Little Mushroom

Rozdział 199 min. lektury

Kiedy był grzybem, nie był zbyt świadomy upływu czasu. Wschód i zachód słońca to tylko zmiany naturalne, więc nie wiedział, ile minęło, odkąd stracił swój zarodnik.

14 lutego, zgodnie z ludzkimi porami roku, była zima. W jego wspomnieniach i snach mroźny wiatr wiał nocą, w czasie której odebrano mu zarodnik.

Na świecie na pewno nie było drugiego grzyba, który tej samej zimy stracił zarodnik. Wyglądało na to, że jego pierwsze spotkanie z Lu Fengiem miało miejsce o wiele wcześniej niż przy bramie bazy.

Zatrzymał się i przekartkował strony. 20 lutego Lu Feng wrócił do bazy i oddał wszystkie próbki Latarni. Wzrok An Zhe zatrzymał się przez chwilę na tym zdaniu, po czym wrócił do 17 czerwca i odłożył długopis, tak jakby nigdy nic nie ruszał.

Odwrócił się od notatnika, wbijając spojrzenie w ścianę nad biurkiem. Sędziowie mieli najwyższą władzę, mogąc zastrzelić każdego mieszkającego w bazie bądź wymusić współpracę wszystkich agencji w mieście. W razie nagłego wypadku mieli możliwość zmobilizować wszystkich żołnierzy stacji obronnej, tak jak tego dnia zrobił to Lu Feng. Jednak pomimo tak wysokiej rangi, mieszkanie pułkownika było bardziej puste i proste od pokoju An Zhe. Nawet ściany pokrywała tylko cienka warstwa farby, przez którą przebijała szarość cementu.

Na tej ścianie na czerwono zapisano jedno zdanie:

Ludzkie dobro ma pierwszeństwo przed wszystkim innym.

An Zhe zadrżał. W celi było zimno i wciąż się nie rozgrzał. Przesunął wzrok na łóżko, zawahał się przez chwilę, po czym się położył.

Głowa chłopaka wtuliła się w poduszkę. Nie śmiał owinąć się kołdrą jak zawsze, więc tylko delikatnie się nią okrył. Pościel należała do podstawowego ekwipunku bazy i niczym się nie różniła od tej, którą dostał w celi. Pomimo tego czuł się całkiem inaczej. Leżał na łóżku Sędziego, podczas gdy krótka rozmowa Lu Fenga z jakimś nieznajomym dobiegała z biura. Tego uczucia nie dało się opisać – jednocześnie czuł się zagrożony i bezpieczny.

W tej sytuacji każdy miałby problem z zaśnięciem, a szczególnie grzyb. Na szczęście niedługo zmęczenie zwyciężyło. Myślał o głupstwach i jego ciało powoli się ogrzało pod kołdrą, a świat rozmazał przed oczami. Zasnął.

Nagle An Zhe coś wybudziło, choć miał wrażenie, że dopiero co zamknął oczy. Ostatnim razem, kiedy był w takiej sytuacji w dziczy, czuł, jak ktoś zabiera jego zarodnik. Tym razem dłoń klepała leżącą obok poduszkę.

Otworzył oczy, napotykając chłodne, zielone spojrzenie. Należało do mordercy, który ukradł jego zarodnik. Lu Feng zerwał z niego koc i szybko powiedział:

Ewakuacja.

Nie trzeba było mówić, że w chwili przebudzenia chłopak zauważył, iż budynek się lekko trzęsie, tak jak wcześniej więzienie. Czy robaki przeniosły się tutaj?

Jego myśli przerwała głośna, modulowana syrena alarmowa, która rozbrzmiała przez długą chwilę. Był to sygnał nakazujący ewakuację.

Nie miał czasu dłużej się zastanawiać. Zerwał się z łóżka i nałożył buty. Lu Feng złapał go za ramię i wyprowadził z pokoju. Zimne powietrze momentalnie wywołało dreszcze na ogrzanym kocem ciele chłopaka. Czując to, pułkownik natychmiast się zatrzymał.

Przykrył go czarny cień, a jego ciało lekko się ugięło pod nieoczekiwanym ciężarem. Najwyraźniej Lu Feng zdjął płaszcz z wieszaka i nim go okrył. Chłopak nie miał czasu podziękować i mógł tylko zapiąć guziki, podczas gdy jego towarzysz zwinął długopis i zeszyt z biurka, wciskając je do kieszeni płaszcza. Następnie znowu złapał An Zhe za ramię i wyszedł. Dwóch sędziów już czekało przy drzwiach.

Pułkowniku! – zawołali, gdy tylko zobaczyli swojego przełożonego, po czym zaczęli gapić się na An Zhe.

Lu Feng nic nie powiedział, prowadząc grupę na dół najbliższą drogą ewakuacyjną. Panowała ciemność. Atak potworów uszkodził zasilanie i jedynie zielone fluorescencyjne światło z tabliczek oświetlało korytarz. Schody były wąskie i strome, pozwalając tylko dwóm osobom schodzić obok siebie.

Trzej sędziowie biegli zbyt szybko, więc An Zhe był praktycznie wleczony przez Lu Fenga, potykając się co chwila. Zdał sobie sprawę, że o ile nie zamieni się w grzybnię, to nie tylko za nimi nie nadąży, ale także znacznie ich spowolni.

Już miał powiedzieć, że pułkownik nie musi go ciągnąć, ponieważ może iść sam, gdy uścisk mężczyzny przybrał na sile. Został złapany pod ramię, po czym Lu Feng zarzucił go sobie na plecy. Chłopak wpadł z impetem na jego plecy, uderzając o pagony. Schody były bardzo strome, a w tej pozycji był wyżej od pułkownika, więc instynktownie mocno się go złapał.

I tak mężczyzna niósł go na barana.

Trzymając się szyi Sędziego, An Zhe uznał tę chaotyczną, lecz dość logiczną serię poczynań za wspaniałą.

Najważniejsze było to, że ten człowiek niósł go bez problemu, z łatwością zeskakując z ostatnich stopni, lądując pewnie i biegnąc dalej. Pułkownik otworzył okno drugiego piętra, zeskakując na znajdującą się niżej platformę, a potem na parter. W uszach An Zhe rozbrzmiewał tylko świst wiatru, kiedy spadali.

Lu Feng nie był tak umięśniony jak Vance czy Howard, jednak nawet poprzez warstwy ubrań chłopak był w stanie wyczuć jego ogromną siłę. Ludzkie ciało naprawdę różniło się od miękkiej grzybni.

Kiedy Lu Feng stanął na dole, pozostali dwaj sędziowie także jeden po drugim zeskoczyli na ziemię. An Zhe trzymał się mocno, kiedy mężczyzna lądował i wyraźnie czuł, że posiada ludzkie, twarde ciało. Zdał sobie sprawę, że różnica między poszczególnymi ludźmi była czasami tak samo duża, jak między człowiekiem i grzybem.

Trzy sekundy później zdał sobie sprawę, że wszyscy obecni w atrium się na nich gapili. Był wczesny ranek, lecz lekka mgła nie zasłaniała ich przed wścibskim wzrokiem. Z najbliższego namiotu wyszedł szef Shaw. Najpierw spojrzał na Lu Fenga, następnie na An Zhe, po czym zaczął intensywnie mrugać.

Pułkownik postawił go na ziemi, więc An Zhe przestał kurczowo trzymać się jego szyi.

Dziękuję – powiedział chłopak.

Nie ma za co – odparł lekko Lu Feng. – Idź do namiotu.

Wspomniany namiot był tylko kilka kroków dalej. An Zhe mruknął i odwrócił się, by wykonać polecenie, lecz wpadł na Howarda.

Co się dzieje? – zapytał pułkownik.

Sytuacja uległa zmianie. Przybyli ludzie z Latarni i włączyli radar, który pokazał, że pod wszystkimi czterema budynkami są robale. I to nie jeden czy dwa. Żyją w grupach, a pod stacją obronną miasta mają gniazdo. Przebijają się przez ziemię, by zaatakować.

Czyli pełna ewakuacja?

Tak, wszyscy zostają ewakuowani, łącznie z tobą – odparł zdecydowanym tonem Howard.

Pokaż mi obraz z radaru – rozkazał Lu Feng.

Nie patrz, sytuacja jest beznadziejna.

A urządzenie rozpraszające?

Nie możemy go ochronić – odparł chłodno Howard. – Ile razy mam to powtarzać? Po ewakuacji natychmiast skontaktuję się z pozostałymi ośrodkami rozpraszania, by wzmocnili działanie pozostałych dziewięciu urządzeń.

An Zhe spojrzał za siebie i zobaczył, że mina Lu Fenga była lodowata. Jego prawa dłoń dotykała przypiętej do pasa broni, kiedy powtarzał słowo po słowie:

Pokaż mi obraz z radaru.

Ty! – Howard wydawał się wściekły, ale jednocześnie bał się przywilejów Sędziego – możliwości zabicia każdego bez konsekwencji. Machnął ręką w jedną stronę.

Nadszedł stamtąd mężczyzna ubrany w białą koszulę, trzymający w dłoni czarny instrument. Lu Feng natychmiast go od niego wziął, spoglądając na ekran. An Zhe mógł tylko patrzeć, jak temperatura jego miny spadła z zera do minus osiemnastu stopni. Jego ton był tak zimny, że mógł zamrozić nawet lód.

Celem potworów nie są ludzie, a urządzenie rozpraszające. – Spojrzał na Howarda, mówiąc bardzo szybko: – Postawiono je w atrium, a tu nie mogą przebić się przez podłogę z powodu dodatkowego wzmocnienia. Mogą tylko wyjść przez pozostałe budynki.

Raport Latarni nie popiera twojej tezy, pułkowniku Lu – powiedział Howard.

Spędziłem pół roku w Otchłani. – Palce Lu Fenga musnęły kolbę broni, a jego oczy zwęziły się lekko, odstraszając wszystkich swoim chłodem. – Howard, widziałem więcej potworów, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić.

Howard zamilkł na chwilę. Nagle jego oczy się rozszerzyły, jakby właśnie o czymś pomyślał, a jego mina natychmiast się zmieniła.

Pozostałe ośrodki…

Skontaktujcie się z pozostałymi ośrodkami rozpraszania – rozkazał Lu Feng.

Stojący za nim sędzia wyjął komunikator, wklepał rząd cyfr i przycisnął zieloną słuchawkę.

Biiip!

Rozległ się monotonny sygnał oczekiwania na połączenie.

Biiip!

Biiip!

W atrium panowała cisza.

Po dziewięciu sekundach oczekiwania komunikator wydał dźwięk zajętego połączenia, który za chwilę zamilkł. Nikt nie odebrał, a połączenie zakończyło się samoistnie.

Howard szybko wyjął własne urządzenie, wybierając kilka cyfr i rozkazując:

Tu Howard ze stacji obronnej miasta. Przekieruj mnie do ośrodka rozpraszania. Jakiegokolwiek, natychmiast.

Proszę chwilę zaczekać – rozległ się głos operatora.

Po tym zapadła cisza. Minęły trzy minuty, kiedy znowu usłyszeli operatora, choć jego głos drżał.

Straciliśmy z nimi kontakt.

Tłumaczenie: Ashi

2 Comments

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.