obok tych przedmiotów leżała ogromna skrzynia zasług. Wydawało się, że coś zostało w niej wyryte, ale znajdował się zbyt daleko, aby rozróżnić poszczególne ryciny.

Pospiesz się – powiedziała Ruan Baijie.

Kontynuowali marsz do przodu i skierowali się w stronę trzcinowych klęczników, które znajdowały się przed bóstwem.

Posąg był postacią Buddy. Chociaż Lin Qiushi nie rozpoznał tego Bodhisattwy, jego wygląd był życzliwy. Emanował atmosferą altruizmu i sprawiał wrażenie kogoś, kto wybawi wszystkie żyjące istoty od cierpienia i zaoferuje im zbawienie.

Wyraz twarzy Ruan Baijie był spokojny. Uklękła na wyznaczonym miejscu i skłoniła się, składając najwyższe wyrazy szacunku posągowi Buddy.

Lin Qiushi stanął obok niej i wstrzymał oddech, oczekując na rozwój wydarzeń.

Nic się nie stało. Posąg Buddy był tak samo miłosierny i łaskawy jak poprzednio. Jego na wpół przymknięte oczy spokojnie i w milczeniu spoglądały na swoich wyznawców. Nie było słychać nic oprócz wycia wiatru na zewnątrz – świątynia zapewniała odwiedzającym spokój ducha.

Lin Qiushi w końcu uspokoił swoje nerwy.

W porządku. – Ruan Baijie wstała i otrzepała kolana z kurzu. – Twoja kolej.

Lin Qiushi skinął głową, podał jej pochodnię, po czym uklęknął i zaczął oddawać cześć. Lin Qiushi nie wiedział, jakie myśli przebiegały przez głowę Ruan Baijie, gdy się modliła, ale w każdym razie on sam był bardzo pobożny, składając wyrazy szacunku. Uroczyście modlił się o schronienie u stojącego przed nim boga.

Gotowe. – Nie ruszał się zbyt bardzo, a mimo to te drobne ruchy zdawały się wysysać z jego ciała całą siłę. Widząc, że po zakończeniu modlitwy nic się nie wydarzyło, Lin Qiushi odetchnął głęboko z ulgą.

Chodźmy. – Ruan Baijie się odwróciła. – Powinniśmy już iść.

I tak powoli wyszli ze świątyni. Kiedy ludzie stojący na zewnątrz zobaczyli, że oboje byli cali i zdrowi, wszyscy byli zszokowani.

Nic się nie stało? – zastanawiał się Xiong Qi.

Lin Qiushi potrząsnął głową.

Nic.

Chociaż nikt nic nie powiedział, wyraz twarzy wszystkich był okropnie dziwny. Niektórzy z nich nawet przebierali nogami z niepokoju i wzburzenia.

Dlaczego wszyscy nie pójdziemy po prostu parami? – zasugerował Xiong Qi. – Oni mają się całkiem dobrze…

Jesteś pewien, że nic im się nie stało? – Jeden z członków grupy uważnie obserwował Ruan Baijie i Lin Qiushiego. – Chwilę temu powiedziała, że ci, którzy wchodzą do środka, niekoniecznie muszą być tymi samymi osobami, gdy wracają na zewnątrz. Skąd możemy mieć pewność, że oboje są nadal ludźmi?

Lin Qiushi, którego tożsamość podejrzewano, otworzył usta, chcą się wytłumaczyć, ale Ruan Baijie po prostu machnęła ręką, uniemożliwiając mu zabranie głosu. Apatycznie wypluła:

Nie będziemy ci doradzać ani do niczego namawiać. Wszyscy róbcie, co chcecie.

Bracie Xiong, ja też się boję – jęknęła Xiao Ke. – Czy my też możemy wejść razem?

Xiong Qi wydawał się raczej niezdecydowany.

Ci, którym zabrakło odwagi, zaczęli szukać partnerów, ci zaś, którzy byli uparci, nie chcieli sprzeciwić się słowom starszego stolarza.

Sami zdecydujcie, co chcecie zrobić. – W końcu Xiong Qi podjął decyzję. – Xiao Ke, wejdziemy razem do środka.

Mile zaskoczona, Xiao Ke energicznie pokiwała głową w górę i w dół.

Zgodnie z ustalonym wcześniej porządkiem, jako drugi wszedł do świątyni samotny mężczyzna. Dość szybko z niej wyszedł. Wyglądało na to, że nie spotkał go żaden wypadek, ale wychodząc, miał powątpiewający wyraz twarzy. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć. Nie zdążył jednak wyrazić swoich myśli na czas, bo do świątyni weszła trzecia grupa.

Co widzieliście w świątyni? – zapytał szeptem Lin Qiushiego.

Nic nie widzieliśmy Tylko posąg bóstwa i klęczniki.

Nie myślicie, że ten posąg był trochę dziwny? – narzekał mężczyzna. – Nigdy w życiu nie widziałem takiego boga.

Lin Qiushi szybko zamrugał, oszołomiony jego słowami. Po prostu nie rozumiał, co ten człowiek chciał przekazać.

Następnie mężczyzna jeszcze bardziej zniżył głos.

Nie mów mi, że też to widziałeś? Naprawdę dziwnie wyglądał…

Wciąż nie mogąc zrozumieć, o co mu chodzi, Lin Qiushi szybko potrząsnął głową, ale szybko się powstrzymał. Zastanowił się nad tym przez chwilę. Niepewne, mrożące krew w żyłach podejrzenie tliło się w jego myślach, stopniowo napełniając go poczuciem strachu.

Ej… jakiego rodzaju boga dokładnie widziałeś?

To była kobieta. – Gdy tylko to zdanie wypłynęło z jego ust, lekki uśmiech na twarzy Lin Qiushiego natychmiast zniknął. Mężczyzna wciąż mrucząc pod nosem, opisywał swoje obserwacje, przez co nie zauważył jego wykrzywionej miny. Nie zdając sobie sprawy, że coś jest nie tak, kontynuował: – To był Bodhisattwa, a jednak wcale nie był to Bodhisattwa, a przynajmniej nie sprawiała takiego wrażenia. Patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. A to, co trzymała, nie przypominało żadnego świętego artefaktu, który bóg powinien trzymać w dłoniach, a raczej…

Raczej co? – zapytał pozornie beznamiętnie Lin Qiushi.

To bardziej przypominało… siekierę używaną do ścinania drzew – wymamrotawszy to, mężczyzna odwrócił lekko głowę i rzucił okiem na świątynię. – Kiedy skończyłem się modlić, wydawało się, że się poruszyła…

W tym momencie w końcu spojrzał na Lin Qiushiego i zauważył, że coś jest nie tak. Wyraz twarzy chłopaka był jednocześnie wyjątkowo paskudny i obojętny.

Co z wami? Też to widzieliście?

Nie. – Choć było to bardzo okrutne, Lin Qiushi szczerze powiedział mężczyźnie prawdę. – Posąg Buddy, który widzieliśmy, był zupełnie inny.

W jaki sposób? – Gdy mężczyzna to usłyszał, natychmiast pobladł. Pospiesznie zapytał: – Jakiego boga widzieliście?

Bodhisattwa, którego widzieliśmy… – ujawnił Lin Qiushi – był mężczyzną.

Twarz mężczyzny była biała jak prześcieradło. Przerażony, powoli odwrócił głowę i gapił się na świątynię. Jego oczy były pełne czystego przerażenia i rozpaczy, ciałem wstrząsały dreszcze, a z ust wydobywały się bezładne szepty. Stanowczo temu zaprzeczał:

Nie, to niemożliwe, to niemożliwe, to niemożliwe. Jak to możliwe? Na pewno będziecie mieć problem. To ty, to musisz być ty… – powiedziawszy to, czujnie rozejrzał się dookoła, obserwując otoczenie, jakby w obawie, że słowa, które wypowiedział, mogły zostać podsłuchane przez innych.

Trzecią grupą, która weszła, byli Xiong Qi i Xiao Ke. Kiedy wyszli, ich miny również były bardzo spokojne. Wydawało się, że nie przydarzyło im się nic dziwnego.

Czwarta grupa była następna w kolejce… potem piąta… W grupach byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Niektórzy wchodzili w pojedynkę, inni zaś parami. Nie trwało długo, zanim sprytny Lin Qiushi szybko zrozumiał zależność. Jeśli ktoś sam wchodził do środka, zawsze wracał na zewnątrz z ponurą miną.

Gdy ostatnia osoba wyszła, wszyscy również zrozumieli, że ci, którzy weszli do środka sami, zobaczyli posąg bóstwa zupełnie innego niż ten, który widzieli ci, którzy weszli parami.

Wszyscy, którzy udali się w parach, zobaczyli wizerunek wspaniałomyślnego Bodhisattwy. Ale osoby, które weszły bez partnerów, widziały tylko kobietę. Straszną kobietę uśmiechającą się szalenie i trzymającą w rękach nieporęczny topór.

Z pewnością to oni muszą się mylić, to musi być prawda. Wyraźnie zastosowaliśmy się do rady stolarza… – Odkrywszy to, jeden z członków się załamał. Bez końca powtarzał słowa, które chyba miały go pocieszyć. – To nie jest błąd. Nie mogliśmy popełnić błędu. Bogiem jest oczywiście ta kobieta… tak, to nie może być nic innego jak tylko ta kobieta…

Lin Qiushi mógł ich jedynie pocieszyć.

Nie wiemy nic pewnego, nie musisz się tak denerwować.

Jednak w rzeczywistości wszyscy w głębi serca wiedzieli, że kobieta nigdy nie będzie wizerunkiem bóstwa. Która świątynia mogłaby zrobić coś takiego?

Tak, nie zostało to potwierdzone – zachichotała radośnie Ruan Baijie. Z wdziękiem podniosła rękę i zakręciła kosmyk włosów wokół palca, po czym cicho dodała: – Poza tym tak wiele osób weszło razem do świątyni. Nawet jeśli umrzemy, przynajmniej nie będziemy umierać samotnie.

Czy mogłabyś przestać się śmiać? – Xiao Ke niegrzecznie wtrącił się z boku.

Dlaczego mam przestać się śmiać? – odparł chłodno Ruan Baijie. – Lepiej umrzeć z uśmiechem, niż wypłakując oczy.

Gdy skończyła to mówić, ktoś zawołał:

Szybko, spójrzcie na filary!

Lin Qiushi usłyszał te słowa i podniósł wzrok. Nieoczekiwanie odkrył, że płaskorzeźba na kolumnach powoli zaczyna się zniekształcać i wypaczać.

Tłumaczenie: Ashi

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.