Pozostali najwyraźniej nie zauważyli niczego niepokojącego w kwestii Wang Xiaoyi. Zamiast tego skupili swoją uwagę na odnalezionych zwłokach.
– Świetnie. Nie spodziewałem się, że tak szybko je znajdziemy. – Xiong Qi pochwalił szczęście Lin Qiushiego. – Myślałem, że spędzimy całą noc na zewnątrz.
– Pospiesz się. Zabierzmy je z powrotem. – Widząc zwłoki, Cheng Wen się uspokoił. Pochylił się do przodu i obrzydliwie splunął na ziemię. Ogarnięty żarliwą nienawiścią, morderczo spojrzał na Wang Xiaoyi. – Na razie uważaj, że twoje życie zostało uratowane.
Wang Xiaoyi krzyknęła ze strachu i próbowała ukryć się za plecami Lin Qiushiego. Ale tym razem mężczyzna jej na to nie pozwolił. Szybko chwycił ją za nadgarstek i powiedział:
– Nie bój się go, jesteśmy obok ciebie. Aż tak cię pogrzało, Cheng Wen? Dlaczego, do cholery, straszysz kobietę?
– Ona na pewno nie jest człowiekiem, widziałem to wszystko! – warknął Cheng Wen. Wyglądało na to, że ma jakieś problemy psychiczne. Jego nastrój zmieniał się tak szybko, że łatwo ulegał prowokacji i był podatny na napady złości. W każdym razie nie groził już Wang Xiaoyi po tym, jak Lin Qiushi przedstawił swoje stanowisko. Po prostu opuścił głowę i pomógł Xiong Qi odkopać znalezisko.
Martwe ciało było zesztywniałe od kilkudniowego leżenia pod śniegiem, ale wizualnie nic się nie zmieniło. Zostało rozcięte na pół w talii, a rozlewające się wnętrzności i kręgosłup były całkowicie odsłonięte, aby wszyscy mogli je zobaczyć. Od tak makabrycznego widoku jeżyły się włosy na głowie.
Gdyby Lin Qiushi był świadkiem tej sceny w chwili przybycia na ten świat, z pewnością by się wyrzygał. Jednak po spędzeniu tutaj tylu dni i wzmocnieniu się innymi tragicznymi wydarzeniami, spokojnie patrzył na tę scenę. Jego tętno ani trochę nie przyspieszyło. Prawdę mówiąc, chciał nawet przyjrzeć się temu z bliska.
– Jak mamy to stąd zabrać? – Xiao Ke poruszyła tę ważną kwestię. – Czy powinniśmy to nieść?
– Przeciągniemy to z powrotem – odpowiedział Xiong Qi. – Choć w ten sposób okazujemy brak szacunku zmarłym, jest to lepsze niż narażanie życia żywych i spowodowanie dwóch kolejnych zgonów.
Być może noszenie zmarłych nie stanowiłoby wielkiego problemu w prawdziwym życiu, ale światy za tymi drzwiami były więcej niż nienaturalne. Kto wiedział, czy te martwe ciała nagle nie powrócą do życia.
– W porządku. – Lin Qiushi skinął głową z aprobatą.
Następnie bezpiecznie związali zwłoki liną, a pod nimi umieścili przyniesioną ze sobą deskę, tworząc proste prowizoryczne sanki, które mogli wygodnie ciągnąć po zaśnieżonej górce.
– Chodźmy. – Po przygotowaniu wszystkiego Xiong Qi i Lin Qiushi pociągnęli za sznury i ruszyli górską ścieżką z martwym ciałem. Panie poszły przodem. Lin Qiushi przesunął wzrokiem po Wang Xiaoyi i przyjrzał się jej uważnie.
Prawdę mówiąc, celowo chwycił Wang Xiaoyi za nadgarstek, jednak w dotyku była jak zwykły człowiek. Temperatura jej ciała i faktura skóry były całkowicie normalne. Czy nie mogło być tak, że to, co wydarzyło się w lesie, było tylko jego wyobraźnią? Nie… Lin Qiushi natychmiast odrzucił swoje wewnętrzne wątpliwości. W tym świecie nie można przeoczyć nawet najmniejszego nieporozumienia czy halucynacji. Wszystko trzeba było wziąć sobie do serca. Musieli stąpać ostrożnie, bo w przeciwnym razie jeden zły krok mógł doprowadzić ich do śmierci.
Posuwali się powoli do przodu, a Ruan Baijie szła tuż za Lin Qiushim. Oboje przytulili się do siebie bardzo blisko.
– Co widziałeś? – szepnęła kobieta.
– Dwie osoby.
Ruan Baijie mruknęła, najwyraźniej rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Czy ona jest człowiekiem?
Ruan Baijie usłyszała jego pytanie, uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
– Powiedzmy, że przytaknę. Dlaczego jednak nadal tak bardzo mi ufasz?
Lin Qiushi zastanawiał się przez chwilę.
– Prawdopodobnie dlatego, że wyglądasz naprawdę dobrze?
– Och, jak miło słyszeć te słowa. – Zamilkła na ułamek sekundy, po czym kontynuowała: – Szczerze mówiąc, nie jestem do końca pewna. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest człowiekiem, jednak nadal nie możesz stracić czujności. W końcu, nawet jeśli jej ciało było ludzkie, Bóg jeden wie, jakie inne tajemnice się w niej kryją. Najlepiej by było, abyśmy nie zamykali oczu na inne niekonwencjonalne rzeczy wokół nas.
Lin Qiushi uważał, że to całkowicie rozsądne.
Górski szlak był dość wąski, ale na szczęście zwłoki nie były zbyt ciężkie. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy dotarli do podnóża góry – przynajmniej nie spotkali na drodze nic dziwnego.
– Wracajmy szybko. – Xiong Qi spojrzał w niebo i wyraził swoje obawy. – Niedługo całkiem się ściemni.
Lin Qiushi cicho przytaknął.
Gdy zapadł zmrok, cała wioska pogrążyła się w przeszywającej ciszy. Słaby szmer opadających na ziemię płatków śniegu tylko ją podkreślał.
Szli dalej, gdy nagle idąca przodem Wang Xiaoyi gwałtownie kaszlnęła. Miała wrażenie, że się czymś zakrztusiła, a chwilę później zgięła się prawie w pół.
Xiao Ke, która stała obok niej, z niepokojem zapytała:
– Wang Xiaoyi, czy wszystko w porządku?
Wang Xiaoyi nie odpowiedziała. Drżąco podniosła rękę i lekko pomachała, dając znak, że nic jej nie jest. Jednak kto mógł sobie wyobrazić, że już w następnej chwili Cheng Wen, który do tej pory wyglądał na spokojnego, nagle oszalał. Mocno chwycił łopatę w dłonie i rzucił się prosto na Wang Xiaoyi, chcąc ją zaatakować.
– Co robisz?! – Lin Qiushi w porę zablokował atak, po czym ryknął: – Cheng Wen, zwariowałeś?!
Oczy Cheng Wena były czerwone jak krew. Zachowywał się jak szaleniec, który całkiem stracił zmysły.
– Ona jest duchem! Nie próbuj mnie zatrzymywać! – krzyknął ochryple.
Kaszel Wang Xiaoyi stawał się coraz bardziej dotkliwy. Klęczała już na ziemi i nawet zaczęła wymiotować od duszącego kasłania.
Xiao Ke ostrożnie do niej podeszła i mimowolnie krzyknęła z przerażenia, kiedy wyraźnie zobaczyła, co ich towarzyszka zwymiotowała.
Lin Qiushi odwrócił się i zobaczył, że usta Wang Xiaoyi były wypełnione czarnymi włosami. Drapała się słabo po szyi, a nieznośny ból wykrzywiał całą jej twarz. Te długie kosmyki atramentowych włosów bez przerwy wylewały się z jej ust, wijąc się na ziemi niczym żywa istota.
– Muszę ją zabić! Inaczej ona nas wszystkich zabije! – Cheng Wen eksplodował. Całkowicie stracił rozum i kontrolę nad sobą. Siła, jaką ten człowiek okazał, gdy jego granice zostały przekroczone, była przerażająca. Nie minęła nawet sekunda, zanim zrzucił powstrzymującego go Lin Qiushiego ze swojego ciała. Chłopak upadł z łoskotem na ziemię i mógł tylko bezradnie patrzeć, jak Cheng Wen wymachuje łopatą, którą chwilę później uderzył Wang Xiaoyi w głowę.
– Achhh! Achhhhhh! – Wang Xiaoyi wydał z siebie udręczony, mrożący krew w żyłach wrzask. Jej głowa została szybko rozłupana na dwie części, a gorąca krew rozpryskała się po nieskażonym białym śniegu. Rozległ się skwierczący dźwięk, gdy wrząca ciecz uderzyła w zimną ziemię, a w powietrze uniosły się spirale mglistego dymu. Jej nieustanny kaszel i wymioty szybko ustały. Upadła powoli na ziemię, wciąż wyglądając na przerażoną i wykrzywioną z bólu.
– Haha. Hahaha. Ona nie żyje. – Cheng Wen pokazał zadowolony uśmiech. Bezlitośnie kopnął ciało Wang Xiaoyi, po czym roześmiał się jeszcze głośniej. – Ahaha, teraz na pewno przeżyjemy.
Nikt nic nie mówił. Pozostała czwórka w milczeniu przyglądała się tej okropnej scenie.
Włosy, które wykaszlała Wang Xiaoyi, stopniowo zaczęły blaknąć, aż w końcu zniknęły. Oczy miała szeroko otwarte, jakby nie mogła zrozumieć, dlaczego spotkał ją taki koniec.
– Haha. Hahaha. – Cheng Wen rozluźnił uścisk, a ubryzgania krwią łopata upadła na ziemię. W końcu rozejrzał się wokół siebie, zauważając wyraz przerażenia i odrazy u pozostałych. – Dlaczego tak na mnie patrzycie? Ocaliłem was wszystkich!
Fssssssssz.
Natychmiast zamarli. Pełną przerażenia ciszę przerwał nieustanny szelest.
Lin Qiushi odwrócił głowę. Wyraźnie słyszał te dziwne odgłosy dochodzące z górskiego lasu – wydawało się, że coś ociera się o ziemię i pełznie w ich stronę.
– Co to za dźwięk? – Lin Qiushiego nękało straszne złe przeczucie. – Musimy natychmiast stąd uciekać.
– Tak. – Mina Xiong Qi również nieznacznie się zmieniła. Nie miał już energii, żeby zająć się Cheng Wenem i zmarłą Wang Xiaoyi. Pociągnął linę razem z Lin Qiushim, biegnąc w stronę domu.
Tym razem nikt nie szczędził sił – wykorzystali każdy gram energii do ucieczki. Ale miękki śnieg i grube, ciężkie ubrania naprawdę przysporzyły im wielu kłopotów. Lin Qiushi z trudem łapał powietrze, ale nie miał odwagi przestać pędzić niczym wiatr. Wyraźnie słyszał te dźwięki, które były coraz bliżej.
Cheng Wen również ratował swoje życie. Wyprzedził drużynę i jako pierwszy dotarł do rezydencji.
– Cheng Wen, otwórz szybko bramę! – wrzasnął wściekle Xiong Qi.
Mężczyzna w panice się posłuchał. Rozsądnie można było stwierdzić, że jego następnym ruchem powinno być wbiegnięcie na podwórze, jednak tak się nie stało. Nie wiadomo, czy coś zobaczył, ale chwycił łopatę w dłonie i zaczął dziko ubijać powietrze. Z jego ust wydobywały się pomieszane okrzyki:
– Duchy! Duchy…
Lin Qiushi pomyślał, że mężczyzna całkiem zwariował, ale po uważnej obserwacji ze zdziwieniem stwierdził, że Cheng Wen nie ma żadnych problemów. W świetle księżyca jego cień faktycznie przekształcił się w dwie osoby. Jeden niewątpliwie należał do niego, ale drugim była długowłosa kobieta, która wyciągnęła rękę i schwytała Cheng Wena. Oba cienie leżały nieruchomo na podłodze, jakby już uwolniły się już z fizycznego ciała.
– Duchy! Duchy! – Cheng Wen płakał żałośnie. Nieznośny strach w końcu zniszczył ostatnią nić racjonalności, która utrzymywała go w ryzach. Lin Qiushi nie mógł już dłużej bezczynnie na to patrzeć. Podszedł do mężczyzny i krawędzią dłoni uderzył go w kark, od czego ten natychmiast zemdlał, nie wydając z siebie już ani piśnięcia.
– Do środka, szybko! – krzyknęła ze środka Ruan Baijie. – To coś już prawie tu jest!
Lin Qiushi i Xiong Qi znowu zaczęli ze sobą współpracować. Jeden wciągnął do środka zwłoki, drugi zaś nieprzytomnego mężczyznę. Ledwo zdążyli zamknąć za sobą furtkę, gdy usłyszeli dobiegające tuż zza niej szmery.
Puk, puk, puk. Ktoś zapukał.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu dyszeli głęboko. Po drugiej stronie nie powinno być ani jednej osoby.
Puk, puk, puk. Odgłosy pukania nie ustawały. Lecz najwyraźniej stojąca na zewnątrz osoba zrozumiała, że nikt jej nie otworzy, bo po chwili rozległ się kobiecy głos.
– Otwórzcie bramę. Jestem taka głodna! Dajcie mi coś do jedzenia – powiedziała.
Kiedy Lin Qiushi usłyszał słowo „głodna”, natychmiast przypomniał sobie złe bóstwo, o którym mówił stolarz.
– Jestem taka głodna. – Kobieta swoim nieustannym narzekaniem przypominała zdartą płytę. Jej głos z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy. – Jestem taka głodna. Na litość boską, miejcie serce i uczyńcie coś dobrego. Nakarmcie mnie.
– O, kurwa! – zaklęła nagle Xiao Ke. – Patrzcie na płot!
Słysząc jej słowa, Lin Qiushi zerknął we wskazaną stronę i zobaczył górną połowę głowy i dwoje czarnych oczu. Płot otaczający dziedziniec miał nie mniej niż dwa metry wysokości, więc zwykły człowiek nie byłby w stanie w ten sposób wystawić głowy nad ogrodzeniem.
– Jestem taka głodna. – Para oczu powoli błądziła po okolicy i w końcu zauważyła ich stojących na podwórku. – Jestem taka głodna. Nie daliście mi nic do jedzenia, więc nie mam innego wyjścia, jak tylko poszukać czegoś sama.
– Co powinniśmy zrobić? – Lin Qiushi miał sucho w ustach.
– Idźcie – odparła Ruan Baijie. – Nie przejmujcie się nią. Musimy najpierw wrzucić zwłoki do studni i potem ustalimy, co dalej.
– Rozumiem. – Lin Qiushi zgodził się z tym, co powiedziała Ruan Baijie. Podniósł zwłoki wraz z Xiong Qi i ruszył w stronę studni. Dziewczyna ruszyła tuż za nimi, lecz dopiero gdy wszyscy dotarli do studni, odważyła się zajrzeć do środka.
– Wrzućcie je – rozkazała Ruan Baijie.
Lin Qiushi i Xiong Qi zwolnili uchwyt w tym samym czasie. Okaleczone zwłoki zsunęły się do studni, ale nawet po dłuższej chwili nie usłyszeli chlupnięcia.
Jednak choć nie było słychać żadnego dźwięku lądującego na dnie trupa, wkrótce z głębi studni rozległ się dość specyficzny dźwięk… niezbyt przyjemny odgłos żucia.
– Przepyszne! – krzyknęła nagle stojąca za płotem kobieta. – To jest takie pyszne…
Lin Qiushi rozluźnił się i odetchnął z ulgą.